Reklama
sobota, 2 listopada 2024 23:53
Reklama
Reklama
Reklama

Serialem "1670" rozbawili całą Polskę. Rozmowa z reżyserem Kordianem Kądzielą

Polski serial komediowy pt. "1670", który można oglądać od grudnia na platformie Netflix, stał się w krótkim czasie absolutnym hitem w sieci. Opowieść o zdziwaczałym szlachcicu ze wsi Adamczycha i jego rodzinie wyreżyserowali Maciej Buchwald i Kordian Kądziela. Ten drugi urodził się w Kędzierzynie-Koźlu.
Serialem "1670" rozbawili całą Polskę. Rozmowa z reżyserem Kordianem Kądzielą

- Jak zaczęła się pana przygoda z filmem?

- Już w szkole wiedziałem, że chcę robić filmy, ale widziałem też, że nie jestem gotowy na reżyserię. Więc znalazłem taki kierunek, jak organizacja produkcji filmowej w Katowicach. Nie wiedziałem do końca, o co w tym chodzi, ale wiedziałem, że będę miał możliwość bycia na planach filmowych, etiud studenckich i będę mógł podpatrywać pracę reżyserów. No i wsiąkłem na dobre, a po trzech latach, po zrobieniu licencjatu, udało mi się dostać na reżyserię.

- Która pierwsza pana produkcja poszła w świat?

- Mieszkając jeszcze w Głogówku, na osiemnaste urodziny dostałem pierwszą amatorską kamerę mini DV. Kręciliśmy wówczas z moimi braćmi i kuzynami pierwsze filmiki. Ale uczyć się warsztatu zacząłem dopiero na studiach. Tam kręciłem krótkie metraże, teledyski i reklamy.

- Pierwsze cztery odcinki serialu "1670" wyreżyserował Maciej Buchwald, a kolejne cztery pan. Dlaczego dwóch reżyserów? To normalny proces przy takich produkcjach?

- Tak, to normalne. W dużej mierze wynika to z systemu pracy, łączenia postprodukcji i produkcji. Upraszczając, chodzi o to, że Netflix chciał mieć premierę jeszcze w 2023 roku. Byłoby to niewykonalne, aby jeden reżyser miał być na planie wszystkich odcinków, a później jeszcze je montować i robić postprodukcję. Dlatego aby przyspieszyć ten proces, bardzo często bierze się dwóch, a czasem nawet kilku reżyserów. W momencie kiedy pierwszy kręci, to pozostali oglądają jego materiały, przygotowują się do swoich odcinków. Następnie ten, który nakręcił, idzie do montażowni, a kolejny reżyser wchodzi na plan i tym sposobem serial jednocześnie się kręci i montuje.

- Po obejrzeniu całego serialu, czyli ośmiu odcinków, nie odczułem różnicy pomiędzy nimi. Nie zauważyłem, żeby robili je różni ludzie. Były one bardzo spójne.

- To super, dla mnie to komplement. To było ważne, aby serial był w całości spójny. Oczywiście każdy z nas wprowadził swoje smaczki, ale są raczej niezauważalne dla szerokiego widza. Mieliśmy miesiące przygotowań we wspólnym gronie, aby opracować jeden styl. Umawialiśmy się na daną konwencję, na dany zakres żartów, omawialiśmy, co działa, a co nie działa. Nawiązywaliśmy też do Flintstonów, gdzie na przykład w jaskini mieli telewizor kineskopowy, który w ich świecie był niemożliwy. To taka fantazja, a my tego nie chcieliśmy. Uzgodniliśmy, że wszystko, co pojawia się w świecie tego serialu, mogłoby być teoretycznie skonstruowane z materiałów, jakimi dysponował ówczesny świat.

- Ale w serialu "1670" był motyw nawiązujący do smartfona.

