- Piękne wyróżnienie i zarazem nobilitacja, panie Włodzimierzu.
- To prawda, ponieważ „Syzyfa” z okazji jubileuszu Kongregacji Przemysłowo-Handlowej Ogólnopolskiej Izby Gospodarczej dostają przeważnie premierzy, prezydenci i inne wysoko postawione osoby w państwie. Dlatego nie spodziewałem się, że w tym roku otrzymam to zaszczytne wyróżnienie. Tym bardziej że od pewnego czasu, ze względu na problemy ze zdrowiem, nie jestem już tak aktywnym członkiem jak niegdyś. Cały czas jednak należę do Kongregacji, która w tych trudnych chwilach udzieliła mi także wsparcia. Na szczęście z moim zdrowiem jest już lepiej.
- Mimo przeciwności losu nie oderwał się pan od problematyki gospodarczej, którą od przeszło dwóch dekad zajmuje się KPH OIG. Krótko mówiąc, ciągnie wilka do lasu.
- Oczywiście, zarówno tego wilka zaangażowanego w sprawy gospodarki i handlu, jak i wilka morskiego, bo przecież przez długie lata pływałem po morzach i oceanach, a na emeryturze dorabiałem sobie, pływając statkami wycieczkowymi zarówno po Bałtyku, jak i polskich jeziorach. Przez te wszystkie lata odwiedziłem dzięki temu 94 kraje na całym świecie.
- Panie Włodzimierzu, myślą przewodnią waszego jubileuszowego kongresu były wyzwania XXI wieku dla polskich małych i średnich firm sektora handlu. Uczestniczyli w nim przedstawiciele największych polskich sieci handlowych. Faktycznie tych wyzwań nie brakuje, a nawet ich przybywa.
- Temat jest mi dobrze znany i ubolewam, że przez wiele lat nikt nie słuchał naszych dobrych rad. Szkoda, że po 1989 roku nie wprowadzono pewnych rozwiązań jeszcze z czasów II Rzeczypospolitej, kiedy to obok izb rzemieślniczych oraz rolniczych prężnie działały izby przemysłowo-handlowe, które były instytucjami samorządu gospodarczego. Tworzyli go przedsiębiorcy, czyli kupcy i przemysłowcy, którzy wybierali swoich przedstawicieli, to znaczy radnych izb przemysłowo-handlowych. Należy przypomnieć, że w Konstytucji marcowej, obok samorządu terytorialnego, ustawa powoła samorząd gospodarczy dla poszczególnych dziedzin, a mianowicie: izby rolnicze, handlowe, przemysłowe, rzemieślnicze, pracy najemnej i inne połączone w Naczelną Izbę Gospodarczą Rzeczypospolitej. Ich współpracę z władzami państwowymi w kierowaniu życiem gospodarczym i w zakresie zamierzeń ustawodawczych określały ustawy. Znaczenie izb przemysłowo-handlowych w tamtym czasie było równie istotne co samorządu terytorialnego, który musiał konsultować z przedsiębiorcami i środowiskiem kupieckim wszelkie decyzje o charakterze gospodarczym. Dziś tego brakuje, a efekty widać gołym okiem.
Gdyby także dziś w każdym powiecie prężnie działały takie izby, mogłyby z powodzeniem koordynować współpracę pomiędzy podmiotami gospodarczymi z różnych branż. Poprawiłyby też przepływ informacji między współpracującymi ze sobą lokalnymi przedsiębiorcami.
Ci, którzy na siebie zarabiają, powinni w większym stopniu decydować o swoim losie. Czyli, inaczej mówiąc, przedsiębiorcy powinni mieć większy wpływ na życie gospodarcze, niż ma to miejsce obecnie.
- Jako wieloletni prezes KPH OIG w powiecie kędzierzyńsko-kozielskim reprezentował pan interesy tych drobnych przedsiębiorców, wywodzących się zwłaszcza z branży handlowo-usługowej. Ma pan do dziś kontakt z przedstawicielami środowiska kupieckiego. Jakie są ich nastroje?
- Lepiej, żebym w wywiadzie nie cytował ich dokładnie, bo mogłoby paść trochę niecenzuralnych słów. Przedsiębiorcy nie wiedzą już, jak mają oszczędzać, żeby obniżyć koszty. Najbardziej dotkliwe na początku 2023 roku były podwyżki cen energii cieplnej. Generalnie kryzys uderza w małe firmy, które masowo upadają. Potężne, bogate korporacje weszły do Polski, przejęły co się dało, doprowadzając przy okazji do upadku małe i średnie podmioty, które uchowały się jeszcze na rynku. Rodzime firmy nie są bowiem w stanie konkurować pod względem ceny i oferty produktowej. Obawiam się, że może być jeszcze gorzej.
Byliśmy za biedni, żeby od razu pakować się do Unii Europejskiej praktycznie ze wszystkim, nie wyłączając handlu i produkcji rolno-spożywczej. Nie byliśmy przygotowani na zderzenie się z tak brutalną rzeczywistością. Wejście do UE jak najbardziej było potrzebne i korzystne, ale w niektórych branżach należało wprowadzić okresy przejściowe, aby nieco lepiej przygotować się do tego procesu integracji. Tego zabrakło. Pod względem kapitałowym i organizacyjnym nie mieliśmy żadnych szans w starciu z potężnymi zachodnimi koncernami.
