Reklama
wtorek, 5 listopada 2024 07:21
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

O człowieku, który kozielskie tajemnice zna jak mało kto

Niepozorna górka „Winnetou” tuż przy wejściu do kozielskiego parku kryje tajemnice, o których wiedzą tylko nieliczni. U jej podnóża jeszcze w latach 60. XX wieku natrafiono na tajemnicze wejście do podziemi, które natychmiast po odkryciu zasypano. Wspomniane podziemne przejście widział - jeszcze jako dziecko - pan Marian, który urodził się i długie lata mieszkał w Koźlu.
O człowieku, który kozielskie tajemnice zna jak mało kto

Ojciec pana Mariana pochodzi z górniczego miasta Rydułtowy, a do Koźla przyjechał za pracą. Zatrudnienie znalazł w PSS „Społem” na kozielskim rynku, gdzie również po II wojnie światowej mieścił się hotel. Na jego parterze znajdowała się restauracja znana przez lata jako „Ratuszowa”, a wyżej funkcjonowały pomieszczenia hotelowe.   

- Za dziecka mieszkałem w budynku przy ul. Armii Czerwonej 7 w Koźlu, która obecnie nosi nazwę Pamięci Sybiraków. Urodziłem się w jednym z pokoików na pierwszym piętrze tej kamienicy, ponieważ mama nie zdążyła dotrzeć do szpitala, gdy zaczęły się bóle porodowe - opowiada pan Marian, który w Koźlu się wychował i dorastał.

Dawna Kommandantenstrasse, następnie ul. Armii Czerwonej, a dziś ul. Pamięci Sybiraków

W jego rodzinnym domu mieszkał przed wojną niemiecki przedsiębiorca zajmujący się handlem stalą i chemikaliami budowlanymi. Nasz rozmówca dowiedział się o tym od jednego z autochtonów, którzy zostali tu po wojnie.

- Znałem ich paru. Byli to również dobrzy znajomi moich rodziców. Opowiadali wiele ciekawych rzeczy. Jeden z nich był czeladnikiem budowlanym, a mistrz wysyłał go tam m.in. po pręty ze stali zbrojeniowej, bednarkę itp. Jeszcze za mojego dzieciństwa była tam dwuskrzydłowa, metalowa, kuta brama, gdzie towar z hurtowni metalowej mógł być przemieszczany z zaplecza kamienicy w kierunku wyjścia znajdującego się po stronie ul. Pamięci Sybiraków - precyzuje pan Marian.

Z tyłu wspomnianego budynku znajdowały się zabudowania gospodarcze oraz magazyny. Przez korytarz biegły tory, którymi zakupiony towar transportowano z podwórka znajdującego się pomiędzy budynkiem mieszkalnym a pomieszczaniami gospodarczymi.

- Na podwórzu była też waga szalowa, którą pamiętam jeszcze z dzieciństwa. Tam ważono te wszystkie produkty podczas ich nabywania. Pamiętam też regały z solidnymi wspornikami, ale stalowe pręty i inne produkty już na nich nie zalegały. Wjazd na nasze podwórko był od strony dawnej ul. 1 Maja, a dzisiejszej Targowej - wyjaśnia nasz rozmówca.

Wdowa po generale

W dzieciństwie pan Marian wielokrotnie zetknął się z Niemką, która mieszkała w sąsiedniej kamienicy przy ul. Pamięci Sybiraków 5 z służącą oraz kierowcą.

- Mieli przedwojenny czarny samochód, prawdopodobnie marki Daimler-Benz. Nie miał on jeszcze migaczy, lecz specjalne klapki, które wysuwały się, dając sygnał do skrętu. Samochód parkowali na naszym podwórku, ponieważ, jak już mówiłem, na nasze dało się wjechać od strony ul. Targowej - przypomina pan Marian.

Nadmienia, że owa Niemka nie znała języka polskiego. Była żoną niemieckiego generała, który przeciwstawił się Hitlerowi, za co wykonano na nim karę śmierci.

- Stąd też, jako żona antyhitlerowca, została na tych ziemiach po wojnie. Z racji, że była wdową, chodziła ubrana na czarno. Zresztą ten zwyczaj chodzenia w czarnych mazelonkach przetrwał na Śląsku Opolskim do naszych czasów. Generałowa w drugiej połowie lat 60. wyprowadziła się z Koźla do Niemieckiej Republiki Demokratycznej - opowiada pan Marian. - Naprzeciwko mojej rodzinnej kamienicy przy ul. Armii Czerwonej 7 zarówno przed wojną, jak i po niej był zakład ślusarski. Zmieniła się jego obsada, ale obrabiarki, układ pomieszczeń zostały te same. Można tam było załatwić wszystko: od podkucia koni po wykonanie najrozmaitszych śrub. Zakładem zarządzał pan Fus, który miał bardzo dużego wilczura.

Nie brakowało też innych zakładów rzemieślniczych. Na przykład po lewej stronie ul. Piramowicza, tuż przed sądem, funkcjonował zakład kaletniczy, gdzie można było zamówić buty czy siodła lub chomąta.   

- Pamiętam jeszcze z dzieciństwa uliczne latarnie gazowe. Wisiały na przykład tuż przy wjeździe na ul. Kraszewskiego, po obu jej stronach. W miejscu tym funkcjonował wtedy hotel. Chciałbym przypomnieć, że w Koźlu na ul. Gazowej funkcjonowała gazownia. Gaz produkowano tam z drewna. Był on gromadzony w zbiorniku, a następnie przesyłany rurami do centrum miasta, w którym oświetlenie uliczne było gazowe - wspomina pan Marian.