- Tak, jest on odniesieniem do współczesnego smartfona, ale są tam jedynie obrazki, które bohater ogląda dla zabicia nudy. Natomiast jest on zrobiony z drewna i płótna, czyli materiałów, do których mieli dostęp. I gdyby ktoś chciał wtedy zrobić sobie taki "przeglądacz obrazków", to mógłby go zrobić. Tak samo zapalniczka zrobiona ze świecy, krzesiwa i korbki. Okazało się, że całą naszą ekipę bawi ten sam rodzaj żartu i dlatego wyszło to tak spójnie.

- Jak się okazało, bawi nie tylko was, ale całą Polskę. Serial zaczyna być udostępniany w innych krajach, skąd również dochodzą pozytywne opinie. Krążą plotki o drugim sezonie. Będzie kontynuacja?

- Tego jeszcze nie wiemy. Bardzo tego chcemy i mamy nadzieję, że dojdzie do tego. Są pomysły na kolejny sezon i jesteśmy gotowi, ale czekamy na decyzję.

- Zapożyczone z innych filmów sytuacje były celowe czy przypadkowe?

- A o które sytuacje chodzi?

- Chociażby o taniec Wednesday czy sceny z "Egzorcysty".

- Taniec Wednesday to akurat działania promocyjne. Tego tańca nie było w filmie, tylko w spocie reklamowym. Za to odpowiadała akurat inna ekipa twórców. U nas są oczywiście różne nawiązania do innych filmów czy gatunków. W siódmym odcinku faktycznie nawiązuję do "Egzorcysty", w piątym odcinku do "Avengersów", pojawia się też "moja żona Zofia" z "Misia", a nawet znajdziecie tam coś z klasyków YouTuberów. Te ukryte smaczki są między innymi po to, aby widzowie przy kolejnych podejściach do odcinków mogli je odkrywać.

- Ile trwało nagrywanie tego serialu?

- Łącznie 58 dni zdjęciowych, czyli samego nagrywania. Wcześniej przez wiele miesięcy trwały przygotowania, czyli planowanie i szycie od zera wszystkich kostiumów, budowanie scenografii. Castingi i próby również trwały miesiącami, a kolejne miesiące to proces postprodukcji w studiu montażowym, dźwiękowym i efektowym. Łącznie ponad rok.

- Miejscowość Adamczycha istnieje naprawdę, ale to nie tam kręciliście zdjęcia do filmu.

- Tak, to wieś na Mazowszu. Nie ma w tej nazwie ukrytego żadnego znaczenia. Autor wiedział, że wszystko będzie się działo na północnym Mazowszu, więc zaczął po prostu jeździć palcem po mapie i znalazł nazwę, która pasuje i brzmi jak z tamtej epoki. Z tego, co wiemy, to wieś stała się popularna, fani serialu jeżdżą tam robić sobie zdjęcia z tablicą nazwy miejscowości, czym są zaskoczeni mieszkańcy tej małej wsi - mieszka tam około 300 osób. Natomiast kręciliśmy serial na Podkarpaciu - skansen w Kolbuszowej. Tam również jeżdżą wycieczki fanów.

- Jak wyglądał proces doboru aktorów? W końcu to nie jest typowa komedia.

- Za casting odpowiedzialna jest Katarzyna Gryciuk-Krzywda. Bardzo długo szukaliśmy aktorów, którzy potrafią grać komedię niekomediowo. Było na castingach wielu aktorów zarówno znanych, jak i mniej znanych. Chcieliśmy, aby role były grane poważnie, jak w dramacie. Nagrywaliśmy te castingi, aby później dobierać odpowiednio ludzi pasujących do siebie. Czasem wydawało się, że już wybraliśmy aktora do danej postaci, ale musieliśmy upewnić się, że między nim a innym aktorem jest spójność i chemia. Nawet do najmniejszych ról, gdzie ktoś mówi tylko dwa-trzy zdania, przeprowadzany był casting. Wszystko było zrobione tak, aby w całym serialu nie było ani jednego słabego ogniwa.

- To była trudna produkcja? Filmy kostiumowe chyba nie należą do najłatwiejszych?