Na naszym lokalnym rynku te ogólnopolskie tendencje też są bardzo widoczne. Nieustannie powstają u nas nowe markety, należące do wielkich, międzynarodowych sieci handlowych, które dysponują ogromnymi funduszami na rozwój i marketing. Poza tym duży może więcej. Kupuje taniej, a co za tym idzie, może też taniej sprzedawać, wycinając w pień całą konkurencję. Małe, rodzinne firmy nie są w stanie z nimi konkurować, tym bardziej że nie mogą liczyć na jakąś wymierną pomoc. Mnóstwo szkód w gospodarce wyrządziła też pandemia i trwająca na wschodzie wojna.
Trudna sytuacja dotyczy nie tylko małych sklepów, ale również zakładów usługowych. Moja żona prowadzi salon fryzjerski przy ulicy Anny w Koźlu, gdzie liczbę placówek usługowo-handlowych można już teraz policzyć na palcach jednej ręki. Pozostałe zamknęły działalność. Ciężko to utrzymać, czasami trzeba do tego dopłacać.
- Tych negatywnych czynników, które mają wpływ na obecną sytuację, jest więcej. To między innymi demografia. Skoro ubywa mieszkańców, to ubywa też klientów i wiele sklepów świeci pustkami. To także rosnące koszty utrzymania firm, jeśli chodzi o czynsze, obciążenia podatkowe, płace, rosnące ceny energii itp.
- To prawda. Przede wszystkim trzeba tu wymienić koszty utrzymania lokali i pracowników. To są bardzo duże obciążenia. Reasumując, zarówno biurokracja, koszty utrzymania firm, system podatkowy podcinają skrzydła przedsiębiorcom, ograniczają ich kreatywność i możliwości rozwoju.
Natomiast jeśli chodzi o liczbę klientów, to od lat jest taka tendencja, że ludzie chętniej robią zakupy w dużych centrach handlowych, choć trzeba przyznać, że w niektórych pobliskich miejscowościach ten drobny handel wciąż całkiem nieźle sobie radzi i tych pustych witryn sklepowych jest mniej niż u nas. Natomiast w zastraszającym tempie rośnie w Kędzierzynie-Koźlu liczba wspomnianych wcześniej marketów spożywczo-przemysłowych, a to niewątpliwie przekłada się na sytuację drobnego handlu.
Słyszałem, że na pograniczu Reńskiej Wsi i Koźla powstanie kolejne duże centrum handlowe. Przecież wiadomo, że nie pozostanie to bez wpływu na funkcjonowanie handlu w naszym mieście. Natomiast w tym miejscu, czyli przy ulicy Głubczyckiej, nie spodziewałbym się nadmiernego ruchu klientów, czego wcześniej dowiódł przykład sklepu sieci Tesco, a obecnie Netto. Ta lokalizacja jest moim zdaniem niefortunna.
Poza tym mieszkańcy okolicznych miejscowości, z takich gmin, jak Bierawa, Cisek, Pawłowiczki, Polska Cerekiew czy Reńska Wieś, nie przyjeżdżają już tak licznie na zakupy do naszego miasta, jak miało to miejsce przed laty. Niejednokrotnie wybierają Gliwice, Opole, a nawet Strzelce Opolskie. Mimo że do Kędzierzyna-Koźla jest przecież bliżej. Być może gdzie indziej jest bogatszy wybór towarów.
Jeszcze przed chorobą szukałem dla siebie odpowiedniej marynarki. Ale trudno znaleźć ciuchy dla osoby mojej postury. Taką marynarkę, choć nie była do końca w moim guście, kupiłem dopiero na jednym ze stoisk w hali Manhatan w Kędzierzynie. Zatem jednym z problemów jest też czasami nieco skromniejszy asortyment. Oferta musi być poszerzona, jeśli chcemy skutecznie konkurować z innymi.
- Przez te ostatnie 20 lat jako KPH OIG mieliście jednak ambitne i ciekawe wizje rozwoju. Również w odniesieniu do naszego powiatu.
- Walczyliśmy o to na tyle, na ile mogliśmy. Jednym z pomysłów było utworzenie giełdy rolnej w naszym powiecie. Był plan, żeby utworzyć ją na terenie dawnego poligonu wojskowego w gminie Reńska Wieś. Zaangażowaliśmy w to m.in. władze powiatowe, wojewódzkie, wiceszefa Izby Rolnej z Opola, Uniwersytet Przyrodniczy, czyli dawną Akademię Rolniczą we Wrocławiu, jak również ówczesne Ministerstwo Rolnictwa. No i oczywiście byli w to zaangażowani przedsiębiorcy z branży rolno-spożywczej z naszego terenu, a nawet z Czech. Ci więksi producenci chcieli się skrzyknąć i wziąć sprawy w swoje ręce. To był jeden z naszych sztandarowych projektów. Szkoda, że nie wypalił. Chyba zabrakło dobrej woli i wystarczającego lobbingu na wyższych szczeblach, choć - co ciekawe - w tej sprawie mieliśmy po swojej stronie między innymi Andrzeja Leppera.
Jeden z moich kolegów od przeszło 20 lat produkuje ekologiczną żywność. Należy do KPH OIG. Wielokrotnie był nagradzany za prowadzoną przez siebie produkcję rolno-spożywczą. Kiedyś zarabiał na tym krocie. Jeździł z towarem na Górny Śląsk, miał tam jedenastu stałych odbiorców, a teraz zostało mu pięciu. Zatem często wraca z niesprzedanymi produktami rolnymi. No i co mu teraz pozostało? Przecież nie zamknie gospodarstwa. Zaczął produkcję kur, bo jajka jeszcze w miarę dobrze schodzą. W asortymencie ma też miód, na który popyt wciąż się utrzymuje. Dla niego taka giełda rolna w naszym powiecie byłaby zbawieniem. Być może warto jeszcze powrócić kiedyś do tej idei.
Rozmawiał Andrzej KOPACKI
Napisz komentarz
Komentarze