Na latarniach umieszczona była klapka, którą pracownik otwierał po uprzednim odkręceniu gazowego zaworka. Następnie zapalał latarnie przy pomocy specjalnego knota.

- Latarnie ciągnęły się m.in. wzdłuż wspomnianej ul. Kraszewskiego, począwszy od ul. Piastowskiej w stronę dzisiejszej jednostki Państwowej Straży Pożarnej - wyjaśnia nasz rozmówca.    

Natomiast na rogu ul. Pamięci Sybiraków i Kraszewskiego, gdzie stoi dziś budynek, kończyła się zabudowa średniowiecznego miasta, otoczonego murem obronnym. Za obwarowaniem teren wyraźnie opadał. Gdyby średniowieczny mur przetrwał w tym miejscu do naszych czasów, to można by z niego dostrzec dzisiejszą ul. Piastowską. Największa wspomniana tu arteria komunikacyjna Koźla - czyli dawna Bahnhofstrasse, a dzisiejsza Piastowska - musiała aż do dworca kolejowego powstać na specjalnym nasypie stanowiącym jej podbudowę.

- Tam gdzie zbudowano kozielską „tysiąclatkę”, czyli szkołę podstawową nr 12, był podmokły teren, na którym powstało istne śmietnisko. Pamiętam, jak z całego miasta przyjeżdżały tam samochody i wypełniały ten dół śmieciami. A tuż obok szkoły powstał tor kartingowy. Choć mało kto wie, że pierwsze zawody kartingowe w Koźlu odbywały się jeszcze w latach 60. wokół płyty rynku. Zamykano w tym celu rynek. Rywalizację za dziecka podziwiałem z dachu budynku - mówi pan Marian.    

Przypomina, że jeszcze w latach 40. XX wieku na rynku w Koźlu stał ratusz. Bardzo podobny chociażby do tego w Głogówku. Niemcy nie szastali pieniędzmi na dokumentację. Wiele obiektów powstało na podstawie tej samej albo bardzo zbliżonej dokumentacji. Przykładem są liczne budynki mieszkalne, czy też dworce kolejowe wzdłuż linii kolejowej z Kędzierzyna-Koźla w kierunku Nysy i Kłodzka.  

Jak wiemy, podczas alianckich nalotów na nasze miasto jeden z samolotów prawdopodobnie nieco zboczył z trasy i zrzucił bomby, które uszkodziły zarówno kozielski ratusz, jak i protestancki kościół, gdzie dziś mieści się plac manewrowy dla autobusów. Do połowy lat 70. przetrwała, należąca do tej świątyni, bardzo wysoka dzwonnica.

- Jako dzieci wchodziliśmy na nią, choć schody nie do końca były bezpieczne. Później, na wniosek rodziców, zostały one zdemontowane, ale i tak znajdowaliśmy sposób, żeby dostać się na sam szczyt. Muszę przyznać, że był to całkowity brak wyobraźni z naszej strony. Natomiast widok, jaki rozpościerał się z tej dzwonnicy, był przepiękny. Skończyło się to dopiero po wyburzeniu tej wieży - dodaje pan Marian.

Podczas bombardowań zostały też uszkodzone na rynku niektóre budynki mieszkalne. Chodzi o kamienice, które na skutek bardzo poważnych zniszczeń wymagały rozbiórki. Stały one w miejscu zbudowanych po wojnie nieruchomości położonych u zbiegu ulic: Czerwińskiego, Sądowej i Rynku. Architektonicznie różnią się od reszty zabudowań na starówce.

Tajemniczy tunel

Na początku lat 60. XX wieku zdecydowano, że dzieciom z Koźla trzeba zapewnić atrakcje, by nie wałęsały się po ruinach pustych i niezagospodarowanych jeszcze w tamtym czasie budynków. Miasto wyasygnowało na ten cel pewne fundusze i wykonało górkę saneczkową. W drugiej połowie lat 60. nazwano ją „Winnetou”, gdy na ekrany kin weszła, ciesząca się ogromną popularnością widzów, niemiecko-jugosłowiańska trylogia pod tym samym tytułem. 

U podnóża górki „Winnetou” za plecami pana Mariana widać łąkę, na której w latach 60. XX wieku funkcjonowało naturalne lodowisko dla dzieci

Jak wyjaśnia pan Marian, górka „Winnetou” powstała podczas budowy naturalnego lodowiska. Usypano ją z ziemi, którą przy pomocy ciężkiego sprzętu wybrano z działki zlokalizowanej pomiędzy parkiem a obecną jednostką Państwowej Straży Pożarnej w Koźlu.

- Ziemną skarpę usypano w okolicach 1962-1963 roku przy pomocy stalinca S-100, czyli wyprodukowanego w ZSRR spychacza. W miejscu, gdzie wybrano ziemię, powstało lodowisko. Nie było z tym większych problemów, ponieważ podtapiająca to miejsce woda zamarzała podczas pierwszych przymrozków, stanowiąc idealną dla dzieci i młodzieży ślizgawkę. W trakcie prowadzonych wtedy prac ziemnych uszkodzono fragment ceramicznego nadproża, będącego częścią tunelu przejściowego. Wejście do tunelu znajdowało się nieopodal schodów prowadzących do parku - relacjonuje nasz rozmówca. - Chciałem z kolegami spenetrować to przejście biegnące w kierunku kozielskiego zamku piastowskiego. Zajrzeliśmy na chwilę do środka, ale było zbyt ciemno. Pobiegliśmy więc do domu po latarki. Dorośli szybko zorientowali się w naszych zamiarach i natychmiast kazali operatorowi spychacza zrobić taki mały nasyp, aby przykryć wejście do podziemi. To ów spychacz uszkodził sklepienie ceglano-murowanego półkolistego tunelu, odsłaniając wejście do jego wnętrza. Myśmy przez tę dziurę zajrzeli do środka, ale była za mała, żeby się tam wślizgnąć. Ponadto było za ciemno, żeby oszacować jego długość. Wpadające do środka światło dzienne docierało na raptem 6-8 m w głąb. Gdy wróciliśmy z latarkami, wszystko było już zasypane. Byliśmy trochę zaskoczeni, że podczas wybierania ziemi pod przyszłe lodowisko nie natrafiono na inne fragmenty tego tunelu, który najwyraźniej biegł w kierunku zamku, stanowiąc prawdopodobnie wyjście ewakuacyjne dla załogi twierdzy.

