Gdy po II wojnie światowej Mieczysław Rogowski przyjechał do Koźla wraz z rodziną pochodzącą z Podola, ubecy aresztowali jego ojca, który na długie lata trafił do więzienia za działalność w podziemiu niepodległościowym. Młody Mietek musiał więc szybko wydorośleć. W tamtym czasie w Koźlu działały szkolne warsztaty funkcjonujące na potrzeby żeglugi śródlądowej (jedne z najnowocześniejszych w kraju). Jeszcze jako młody chłopak chciał zdobyć fach i rozpocząć tam praktyki, ale tamtejszy kierownik z uwagi na problemy rodziny młodzieńca nie miał odwagi przyjąć go na zajęcia.
Dwa kina
Jeszcze w 1941 roku w Koźlu wybudowano okazałe kino - Filmbühne am Schwarze Platz (dzisiejsza ul. Bohaterów Westerplatte). Tuż po wojnie uruchomiono je ponownie i właśnie wtedy nadarzyła się wyjątkowa okazja na znalezienie tam zatrudnienia. Wznowiło ono działalność w 1946 roku pod nową nazwą - kino „Hel”. Mieczysław Rogowski często tam zaglądał.
- Było też drugie kino w Koźlu o nazwie Capitol i mieściło się ono w Rynku, a dokładniej tam gdzie dziś ma swoją siedzibę Miejska Biblioteka Publiczna.
Właścicielem obu kin jeszcze przed wojną był Karol Adenan - mówi pan Mieczysław, który ze zrozumiałych względów większym sentymentem darzy kino „Hel”, z którym związał się już w okolicach 1947 roku. Pracował tam wówczas jako operator Johann Münzer z Kłodnicy, który podczas II wojny światowej pływał na niemieckich okrętach podwodnych.
- Zimą grzałem w tym kinie tyłek przy kaloryferze i któregoś dnia dowiedziałem się, że szukają tam pomocnika do kabiny. Zgłosiłem się więc do pracy. Szybko wyznaczono mi rolę. Musiałem wozić filmy na trasie Koźle-Katowice. Tłukłem się tam i z powrotem pociągami. Po przyjeździe z Katowic na dworzec kolejowy w Koźlu wsiadałem w taki przerobiony na autobus zielony samochód wojskowy z demobilu - wspomina pan Mieczysław. - Dojeżdżałem nim do centrum Koźla, a tam przed kinem czekał już zazwyczaj tłum osób oczekujących na seans. Te szpule z filmami, które woziłem, a było ich co najmniej pięć, choć czasami nawet i siedem ważyły więcej niż stary telewizor. Sporej wielkości paka ze szpulami mogła więc osiągać wagę ponad 40 kg. Przez tę pracę, która zajmowała mi dużo czasu, chodziłem do szkoły czasami tylko raz w tygodniu. Co najmniej jak na wizytację. To była chyba druga lub trzecia klasa zasadniczej szkoły zawodowej, która funkcjonowała w budynku, gdzie dziś mieści się „Żegluga”. Nauczyciele mnie za to ganili, ale chociaż matka była zadowolona, bo przynosiłem do domu te parę groszy. Znajdowaliśmy się w trudnej sytuacji, ponieważ wszystko co mieliśmy, zostało zlicytowane. Za pracę w kinie otrzymywałem około 500 zł. To były śmieszne pieniądze - nie ukrywa pan Mieczysław.
Stopniowy awans
Gdy pod koniec lat 40. Johann Münzer wyjechał do Niemiec, pojawił się na jego miejsce inny operator Stanisław Oryszczuk. Mieczysław Rogowski doczekał się awansu, ale najpierw został uczniem, następnie pomocnikiem Oryszczuka, a po zdaniu egzaminu operatorskiego w Krakowie, obsługiwał już projektor i wyświetlał filmy. Pracowali na zmianę. Przez tydzień filmy puszczał Stanisław Oryszczuk, a w następnym pan Mieczysław.
- Pamiętam niektóre tytuły z tamtego okresu: „Mongolia w ogniu”, „Kwitnąca Ukraina”. Było też sporo filmów poświęconych Leninowi, no ale to była głęboka komuna zatem co się dziwić. Pracowaliśmy przez siedem dni w tygodniu - nie ukrywa pan Mieczysław. - Nie puszczaliśmy tylko filmów. Organizowano u nas podniosłe akademie, przedstawienia teatralne, mieliśmy tu opery i operetki. Tak naprawdę „Hel” był wysokiej klasy kinoteatrem. Obiekt posiadał w dolnej kondygnacji fantastyczną scenę dla orkiestry, piękne żyrandole oraz bardzo profesjonalne jak na tamte czasy oświetlenie sceny.
Przy pomocy siedmiu wajch, podobnych do tych z budek dróżników na kolei, zmieniano kolory oświetlenia w sali kinowej, dostosowując barwy i natężenie światła do muzyki oraz atmosfery panującej podczas danego wydarzenia artystycznego. W ten sposób tworzono odpowiedni nastrój. Nie było drugiego takiego kina na całym Śląsku, gdyż wybudowano jest dosyć późno z zastosowaniem najnowszych nowinek technicznych.
- Znajdowały się tam piękne obrazy oraz dwa pianina marki Bernstein. Z przedstawień teatralnych była tam wystawiana m.in. „Lalka” na motywach powieści Bolesława Prusa, ponadto opery Stanisława Moniuszki w tym „Straszny dwór”. W 1956 roku występował tam m.in. Adolf Dymsza. Praktycznie co miesiąc przyjeżdżał teatr z Opola. Podnosiliśmy ekran, robiąc miejsce na scenie i można było występować - przekonywał pan Mieczysław, dodając, że tak na dobrą sprawę kino „Hel” było centrum życia kulturalnego Koźla, począwszy od 1946 roku aż do lat 70.
