Po decyzji rządu z 11 marca o zamknięciu szkół Polacy tłumnie ruszyli na zakupy. Wielu z nich w kolejkach do kas spędzało sporo czasu. W kolejnych dniach było podobnie. W obliczu coraz tragiczniejszych doniesień na temat kornawirusa, tłumy klientów wykupywały ze sklepów spożywczych ogromne ilości produktów (szczególnie tych o długiej przydatności do spożycia). Błyskawicznie pustoszały regały z ryżem, kaszą, makaronem, cukrem i mąką. Koszyki nabywców zapełniały się też dużymi ilościami spirytusu, tym razem kupowanego nie w celach konsumpcyjnych, a bardziej jako skuteczny środek do dezynfekcji, służący do spryskiwania wszelakich powierzchni.
Jak świeże bułeczki schodził papier toaletowy i to do tego stopnia, że ekspedientki nie nadążały z uzupełnianiem produktów na półkach sklepowych.
Powróciły też kojarzone z poprzednią epoką tasiemcowe kolejki przed sklepami. Od początku kwietnia prowadzono bowiem limit osób przebywających w sklepach - do 3 osób na kasę. Czasami ludzie stali w kolejkach nawet po dwie godziny i to pomimo tego, że duże sieci handlowe uruchomiły sprzedaż całodobową. Ponadto od tamtego czasu klienci sklepów muszą obowiązkowo nosić rękawiczki jednorazowe.
Jednak z tygodnia na tydzień ruch w sklepach był coraz mniejszy, co niewątpliwie przełożyło się też na obroty w całym handlu. Nawet wówczas, gdy część obostrzeń nieco poluzowano. Wygląda na to, że rosnące ceny produktów i wizja pogłębiającego się kryzysu, zmusza sporą część konsumentów do coraz większych oszczędności, a co za tym idzie znacznego ograniczenia codziennych wydatków w sklepach.
Napisz komentarz
Komentarze