Pan Marian wskazuje miejsce, gdzie w latach 60. ciężki sprzęt odkrył wejście do ceglano-murowanego, półkolistego tunelu

Jak wyjaśnia pan Marian, podobny tunel znajduje się w piwnicach budynku położonego u zbiegu ulic Piastowskiej i Kraszewskiego. To stamtąd prowadzi podziemne przejście biegnące pod wybudowanym ostatnio parkingiem i dalej w kierunku zamku.

Okruchy historii

- Po tych przejściach zbytnio nie chodziłem. Mnie fascynował bardziej układ forteczny na kozielskiej wyspie. Rodzice posłali mnie i kolegę na jazdy konne do zlokalizowanej tam stadniny. Co prawda, podczas takiej przejażdżki kolega złamał obojczyk i z obawy o moje zdrowie rodzice też mnie stamtąd zabrali, ale i później odwiedzaliśmy to miejsce - wspomina nasz rozmówca. - Nas interesowały zwłaszcza militarne pozostałości z dawnej wojskowej stadniny, bo to wszystko było jeszcze z czasów pruskich, koszarowych. Dużo części było oryginalnych, wykonanych z żeliwa, więc niepodatnych na korozję. Poza tym żołnierze musieli o to dbać. Podłogi w stajniach wyłożone były glazurą, co ułatwiało ich utrzymanie w lepszej czystości. Mam na myśli jedynie ciągi komunikacyjne, gdyż w boksach już jej nie było. Warto dodać, że kiedyś na terenie kozielskiej stadniny koni odbywały się najrozmaitsze zawody, także rangi europejskiej, w skokach przez przeszkody - dodaje.

Jednak ciekawych miejsc było znacznie więcej.

- Jako dzieci buszowaliśmy po nieruchomościach zlokalizowanych wzdłuż ul. Konopnickiej, tam gdzie dziś stoi duży blok mieszkalny z położonymi na parterze sklepami i punktami usługowymi. Wcześniej były tam opustoszałe stare kamieniczki, również z małymi sklepikami. Tamtejsze stropy były pozarywane, dachy nieszczelne. W czasach mojego dzieciństwa te budynki nie zostały zagospodarowane na cele mieszkalne, więc idealnie nadawały się do spenetrowania. Po wystroju sklepików od razu wiedzieliśmy, gdzie dawniej mieściła się masarnia, a gdzie handlowano rybami - opowiada pan Marian.

Z jego relacji wynika, że w piwnicach budynku przy ul. Kraszewskiego 5-5a, który częściowo został wzniesiony na murach obronnych, znajdowała się rozlewnia win. Na wspomnianych murach do dziś widać ceglany fragment w nieco innym odcieniu. Znajdowała się tam otwierana platforma; otwór, który po niej pozostał, zamurowano. Właśnie pod to miejsce podjeżdżały niegdyś wozy, a po otwarciu wspomnianej platformy beczki czy skrzynki z winem trafiały na samochody i furmanki.

Natomiast w wieży zamkowej, w której siedzibę ma dziś Muzeum oraz Towarzystwo Ziemi Kozielskiej, mieściły się luksusowe łaźnie.

- Za dziecka wchodziłem do jej wnętrza. Na ścianach położona była piękna glazura 15 na 15 cm, w niebieskich odcieniach, na których widniała m.in. pastereczka z owcami, czy też pasterz z krówką - wspomina pan Marian.  

Podczas licznych eksploracji on i jego koledzy natrafili m.in. na poniemiecki bagnet, skrzynki po amunicji i wiele innych ciekawych przedmiotów.

Niestety, w tamtym czasie nie udało mu się trafić na taki skarb, który padł łupem jego rówieśników. Przypomnijmy, w 1967 r. w Koźlu przy ul. Życzliwej (dawna Lompy) znaleziono monety pochodzące z XV-XVIII w. Według dokumentów znajdujących się w Muzeum Śląska Opolskiego pierwszego odkrycia dokonał uczeń szkoły podstawowej - Joachim Siedlaczek.

Kolejny skarb został znaleziony w 1968 r. podczas prac budowlanych przy ul. Synów Pułku (niegdyś ul. Wolności). Odkrycia mieli dokonać uczniowie kozielskiej szkoły podstawowej.

To, jeśli chodzi o numizmaty, największy skarb, jaki posiada muzeum w Opolu. Składa się on w całości z 1366 drobnych srebrnych monet, pochodzących głównie z XVI i XVII wieku z takich krajów, jak Niemcy, Polska i ówczesne cesarstwo austriackie.

