Zuberec na Słowacji. Wieś leżąca blisko granicy z Polską. Zjeżdża tam dużo Polaków, by rywalizować na śniegu. W zawodach konkurowali też Czesi, Słowacy, Estończycy, Niemcy i Węgrzy.
Klub Cze-Mi może zaliczyć je do niezwykle udanych. W koronnej kategorii - czyli wyścigu z czterema psami rasowymi: alaskan malamut, pies grenlandzki i samojed - Tomasz Radłowski był pierwszy, Małgorzata Kita druga, a Mirosław Waśkowski trzeci.
Radłowski pojechał też w kategorii dwóch psów rasowych, gdzie zdobył drugie miejsce. W kategorii dwóch psów nierasowych tryumfowała Zuzanna Pająk, a Tomasz Pająk był trzeci w kategorii sześciu psów.
Śniegu po pas
- Bardzo trudne były to wyścigi, powiem szczerze, ponieważ nastąpiło gwałtowne ocieplenie - relacjonuje Tomasz Radłowski. - W piątek trasa była perfekcyjnie przygotowana, jednak przyszło duże ocieplenie, a do tego zaczął padać deszcz. Śniegu było multum - dobrze ponad metr, ale szybko zrobił się on bardzo miękki, co uprzykrzyło życie psom i ludziom - dodaje.
Bywały momenty, że jechało się niczym przez potok. Dlatego organizatorzy zmuszeni byli odwołać niedzielny etap. Wszystko rozstrzygnęło się zatem w oparciu o wyniki etapu sobotniego.
- Ze względów bezpieczeństwa, ale głównie z myślą o psach, żeby łapa któremuś gdzieś nie wpadła - wyjaśnia decyzję organizatorów Tomasz Radłowski. - Nam też było bardzo ciężko. Jeszcze nigdy w życiu się tak nie zmęczyłem jak podczas startu z dwoma psami. To była katorga. Nawet gdy chciałem pomagać psom, które się zapadały w śniegu, to sam się zapadałem i nie byłem w stanie za wiele zrobić. Wygrzebanie się ze śniegu stanowiło nie lada wyzwanie.
Temperatura znacznie na plusie, opady deszczu, zmęczenie. Zamiast planowanych 30 minut rozmówca jechał 40.
- Jak wróciłem na metę, to pytali mnie, czy startuję w czwórkach, bo miałem bardzo mało czasu, żeby się przepiąć. Oni się bardziej przestraszyli niż ja. Koledzy powiedzieli, że wyglądałem na wykończonego. I tak w rzeczywistości było - wspomina rozmówca.
Przez moment miał wątpliwości, czy jechać w drugim biegu. Wola walki zwyciężyła nad słabościami.
Zdały egzamin
Drugi start był zgoła inny. Psy Tomasza Radłowskiego pobiegły genialnie. Być może dlatego, że tydzień wcześniej miały przetarcie w niewiele łatwiejszych warunkach.
- Z Tomaszem Pająkiem wybraliśmy się wtedy na jeszcze inne wyścigi górskie, nazywane Oravská Polhora. Zdecydowałem się na tamten wyjazd, ponieważ to bardzo blisko granicy z Polską, dosłownie sześć kilometrów - wyjaśnia prezes Cze-Mi.
Przypuszcza, że pokonanie tamtejszej trasy, biegnącej po bardzo pofałdowanym terenie, wpłynęło na to, iż jego psy tak świetnie poradziły sobie w Zubercu. Podczas Oravskiej Polhory również panowały trudne warunki.
- Z 10 stopni poniżej zera zrobiło się 4 na plusie. Śnieg też stał się miękki. Zatem psy już tydzień wcześniej miały dobrą szkołę - uśmiecha się rozmówca.
Poziom zawodów w Zubercu był bardzo wysoki. Dość wspomnieć, że z Małgorzatą Kitą Radłowski wygrał zaledwie 5 sekundami, a z Mirosławem Waśkowskim, który tydzień wcześniej na mistrzostwach świata zdobył 5. miejsce, jeszcze większą różnicą czasową, bo wynoszącą półtorej minuty. Natomiast nad czwartą Słowaczką miał przewagę 3 minut.
- Pokazaliśmy się z dobrej strony i to pomimo że na trasie były tylko trudne momenty. Nic nie było komfortowe. Tylko w zestawieniu z biegiem z dwójką psów bieg z czwórką był nieco łatwiejszy. Cała trasa była trudna, ponieważ człowiek się zapadał. Ale na przykład wyprzedziłem Węgra w wodzie po kolana, bo psy przeciągnęły mnie jak na nartach wodnych. Są dobrze przygotowane, silne, spisały się. Mam dla nich wielki szacunek - podkreśla szef czemistów.
Ciągła walka
Prawdopodobnie były to najtrudniejsze starty w jego sportowej karierze.
- Trzeba walczyć ze słabościami, nie ma zmiłuj się. Aczkolwiek, nie ukrywam, że nawet w trakcie startu z dwoma psami zastanawiałem się, którędy zejść z trasy. Tak ciężko było. Jakoś się jednak udało dojechać. Na szczęście na ostatnim kilometrze dogoniłem rywala. To dało mi siły, by dojechać do mety - mówi Tomasz Radłowski.
Momenty zwątpienia, niczym w maratonie, wynikały głównie z troski o dobrostan zwierząt, ale i ekstremalnego wysiłku. Nawet gdy nasz rozmówca chciał pomóc psom, nie był w stanie tego zrobić, bo zapadał się w śniegu.
Sporo osób zrezygnowało z wyścigu. Z Polaków ukończyło go 28, a 12 zrezygnowało ze startu.
- Ktoś wrócił z trasy z pierwszych biegów, to weszli sobie na górkę, zobaczyli, jaki jest śnieg, i stwierdzili, że nie dadzą rady - mówi Radłowski.
Na zawodach śnieżnych jeździ się głównie w górach. Zuberec leży w Tatrach Zachodnich. Maszerzy rywalizowali na tamtejszej wielkiej hali górskiej.
(...)
Cały artykuł w 9. numerze "Nowej Gazety Lokalnej", który ukazał się 7 marca. Dostępny również w wersji elektronicznej - E-WYDANIE.
Napisz komentarz
Komentarze