- Wszyscy czuli, że robią coś świeżego, coś, czego jeszcze w Polsce nie nakręcono, i było przyzwolenie na ciągłą burzę mózgów. Takie produkcje są bardzo wymagające, ale to jest właśnie magia kina. Uwielbiam kino kostiumowe, lubię się bawić różnymi konwencjami, więc dla mnie to, że przyjechaliśmy do tej wybudowanej Adamczychy tuż przed samymi zdjęciami, było jak spełnienie marzeń dzieciaka z okolic Kędzierzyna-Koźla. To był zachwyt, który nie mijał. Każdego dnia na planie czuliśmy zachwyt, że robimy tak wyjątkowy serial.

- Dlaczego akurat rok 1670?

- Ponieważ jest to taka przestrzeń pomiędzy byciem potęgą a upadkiem Rzeczypospolitej. Nawet w scenariuszu był taki napis przed każdym odcinkiem: "W XVI wieku Polska była europejską potęgą. W XVIII zniknęła z mapy. A w międzyczasie..." i tu zaczynał się odcinek. Finalnie nie ma tego napisu w serialu. Czyli jest to takie zajrzenie do momentu, kiedy wszystko zaczynało się walić, a właściwie po potężnym ciosie, bo akcja dzieje się dziesięć lat po potopie szwedzkim. I chcieliśmy oddać obraz kraju w ruinie. Na plan zwożono spalone deski z całego województwa, żeby oddać jak najbardziej klimat tamtych wydarzeń.

- Jak opowiada pan o niektórych szczegółach, to mam wrażenie, że coś przeoczyłem, więc chyba jeszcze raz go zobaczę.

- Mamy sporo feedbacku od widzów, którzy piszą, że jest to serial do wielokrotnego oglądania, bo za każdym razem odkrywają nowe smaczki. Dbaliśmy o to, aby był zarówno humor czysto słowny - dialogowy, jak i ruchowy - sytuacyjny, ale także wizualny – nawiązujący do żartów ukrytych w samej scenografii, kostiumie czy charakteryzacji.

- Spodziewaliście się, że serial stanie się tak dużym hitem i to w tak krótkim czasie?

- Nie, aż tak nie. Mieliśmy nadzieję, że to może chwycić, bo bez fałszywej skromności powiem, że czuliśmy, że to jest coś nowego w Polsce i będzie zainteresowanie, ale skala zainteresowania przerosła nasze najśmielsze oczekiwania.

- Zanim zapytam o kolejne produkcje, to wróćmy na nasze podwórko. Współpracował pan trochę z Dawidem Nickielem z Kędzierzyna-Koźla. Między innymi przy filmie "Ostatni komers".

- Tak, pełniłem na planie funkcję współpracy reżyserskiej. Dawid wcześniej nie robił żadnego filmu fabularnego, nawet kilkuminutowego. Natomiast ja byłem już po kilku krótkich metrażach, więc służyłem mu radą. On sobie świetnie radził, ale jak potrzebował cokolwiek z kimś skonsultować, to odzywał się do mnie.

- Pan i Dawid Nickiel nie jesteście jedynymi reżyserami z Kędzierzyna-Koźla.

- Tak, jest nas sporo jak na tak małe miasto. Jest Paweł Maślona, który wygrał festiwal w Gdyni filmem "Kos", jest Sylwia Rosak, która reżyseruje serial "Przyjaciółki", Michał Wawrzecki, który spełnia się teraz bardziej jako scenarzysta, bo pisał między innymi seriale: "Chyłka" i "Żywioły Saszy", Przemek Drążek, który zrobił kilka krótkich metraży i aktualnie pisze długi metraż.

- W sieci można znaleźć podcast, w którym opowiadacie z Dawidem Nickielem o różnych filmach i o tym, co was ukształtowało. Czy planujecie współpracę w przyszłości?

- Tak, mamy pomysł na scenariusz, ale jest jeszcze za wcześnie, aby mówić, o czym miałoby to być i kiedy.

- Wróćmy jeszcze do serialu "1670", w którym wcielił się pan w jedną z ról.