- To była bardzo głośna sprawa. Byli tacy, którzy się na tym trochę wzbogacili. Natrafiono wtedy na roztrzaskany gliniany garnek, w którym znajdowały się srebrne monety. Część z nich została w obrocie prywatnym, gdyż nie wszystko trafiło do muzeum w Opolu. Byłem tam wtedy. Pojawił się gość, który pojechał do sklepu, kupił dzieciakom piłki, łuki, zabawki i wymieniał się tymi prezentami na monety, które wpadły małym odkrywcom w ręce. Dzieci chętnie je pooddawały. Podobno ów gość przekazał później te numizmaty muzeum, ale nie wiem, ile w tym prawdy - przyznaje pan Marian. 

Forteczne fosy

Na początku lat 60. XX wieku najwięcej radości sprawiało dzieciom wspomniane wcześniej lodowisko, które tworzyło się samoczynnie, dzięki wyjątkowo sprzyjającym warunkom. Poziom wód gruntowych był w tym miejscu bardzo wysoki z racji sąsiedztwa dwóch dawnych fos fortecznych. Co ciekawe, istniejąca do naszych czasów korona wału fortecznego fosy nie uległa wyraźnym zmianom w porównaniu z jej pierwotnym wyglądem.

- Jeszcze za dziecka przychodziłem tutaj z dziadkiem. W fosach, które posiadały swoje zastawki, była woda, a pływające w niej ryby, konkretnie karpie, karmiliśmy chlebem - relacjonuje nasz rozmówca. 

To właśnie z tamtych czasów pamięta, że woda w Odrze do mniej więcej 1964 roku była całkiem czysta. Na ul. Łukasiewicza - tuż obok kozielskiej śluzy - znajdowało się nawet gospodarstwo rybne.

- Tam właśnie odławiano ryby i chodziłem tam z babcią po świeżą rybkę z Odry, a były to okazy całkiem sporych rozmiarów. Wspomniane gospodarstwo rybne prowadził człowiek, którego łodzią w kwietniu 1945 roku na lewy brzeg Odry przeprawiła się pierwsza ekipa działaczy województwa śląsko-dąbrowskiego, powołana do zorganizowania władzy ludowej w powiecie kozielskim. Mosty w powojennym czasie były jeszcze zburzone, więc przewiózł ich łodzią na drugą stronę rzeki, a fakt ten upamiętnia stojący do dziś w kozielskim parku kamienny obelisk. Łowił on wtedy ryby i członkowie wspomnianej tu pierwszej grupy organizatorów administracji państwowej w naszym powiecie przywołali go, zwracając się z prośbą o pomoc. Rybak nie odmówił, tym bardziej że byli uzbrojeni - tłumaczy pan Marian.   

Natomiast wracając do fortecznych ciekawostek, warto wspomnieć o jeszcze jednym obiekcie poza dobrze wszystkim znaną śluzą i zamknięciem fosy na ul. Łukasiewicza (przed rozjazdem na ul. Gazową oraz w kierunku zakładu energetycznego).

- W miejscu tym po prawej stronie widzimy śluzę z klapą. Po jej zamknięciu fosy wypełniały się wodą. Ale nie wszyscy wiedzą, skąd ta woda się brała. Zapominamy bowiem o kluczowej w tym przypadku roli innych obiektów hydrotechnicznych. Otóż w kozielskim parku, nieopodal szpitala, tuż nad Odrą jest druga ściana oporowa ze śluzą wejściową i klapą wpustową. To właśnie tamtędy wpuszczało się wodę z Odry. Natomiast wspomniany na ul. Łukasiewicza odpływ był zamykany, dzięki czemu wodą zapełniały się obie fosy okalające obiekty kozielskiej twierdzy. Należały do nich m.in. położone na końcu ul. Konopnickiej kazamaty, służące do magazynowania prochu. Tam też znajdowała się grobla do przeprowadzania artylerii. Ze stadniny ściągało się konie, podczepiało do armat i ciągnęły one owe działa w stronę wałów obronnych. Tu, gdzie dziś w parku kozielskim mieści się przedsiębiorstwo BSP (na Konopnickiej 16), dawniej stała reduta obronna, z której można było ostrzeliwać wzgórze łączące Reńską Wieś i Większyce. I takim ogniem ostrzeliwano tamte miejsca podczas oblężenia Koźla przez wojska napoleońskie - wyjaśnia pan Marian.

Co ciekawe, w wieży kościoła parafialnego w Koźlu, w jednym z narożników, widać kulę armatnią z czasów napoleońskich. Ta kula podczas ostrzału Koźla wleciała do świątyni, ale nie wybuchła. W dowód wdzięczności, parafianie wmurowali tę kulę w mury wieży kościelnej.

W rękach wojska 

- Przez 5 lat chodziłem do popularnej Budowlanki i nie zorientowałem się, że okna szkolnego sekretariatu, gdzie mieściła się kasa pancerna, posiadały kraty wykonane z francuskich muszkietów - przyznaje pan Marian.   

Szkolne piwnice Zespołu Szkół nr 1 w Kędzierzynie-Koźlu też kryją mroczne tajemnice. Otóż w budynku wybudowanym w drugiej połowie XIX wieku, który służył oficerom miejscowego garnizonu, znajdują się pozostałości dawnego wojskowego karceru. Niezorientowanych informujemy, że karcer to cela więzienna o bardzo surowych warunkach. Umieszczenie więźnia w karcerze stanowiło dodatkową karę za przewinienia.