Wieszali Stalina
Nie brakowało tam też uroczystości i akademii z okazji świąt ZSRR.
- Niestety musieliśmy wieszać wraz z bileterem wizerunki Stalina. To był koszmar. Klęliśmy pod nosem na niego, a dookoła kręciło się pełno ubeków. Więc mieliśmy się na baczności - wspomina nasz bohater, przyznając, że nie brakowało też problemów technicznych. Czasami w trakcie seansu wyłączono prąd, bądź zepsuł się wzmacniacz przez co nie było głosu, a jedynie obraz. Zdarzało się, że poszczególne taśmy, z których składał się film wyemitowano w złej kolejności. Innym razem nie wszystkie akty po projekcji zostały przewinięte i zamiast od początku puszczano je od końca. Poza tym taśmy filmowe często się rwały.
- Czasami to była sklejka na sklejce, gdyż stara taśma filmowa porwana była w aż tylu miejscach. Sklejało się ją przy pomocy acetonu - opowiada pan Mieczysław. - Któregoś dnia zerwała się taśma i dzwoni do mnie kierowniczka z biura, krzycząc mi do słuchawki, że to sabotaż. Niech jej Pan Bóg wybaczy. To był jakiś szwedzki film, same duperele. Po co ktoś miał celowo rwać taśmę. Powiedziałem jej, nich mnie w tyłek pocałuje i odłożyłem słuchawkę. Pojechała na skargę do Opola, gdzie miała chody u działaczy partyjnych. No i dali mi wypowiedzenie z pracy. Najśmieszniejsze jest to, że tydzień wcześniej dostałem nagrodę. Zwolnili też kasjerkę, która stanęła w mojej obronie. Wiele osób nam wtedy współczuło - wspomina pan Mietek.
Senior Urban w akcji
Sprawa oparła się o Warszawę. - Dałem matce upoważnienie i pojechała do stolicy, zahaczając po drodze o Częstochowę, gdzie modliła się za pomyślne załatwienie sprawy. Pojechała do Ministerstwa Kultury. To już było dograne, ponieważ w ministerstwie tym pracował ojciec Jerzego Urbana, późniejszego rzecznika prasowego rządu w PRL-u. To był przedwojenny komunista, który w czasie wojny ukrywał się w tej samej miejscowości z której pochodzę ja i moja rodzina, czyli z Bodzanowa. Dlatego się znaliśmy. Zresztą on miał dług wdzięczności wobec moich rodziców i postanowił nam pomóc - opowiada pan Mietek. - Po interwencji mojej matki, przedstawiciele Ministerstwa Kultury przyjechali do Koźla. Kazali mi wyjść z biura, a kierowniczka dostała taki opiernicz, że chyba do końca życia go zapamiętała. Natychmiast kazano przywrócić mnie do pracy. Jednak atmosfera była gęsta i na jakiś czas przeniosłem się do kędzierzyńskiego kina „Chemik”. Obiecali mi tam mieszkanie, tym bardziej, że byłem nowożeńcem, ale na obietnicach się skończyło. W zasadzie już po trzech miesiącach wróciłem do pracy w „Helu”.
Najwięcej, bo około 75 procent stanowiły filmy radzieckie, wśród nich słynna komedia pt. „Świat się śmieje”. Były i superprodukcje, głównie filmy amerykańskie w tym westerny. Kino pękało wtedy w szwach. Jednak prawdziwym hitem był film pt. „Przeminęło z wiatrem”. Kolejka po bilety na ów hit kinowy sięgała wtedy aż pod kościół parafialny. Tłumy waliły też na film austriacki pt. „Zagubione melodie” z 1952 roku. Dużym zainteresowaniem widzów cieszył się też pierwszy kolorowy film produkcji austriackiej o podwodnym życiu mórz i oceanów. Bajeczny film z pięknymi kolorami.
- Czasami jak w sali kinowej było mało widzów w dodatku uciążliwych, a film strasznie nudny, to Stasiu mówił „krótkujemy”, więc skracaliśmy seans. Puściliśmy przykładowo pół aktu, żeby iść wcześniej do domu. Była taka chińska produkcja pt. „Świt nad Żółtą Rzeką”. Przez praktycznie cały film przewijały się obrazki, na których muły ciągnęły pługi po polach ryżowych. Tego nie dało się oglądać. Do tego jeszcze ta muzyka. W pewnym momencie chuligani zaczęli rzucać w ekran różnymi przedmiotami i strzelać z procy - opowiada były kinooperator.
Na poranek, czy mszę?
W niedziele z kolei były kinowe poranki dla dzieci. - Taka mała konkurencja dla kościoła. Czasami graliśmy też dla wojska z tutejszej jednostki. Śpiewająca kompania wojskowa pojawiała się u nas dość regularnie. W listopadzie 1956 w kinie zjawili się też rosyjscy żołnierze, którzy stacjonowali w kozielskiej jednostce wojskowej. Odwiedzali nas też księża - wymienia pan Mietek, twierdząc, iż niektórzy uważali to kino za przeklęte. - Wszystko dlatego, że Niemcy zbudowali je z cegieł pochodzących ze spalonej i rozebranej przez hitlerowców kozielskiej synagogi. Synagogę zniszczono 9 listopada 1938 roku podczas nocy kryształowej. Trzy lata później zbudowano kino - kończy nasz bohater, który obecnie ma już 85 lat i często wraca wspomnieniami do tamtych ciekawych czasów.
Zapraszamy do poniższej galerii.
Napisz komentarz
Komentarze