- Tak, to był jeden z tych ukrytych smaczków. Zresztą każdy z naszej ekipy został mniej lub bardziej ukryty w tym serialu. Ja gram w drugim odcinku chłopa, który uczy się zasad segregacji śmieci. Aniela w karczmie tłumaczy mi, do którego kubła wrzucić kość. Drugi reżyser, czyli Maciek, jest chłopem z nożem na weselu w ostatnim odcinku. Nasz operator (Szwed, a co zabawne -  w serialu jedziemy po Szwedach) w szóstym odcinku jest malarzem. Nasz scenarzysta w pierwszym odcinku na sejmiku jest Skrybą, zapisuje wyniki głosowań. Natomiast nasz producent jest postacią, która jest członkiem grupy teatralnej w ubraniu kobiety i spożywa grzybki.

- Były jeszcze jakieś sytuacje, w których stawał pan przed kamerą?

- Tak, ale to były drobne epizody, dla żartów.

- Zapytam o plany na przyszłość. Chciałby pan występować jako aktor?

- Nie. Nie mam ambicji aktorskich. Chcę dalej reżyserować. Obecnie przygotowuję się do pełnego metrażu, który będzie rozwinięciem mojego krótkiego metrażu sprzed kilku lat pt. "Larp". Swoją drogą, kręciłem go na Opolszczyźnie - w Głogówku i w Głuchołazach. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, to wejdę na plan już w kwietniu tego roku. Będzie to komedia o dojrzewaniu, o chłopaku, który ucieka trochę od rzeczywistości w często trudny dla niego świat wyobraźni, świat Larpów. Drugi zaś film, gdzie jesteśmy już po castingach, to adaptacja książki "Halny" Igora Jarka. Ale to najszybciej za rok.

- Jakie ma pan wspomnienia związane z Kędzierzynem-Koźlem?

- Kędzierzyn kojarzy mi się z krytą pływalnią i kinem "Chemik", bo to były najbliższe tego typu miejsca dla mieszkańców Głogówka. Właśnie tam jeździłem z ojcem na filmy. Nie wiem, czy jeszcze to kino istnieje.

- Istnieje i niedawno Paweł Maślona miał tam przedpremierowy pokaz "Kosa".

- O, to świetnie. Pamiętam też kino "Hel" w Koźlu. Ale to, jak wiem, już nie istnieje. W każdym razie moje pierwsze doświadczenia z kinem były właśnie w Kędzierzynie-Koźlu. Mam też znajomych z tego miasta, a moi młodsi bracia chodzili do liceum w Kędzierzynie.

- Wie pan, że w Kędzierzynie-Koźlu odbywa się co roku Międzynarodowy Festiwal Filmów Niezależnych "Publicystyka"?

- Wiem, nawet ostatnio Dawid Nickiel zasiadał w jury "Publicystyki". Ja nie miałem jeszcze okazji być na tym festiwalu, ale mam nadzieję, że kiedyś uda mi się przyjechać.

- Czekam na drugi sezon serialu "1670", a panu życzę wszystkiego dobrego i oby jak najwięcej produkcji.

- Dziękuję, miło było porozmawiać o rodzinnych stronach.

 

Biogram:

Kordian Kądziela urodził w 1987 roku w Kędzierzynie-Koźlu, ale wychowywał w Głogówku. Zamiłowanie do filmu pojawiło się się u niego w czwartym roku życia, kiedy to mieszkający w tym samym budynku wujek otworzył wypożyczalnię kaset wideo. Na koncie ma dwa seriale: "1670" dla Netflixa (cztery odcinki) oraz "Mental" dla Polsatu, a także siedem filmów krótkometrażowych.

Rozmawiał Rafał PULKOWSKI



Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Kasiulka1 23.01.2024 06:59
Brawo dla twórców 1670, historia pisze scenariusze i Wam się udało;-)))

Madziulka2 23.01.2024 20:34
Coś ci się popierplaciło.

Reklama
zachmurzenie umiarkowane

Temperatura: 2°CMiasto: Kędzierzyn-Koźle

Ciśnienie: 1034 hPa
Wiatr: 6 km/h

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama Moja Gazetka - strona główna