Szkolne piwnice Zespołu Szkół nr 1 w Kędzierzynie-Koźlu kryją mroczne tajemnice

Armia przez długi okres w dziejach Koźla kontrolowała tę część miasta. Prawie wszystkie nieruchomości położone przy ulicach Targowej i Skarbowej należały do wojska. Pochodzą one z różnych epok. Po drugiej stronie ulicy – naprzeciw szkoły – znajdowały się stajnie wojskowe. To najstarsze istniejące w Koźlu obiekty forteczne zbudowane jeszcze w XVIII wieku. Tuż za miedzą, w budynku, gdzie po wojnie utworzono dom dziecka, mieściła się niemiecka kantyna podoficerska, czyli niewielki sklep wojskowy z podstawowymi produktami. Po sąsiedzku jest też dom kultury, gdzie dawniej mieściło się kasyno oficerskie. Zresztą w rejonie DK „Koźle”, na terenie parku, nie brak innej zabudowy fortecznej. Jest tam m.in. schron forteczny (przy ul. Skarbowej 4), zlokalizowany tuż za domem dziecka. Wspomniany schron, założony na planie prostokąta o wymiarach 22 x 7 m, mieścił działobitnie i izby forteczne. W miejscu, gdzie przed laty znajdowała się administracja PKS, tuż za poczekalnią dworca autobusowego, zlokalizowano magazyny karabinów, a jeszcze głębiej - wojskowe stajnie. Z kolei budynek dawnej prochowni, przy ul. Garncarskiej 1, prawdopodobnie pełnił niegdyś funkcję magazynu prochu. Przy ul. Pamięci Sybiraków mieścił się natomiast dom komendanta. 

Prawie wszystkie nieruchomości położone przy ul. Targowej należały do wojska

Tuż obok szkoły na Skarbowej, gdzie powstało osiedle mieszkaniowe RSM „Chemik”, był niegdyś duży plac, na którym ćwiczono musztrę, zapoznawano się z różnymi rodzajami sprzętu wojskowego, przeprowadzano szkolenia z obsługi artylerii itp.

Do dziś przetrwał tam cokół po pomniku z brązu Fryderyka II na koniu. Jeszcze podczas I wojny światowej został on przetopiony na broń, prawdopodobnie na armatę. W ten sposób Niemcy uzupełniali braki w surowcach niezbędnych do produkcji uzbrojenia.

Do dziś przetrwał cokół po pomniku z brązu Fryderyka II na koniu

Natomiast po II wojnie światowej - tam gdzie dziś stoją spółdzielcze bloki mieszkalne - mieścił się duży plac targowy, na który przyjeżdżali rolnicy z okolicznych wiosek. Odbywał się tam handel zwierzętami, wśród których były krowy, owce, konie. Sprzedawano płody rolne, głównie warzywa, owoce i jajka. 

- Budynki położone wzdłuż ul. Targowej służyły wojsku za koszary. Przyglądając się obecnym mieszkaniom na Targowej, widzimy, że pomieszczenia w klatkach schodowych, które zaraz po II wojnie światowej pełniły rolę wychodków, a później przerobiono na łazienki, w czasach gdy służyły wojsku, były magazynkami broni z amunicją i ładownicami. Żołnierze nie trzymali bowiem broni w pokojach, w których nocowali. Pamiętam jeszcze czynną łaźnię na Targowej, która obsługiwała całą jednostkę wojskową. Później funkcjonowała jako łaźnia miejska, ale po latach zrezygnowano z jej utrzymywania i remontów. Ostatecznie została rozebrana przy okazji budowy nowego targowiska - dodaje pan Marian.   

Przypomina, że w kazamatach położonych obok budynku urzędu miasta znajdowały się magazyny prochu. W sąsiedztwie, nad brzegiem Odry, stało działo skierowane na wyspę. Rejon obecnej ul. Łukasiewicza stanowił bowiem kolejną linię obrony, gdyby wróg zajął fort Fryderyka i obiekty zlokalizowane na wyspie i próbował przeprawić się na drugą stronę rzeki.

Człowiek po przejściach

Nasz rozmówca większość opowieści o przedwojennym Koźlu poznał dzięki panu Koleczce, który urodził się w pobliskiej Pokrzywnicy, a w latach 1933-1936, jako uczeń murarski, pracował u swojego mistrza na terenie Koźla.

- Przedwojenną ciekawostką jest na przykład to, że aby ucznia przyjąć do zawodu, jego rodzic musiał w pierwszym roku za tę naukę płacić. W drugim roku już nikt nikomu za nic nie płacił, a w trzecim uczeń zaczął zarabiać. Przy czym obowiązkiem mistrza było wyszkolić ucznia na tyle, aby mógł przystąpić w cechu do egzaminu i zostać dyplomowanym czeladnikiem - wyjaśnia pan Marian. - Koleczko został takim czeladnikiem w 1936 roku, ale kryzys z lat 30. XX wieku był na tyle dotkliwy, że wyprowadził się wtedy do Hamburga. W 1940 roku powołano go tam do wojska i w „nagrodę”, że był Ślązakiem, wysłano na front wschodni. Mógł mówić o prawdziwym pechu, ponieważ służył w jednostkach telegraficznych, a jak wiadomo, snajperzy polowali głównie na oficerów i łącznościowców. Z uwagi na to, że ich śmiertelność była bardzo wysoka, często łącznościowcami rozprowadzającymi kable byli właśnie Ślązacy - tłumaczy pan Marian.

Żołnierz miał jednak sporo szczęścia. Udało mu się przeżyć wojnę i na nowo ułożyć sobie życie. Nie miał wysokiej emerytury i dorabiał, pracując w branży budowlanej.

- Byłem kierownikiem budowy w Przedsiębiorstwie Budownictwa Rolniczego w Głubczycach, a pan Koleczko był pomocnikiem na budowie. To wówczas poznałem te wszystkie opowieści dotyczące dawnego Koźla i wojennych okrucieństw. Pan Koleczko przytaczał także różne historie z frontu wschodniego, gdzie trafił do niewoli. Jako jeniec został zesłany na Syberię, ale udało mu się przetrwać. Zawdzięczał to swojej pracowitości i zdobytym wcześniej umiejętnościom - opowiada pan Marian.  

Na potrzeby miejscowych wykonywał meble, m.in. komody i łóżka. Dzięki temu lepiej jadł, lepiej się ubierał i zdołał przetrwać w trudnych warunkach na Syberii. Poznał Sybiraczkę, w której się zakochał, a ona potrafiła to uczucie odwzajemnić. Dała mu sowieckie ubranie, kufajkę i walonki, aby wyglądał na Rosjanina. Napisała mu w języku rosyjskim tabliczkę, że jest inwalidą wojennym, głuchoniemym. Następnie wsadziła go do pociągu, który jechał z Syberii na zachód. I tym pociągiem, jako żebrak, sowiecki kombatant i inwalida wojenny, zdołał dotrzeć aż do Lwowa.

Niestety, szczęście go opuściło. 

- Na skrzyżowaniu w Reńskiej Wsi, gdzie dotarł w 1948 r. - już „widział dym z chałupy” w rodzinnej Pokrzywnicy, bo to przecież o rzut beretem - zwinął go sowiecki posterunkowy. Pan Koleczko trafił do aresztu i, bez sądu, siedział przez rok w katowickim więzieniu. W 1949 r. wrócił do Pokrzywnicy, gdzie żył i pracował. Gdy go poznałem, przekazał mi mnóstwo ciekawostek o przedwojennym Koźlu. Znał nazwiska wszystkich właścicieli tutejszych lokali gastronomicznych, a było tu 17 restauracji i kawiarni. Żyli tu przedstawiciele czterech wyznań: rzymskokatolickiego, protestanckiego, luterańskiego i judaistycznego. Każde z nich miało swoją świątynię i cmentarz - wylicza pan Marian.

Wracając do wątku motoryzacyjnego, pierwsze auto w Koźlu posiadał właściciel dawnej winiarni. Dziś w budynku tym na Planetorza 2 mieści się Urząd Stanu Cywilnego.

- Na zapleczu wybudowano dwa boksy garażowe, w których najpierw znajdowała się niezadaszona kolaska oraz kareta. W momencie, gdy do sprzedaży trafiły pierwsze automobile, właściciel winiarni kupił sobie samochód. Zatrudniał kierowcę w oficerkach, mundurku i czapeczce. Zresztą właściciel winiarni wraz z rodziną mieszkał w tym okazałym domu, natomiast cała służba w przybudówce, a dokładnie w oficynie zlokalizowanej na zapleczu. Skąd o tym wiem? Właśnie od pana Koleczki, który w tamtym czasie odnawiał elewację tego budynku, stawiał rusztowanie. Tam u góry, na attyce widać takie posągi. W trakcie demontażu rusztowania pan Koleczko, przez przypadek, urwał rękę jednej z rzeźb. Oberwał wtedy po tyłku od swojego mistrza, który jako przełożony za wszystko odpowiadał i musiał to później naprawić. Koleczko, jako uczeń, dostał za to lanie. Przyznał, że nie był w stanie siedzieć przez trzy dni, tak bolała go pupa - przypomina dawne anegdoty pan Marian.  

Siedziba Gestapo

Podczas naszej rozmowy na szczycie górki „Winnetou” pan Marian wskazał na dobrze widoczny z tego miejsca żółty budynek przy ul. Piastowskiej 15.

- Był on w latach 30. i 40. XX wieku siedzibą Gestapo i posiadał, sąsiadujący z nim, schron przeciwlotniczy dla członków tajnej policji. W piwnicach tego budynku do dziś można się natknąć na pozostałości dawnych cel więziennych, gdzie przetrzymywano niepokornych lub jeńców - dodaje nasz rozmówca.  

Pierwszy z lewej żółty budynek przy ul. Piastowskiej 15 był w latach 30. i 40. XX wieku siedzibą Gestapo

Budynek ten, zarówno jeśli chodzi o układ pomieszczeń, wygląd posadzek i poręczy na klatce schodowej, drzwi wejściowych przednich i tylnych, a także nadproży drzwiowych, praktycznie nie zmienił się od czasu, gdy powstał na początku XX wieku. Natomiast położony tuż za gmachem na ul. Piastowskiej 15 (na jego zapleczu) budynek oficyny przeszedł remont polegający na wykonaniu izolacji przyziemia.

- Podczas tych prac natrafiono na zakopane w ziemi sowieckie pepesze. Najprawdopodobniej w budynku Gestapo rozstrzeliwano radzieckich jeńców wojennych, a dowódca tajnej policji wydał rozkaz zdeponowania należącej do nich broni tuż obok swojej siedziby. Co ciekawe, znajdująca się tuż obok dzisiejsza bursa szkolna, przy ul. Piastowskiej 19, stanowiła w tamtych czasach noclegownię dla gestapowców - opowiada pan Marian.

Z kolei stary budynek obok sygnalizacji świetlnej na ul. Racławickiej był siedzibą policji zarówno przed wojną, jak i w trakcie wojny, a obiekt, w którym mieści się dziś zbór zielonoświątkowców (a wcześniej przedszkole), był od 1938 roku siedzibą Narodowosocjalistycznej Niemieckiej Partii Robotników. Najpierw NSDAP urzędowała w budynku dzisiejszej Wojskowej Komendy Uzupełnień w Koźlu, ale po kryształowej nocy w 1938 roku członkowie partii przeprowadzili się do budynku na Racławickiej 5, który wcześniej należał do lekarza pochodzenia żydowskiego. Najwyraźniej przeniesienie siedziby partii do budynku tuż obok policji podyktowane było względami bezpieczeństwa.

Również dzisiejszy plac Rady Europy zmieniał na przestrzeni lat swoje oblicze.

Przed wojną dzisiejszy magistrat był prywatnym pałacykiem, a przyległy do niego plac był ogrodzonym terenem, po którym spacerowały bażanty. Zatem urząd miasta to dawniej prywatny dom mieszkalny, który należał do właściciela rozlewni win książęcych. Znajdowała się ona na wysokości dawnego PZGS-u przy ul. Piastowskiej, ale po przeciwnej stronie ulicy. W miejscu tych dużych magazynów winiarskich stoją dziś bloki mieszkalne.       

Po II wojnie światowej na placu przed UM zbudowano pomnik wdzięczności Armii Czerwonej, wyburzony w 1991 r. Autorem projektu był zm. 12 maja 2007 r. mgr inż. arch. Zygmunt Wawrzynowicz. Za ów projekt otrzymał drugą nagrodę w Polsce, okraszoną wycieczką do Moskwy.  W latach 1959-1970 Zygmunt Wawrzynowicz był architektem powiatowym i wiceprzewodniczącym Powiatowej Rady Narodowej w Koźlu. Projektował wiele budowli na ziemi kozielskiej, wśród których znajdowały się m.in. obiekty sakralne oraz pomnik Powstańców Śląskich w Dziergowicach. Był członkiem-założycielem Towarzystwa Ziemi Kozielskiej w 1963 r.

Koźle na starych widokówkach. Dziś przebiega tędy ul. Żeromskiego. Plac Rady Europy widoczny po lewej

Z obserwacji budowlańca

Ślady wydarzeń z przeszłości - także tej bardzo odległej - są cały czas obecne w naszej przestrzeni, podkreśla pan Marian.

- Stawiałem kamienicę przy ul. Skłodowskiej-Curie 6, gdzie dziś funkcjonuje pracownia złotnicza Henryk Pawlik i po wykopaniu pomieszczeń piwnicznych na głębokości 4,5 m natrafiliśmy na odkrywki archeologiczne. Niestety, na 2,5 miesiąca musieliśmy wtedy wstrzymać roboty budowlane z uwagi na konieczność przeprowadzenia prac archeologicznych, podczas których natrafiono wtedy na jakieś ciżmy, strzemiona. Jak to zwykle bywa, wszystko to trafiło później do muzeum w Opolu – ubolewa pan Marian. - Ponadto podczas tych prac ziemnych naszym oczom ukazała się prawie metrowej grubości czarna warstwa. Myśleliśmy, że to pozostałość po wielkim pożarze, ale archeolodzy wyprowadzili nas z błędu. Okazało się, że był to koński nawóz, który się skarbonizował, przypominając grubą warstwę węgla. Przypomnę, że dawniej obowiązywał zakaz wprowadzania koni do miasta. Mogły się one spłoszyć albo nabrudzić, więc nie były mile widzianymi gośćmi. Zatem konie przywiązywało się do kołatek tuż przy średniowiecznym murze obronnym. Kto przyjeżdżał do miasta, musiał zostawić swojego rumaka, ofiarując parę groszy na jego napojenie i nakarmienie, po czym szedł załatwiać swoje sprawy. Dziś na głębokości 4,5 m od obecnego poziomu ulicy zalegają  średniowieczne pokłady końskich odchodów z XIV wieku. Jakkolwiek liczyć, na każde 100 lat przybywa nam niespełna metrowa warstwa gruntów - obliczył pan Marian.  

Z pewnością nie jest to mało. Jego zdaniem wynika to prawdopodobnie z faktu, że na przestrzeni dziejów nowe budynki powstawały na zgliszczach poprzednich nieruchomości. Dlatego tak dużo budynków na kozielskim rynku i w jego okolicach posiada średniowieczne piwnice. Nie do końca są one ceglane. Niekiedy kamienne, innym razem budowlańcy trafiają nawet na drewniane opalowania. 

Nasz rozmówca przypomniał, że wyjazd z kozielskiego grodu na średniowieczny trakt biegł dzisiejszą ul. Anny (kiedyś Oderstrasse), a wyjście stanowiła nieistniejąca już brama mostowa. Dawne grube mury obronne kończyły się w miejscu, gdzie dziś stoją budynki Powiatowego Urzędu Pracy i Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Kędzierzynie-Koźlu.

Dawna Oderstrasse, obecnie ul. Anny

Pan Marian pamięta, jak przy remoncie mostu na Odrze w Koźlu zamknięto jedno koryto rzeki, obniżono poziom wody i oczom ekipy budowlanej ukazały się wówczas drewniane głowice bardzo starej przeprawy.

- Widziałem je z bliska, uświadamiając sobie, którędy biegała ta pierwotna przeprawa. Obecny, położony znacznie wyżej, most przebiega bardzo blisko tej starej kładkowej przeprawy, która znajdowała się po jego prawej stronie, czyli bliżej stadniny - tłumaczy pan Marian. - Co ciekawe, stary most wybudowano na wysokości mniej więcej jednego metra nad lustrem wody. Obserwując, co czasami dzieje się z katastrofalnymi wezbraniami wody w Odrze, nie mam wątpliwości, że ten stary most był wielokrotnie zrywany i uszkadzany podczas licznych powodzi. Zatem nieustannie go odtwarzano, ale na tych samych palach wykonanych z bardzo twardego czarnego dębu, w zasadzie nie do obróbki – przyznaje nasz rozmówca.  

Po powodzi z 1997 roku nadzorował on remont obiektów służby zdrowia przy ul. 24 Kwietnia, gdzie trzeba było usunąć wypiętrzone od wilgoci posadzki.

- W momencie, gdy zdjęliśmy te podłogi, natrafiliśmy na popalone belki dawnej bożnicy żydowskiej. Było tam też szkło z potłuczonych witraży tejże synagogi – opowiada pan Marian.

Przypomnijmy, podczas nocy kryształowej, 9 listopada 1938 roku, bojówki Sturmabteilung zniszczyły synagogę, rzucając do jej wnętrza granaty. Następnie ją rozebrano. Po zakończeniu II wojny światowej na miejscu synagogi, u schyłku lat 60. XX wieku, wzniesiono obiekty służby zdrowia.

Wracając do lat 60. XX wieku, panu Marianowi utkwiło w pamięci jeszcze jedno ciekawe zdarzenie z dzieciństwa, które związane jest z Koźlem. Warto o nim wspomnieć przy tej okazji, bo prawdopodobnie niewiele osób zdaje sobie sprawę z istnienia pewnego XV-wiecznego dokumentu.

- Miałem kiedyś rodzinę w Cieplicach pod Jelenią Górą. Pojechaliśmy wtedy, a były to okolice 1964-1965 roku, do muzeum jeleniogórskiego i tam w szklanej gablocie natrafiłem na pergaminowy glejt ze znajdującą się na sznureczku czerwoną lakową pieczęcią księstwa kozielsko-bytomskiego. Był to eksponat wypożyczony z muzeum we Wrocławiu. Otóż było to sporządzone w języku łacińskim pozwolenie na transport zboża z Koźla do Cieplic. Na gablocie z tym XV-wiecznym artefaktem znajdowało się tłumaczenie dokumentu na język polski. Kiedyś, będąc ponownie w Jeleniej Górze, zapytałem o jego losy, ale nikt nie był w stanie udzielić mi wiążącej odpowiedzi. Być może leży gdzieś zakurzony w archiwach wrocławskiego muzeum - zakłada pan Marian.

Dzięki takim ludziom jak on historię naszego miasta możemy przedstawiać w sposób, który niewątpliwie zachęca do zgłębiania naszej przeszłości. I oby takich pasjonatów jak pan Marian było wśród nas jak najwięcej.   

Fotogaleria: polska-org.pl; archiwa prywatne



Podziel się
Oceń

Reklama
Ostatnie komentarze
Autor komentarza: Rychu, taki lepszy RyszardTreść komentarza: Jestem za pojazdami elektrycznymi. Kumpel jest operatorem farm fotowoltaicznych i każą mu na weekend wyłączać fotowoltaikę by elektrownie węglowe działały, a można by wtedy ładować te autobusy. Ale do brzegu: autobusy elektryczne TAK ale POLSKIE, dlaczego Solaris ( no dobra już hiszpański ale w całości klepany w Polsce) nie wygrywa, chyba nie lubi Kędzierzyna. MAN miał kiedyś zakłady w Polsce ale też słabo, przeniósł się z Poznania do Starachowic ale tam robią jedynie konstrukcje... a reszta u Niemca... Jak Polska ma być bogata jeśli w Polsce robi ramę autobusu, a całe wnętrze w Niemczech, na koniec € z dotacji KPO trafia do Niemiec, a my na to pracujemy. Polacy, wiecie, że jestem sympatykiem Niemiec, ale czy wy się na to godzicie?Data dodania komentarza: 4.11.2024, 23:57Źródło komentarza: Urząd Miasta chce poznać zdanie mieszkańców na temat autobusów zeroemisyjnych w Kędzierzynie-KoźluAutor komentarza: Wysoki brunetTreść komentarza: Kurek jeszcze zagra? Tak pytam...Data dodania komentarza: 4.11.2024, 23:44Źródło komentarza: Oddaj krew i wejdź za darmo na mecz ZAKSY z Jastrzębskim WęglemAutor komentarza: KoźlaninTreść komentarza: Co wy promujecie ?Data dodania komentarza: 4.11.2024, 21:53Źródło komentarza: Julia Konik-Rańda: romskie serce i muzyczna pasja w "The Voice of Poland"Autor komentarza: Cała PrawdaTreść komentarza: NIE dla elektryków ! Nawet bogatsza jednostka komunikacji miejskiej MZA W-wa nie kupuje aż tyle elektryków tylko wciąż pojazdy z silnikiem spalinowym. To jest spisek UE przeciw Polsce.Data dodania komentarza: 4.11.2024, 21:52Źródło komentarza: Urząd Miasta chce poznać zdanie mieszkańców na temat autobusów zeroemisyjnych w Kędzierzynie-KoźluAutor komentarza: MatiTreść komentarza: My z sąsiadem Leszkiem, też mamy wspólne usługi i zakupy i dyrektora nie mamy.Data dodania komentarza: 4.11.2024, 20:25Źródło komentarza: Mariusz Wiśniewski nowym dyrektorem Powiatowego Centrum Usług WspólnychAutor komentarza: Ruchu, taki lepszy Ryszard.Treść komentarza: Z kim skoligacony? Ja Riczi chciałbym wiedzieć, by mieć pewność, że nie zachodzi podejrzenie o nepotyzm. My w PiS zawsze się tym brzydzimy, zawsze negujemy takie praktyki.Data dodania komentarza: 4.11.2024, 17:32Źródło komentarza: Mariusz Wiśniewski nowym dyrektorem Powiatowego Centrum Usług Wspólnych
Reklama
bezchmurnie

Temperatura: 2°CMiasto: Kędzierzyn-Koźle

Ciśnienie: 1031 hPa
Wiatr: 11 km/h

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama