- Skąd wzięło się u pana zamiłowanie do historii Kłodnicy, gdzie mieszka pan praktycznie od urodzenia?
- Za mojego życia spotykałem się z wieloma ludźmi. Także takimi, których nie ma już na tym świecie. Opowiadali mi różne ciekawostki o ziemi kłodnickiej, o tym, co tu się działo. Niektóre z tych przekazów, których nie ma w książkach historycznych, postanowiłem opisać i pozostawić potomnym.
- Jest pan autorem dwóch publikacji książkowych. Jedna z nich nosi tytuł „Mój sentymentalny spacer zakątkami Kłodnicy”, a druga „Kłodnicka powiastka”. Wydał je pan własnym sumptem.
- To wydanie prywatne, bez wsparcia sponsorów. Miałem trochę zaskórniaków i przeznaczyłem je na wydrukowanie około 100 publikacji. Rozdałem je znajomym, przyjaciołom i rodzinie. Niektóre można było nabyć za symboliczną kwotę, ale już ich nie mam. Może kiedyś nastąpi ich reedycja. Pożyjemy, zobaczymy.
- W swoich publikacjach sięgnął pan również do tej odległej przeszłości Kłodnicy.
- Opisałem to, co usłyszałem, lub to, co utkwiło mi w pamięci. Opierałem się też na starych zdjęciach i widokówkach, które otrzymałem od sąsiadów i znajomych, choćby z tej ulicy, przy której obecnie mieszkam. Niektóre wspomnienia dotyczą jeszcze mojego dzieciństwa i okresu, kiedy uczęszczałem do szkoły podstawowej.
- To ile zim przeżył pan w Kłodnicy?
- 12 grudnia tego roku stuknęły mi 72 lata.
- Można by rzec – i proszę się nie obrazić – że jest pan żywą historią tego osiedla, bo przecież pańska pamięć obejmuje siedem dekad życia Kłodnicy.
- (Śmiech). To prawda. Historia tego osiedla i naszej społeczności jest dość zawiła. Miałem to szczęście, że chodziłem do szkoły z koleżankami i kolegami, którzy przybyli na te tereny już po wojnie i każdy wnosił do tej społeczności coś swojego. Wiadomo, że były drobne tarcia, bo mentalność ludności napływowej, czy to z okolic Warszawy, czy ze wschodnich rubieży dawnej Rzeczypospolitej, była inna niż Ślązaków. Nie pomagała nam też powojenna propaganda. Ale żyjemy tu w zgodzie do dziś.
- W swoich książkach zawarł pan sporo archiwalnych zdjęć i widokówek, które otrzymał od znajomych.
- Są to bardzo stare, przedwojenne widokówki oraz fotografie. Do dziś przetrwały może pojedyncze sztuki. Dlatego są dla mnie tak cenne. Ale w tych książkach nie brak również archiwalnych materiałów z czasów mojego dzieciństwa, a także nawiązujących do tego, co działo się w Kłodnicy do 1972 roku, czyli do momentu rozpoczęcia mojej służby wojskowej.
Wtedy jeszcze Kłodnica była oddzielną jednostką administracyjną. Najpierw była siedzibą gminy, później - na krótko, bo tylko do 1975 roku - było też miasto i gmina Kłodnica. Zdążyłem się jeszcze ożenić w Urzędzie Stanu Cywilnego Miasta i Gminy Kłodnica, który mieścił się przy placu Pauliny Wagner; po latach przemianowano go na plac Richarda Wagnera. Dziś mieści się tam ośrodek zdrowia. Ciekawostką jest to, że od momentu oddania tego budynku do użytku, co prawdopodobnie nastąpiło na przełomie lat 20. i 30. XX wieku, mieści się tam urząd pocztowy. W latach 70. XX wieku obiekt ten miał wchodzić w skład budynków administracyjnych nowego miasta - Kędzierzyna-Koźla.
Co ciekawe, jeszcze przed wojną Niemcy rozważali ulokowanie tam siedziby władz miejskich dla przyszłej aglomeracji. Siedzibą władz było ówczesne Koźle, natomiast Kędzierzyn szybko się rozwijał. W latach 40. XX wieku powstawały tam nowe zakłady przemysłowe. Z uwagi na swoje położenie Kłodnica, znajdująca się pomiędzy Koźlem a Kędzierzynem, w sposób naturalny mogła spełniać rolę takiego spoiwa administracyjnego dla obu wymienionych miejscowości.
Natomiast po wojnie, kiedy mieliśmy tu siedzibę władz, naczelnikiem Urzędu Miasta i Gminy Kłodnica był pan Jerzy Wantuła. To były czasy PRL-u, kiedy bardzo modne były czyny społeczne. Dzięki nim wybudowaliśmy, przykładowo, piękny stadion sportowy, tuż obok przedwojennego kąpieliska. Miał tam nawet powstać hotel i nowoczesna baza treningowo-rehabilitacyjna dla klubów sportowych z całej Polski. Ruszyły nawet przygotowania do tej inwestycji, ale nie doczekały się realizacji. Ostatecznie obiekty przy ul. Sportowej zostały zamknięte i niszczeją do dziś. A szkoda, bo przyciągały ludzi z całego Górnego Śląska.
- Przypuszczam, że za dziecka chętnie pan tam zaglądał.
- Oczywiście, chodziliśmy na kąpielisko. Nie mieliśmy daleko. Docieraliśmy tam utartymi ścieżkami, ale nie do bramy wejściowej, ale do dziur w płocie tego kompleksu. Rodzice nie mieli dla nas pieniędzy na bilety, więc musieliśmy sobie jakoś radzić. Na piaskowej górce dało się przejść przez dziurę w płocie. Nikt w tamtym miejscu tego nie kontrolował, tym bardziej że na obiekcie zawsze były tłumy. Zresztą od razu byliśmy w kąpielówkach, więc nie rzucaliśmy się w oczy.
Na terenie kompleksu były duże przebieralnie. W tym samym budynku wieczorami odbywały się zabawy. Można było potańczyć przy muzyce granej przez orkiestrę. Tuż przy wejściu na kąpielisko funkcjonował punkt z małą gastronomią. Każdy mógł tam coś zjeść i czegoś się napić. Na zewnątrz wystawione były stoliki z parasolami.
- Widziałem plany, ale już z okresu powojennego, gdzie w Kłodnicy miały powstać duże osiedla mieszkaniowe, szkoły, ośrodki zdrowia, urzędy.
- To prawda. Jestem trochę zawiedziony tym połączeniem kilku oddzielnych miejscowości w jeden organizm miejski, bo Kłodnica znikła wtedy z obiegu administracyjnego. Gdy udawałem się do Urzędu Miasta Kędzierzyna-Koźla po dokument typu akt małżeństwa, to zawsze mówiłem, że wydarzenie to miało miejsce w Kłodnicy. To z kolei wywoływało drobne nieporozumienia pomiędzy mną a urzędnikami, którzy uświadamiali mnie, że miasto Kłodnica nie istnieje, począwszy od 15 października 1975 roku. Gdy stawiałem sprawę na ostrzu noża, to przynajmniej na początku udawało mi się wywalczyć, aby w odpisach aktu stanu cywilnego widniała wprawdzie nazwa Kędzierzyna-Koźla, ale w nawiasie wpisywano też Kłodnicę. Teraz już tak dobrze nie ma, jednakże przynajmniej na swoich książkach zawsze podaję obie nazwy, czyli Kłodnica i Kędzierzyn-Koźle, co stanowi pewną oznakę lokalnego patriotyzmu. Kłodnica przez długi czas była traktowana trochę jak kula u nogi. Dopiero od kilku lat coś się zaczęło dziać, i to mnie bardzo cieszy. Chociażby ta piękna promenada nad starym kanałem.
- Zapytam też pana o temat reaktywacji tutejszego portu rzecznego.
- Ten port mam praktycznie za płotem swojej posesji. Sprawami portu oraz Kanału Gliwickiego żyję praktycznie od dziecka. Zdradzę panu, że od najmłodszych lat planowałem zostać marynarzem. Chciałem pływać, i nawet czasami uciekałem rodzicom z domu, bo trudno mnie było upilnować. Raz o mały włos się nie utopiłem. Miałem na wózku taką małą wanienkę i pojechałem z nią nad Kanał Gliwicki koło mostu. Miałem wtedy z 5-6 lat. Wlazłem do tej wanienki, którą wcześniej spuściłem nad brzeg, odbiłem się i zacząłem płynąć. Wanienka się wywróciła i znalazłem się pod wodą. Na szczęście na moście byli starsi chłopcy, którzy mnie wtedy uratowali.
Natomiast wracając do pańskiego pytania, to ludzie, którzy mieszkają tu po sąsiedzku, przez długie lata pracowali w tym porcie, jak również na kolei. Przez pewien czas przypływały tu nawet barki z cukrem, ryżem i mąką. Ze Szczecina docierały do nas transporty z rudą żelaza, która pochodziła praktycznie z całego świata. Z kolei od nas na północ płynął Odrą głównie węgiel, dzięki czemu żył też Kanał Gliwicki. Było co wozić. A teraz kopalnie węgla pozamykane, huty zresztą też, zatem i zapotrzebowanie na ten transport śródlądowy zmalało. Dodam jeszcze, że z tego tranzytu na kierunku północ-południe korzystała też ówczesna Czechosłowacja.
To miejsce znam jak mało kto. Wiedziałem, co się działo praktycznie w każdym basenie portowym. Poza tym temat jest mi bliski, bo jako uczeń zdobywałem zawód w Stoczni Koźle i pracowałem przy budowie statków. Znam więc dobrze jednostki pływające.
Z początku na barkach marynarzami byli często ludzie bez wykształcenia, a nawet z przeszłością kryminalną. Wielu z nich nie miało swojego miejsca zamieszkania, tymczasem ta praca zapewniała im dochód, a przede wszystkim dach nad głową. Różnej maści ludzie spotykali się chociażby w pobliskiej knajpie portowej. Regularnie dochodziło tam do bójek. Dopiero później, jak powstało Technikum Żeglugi Śródlądowej w Kędzierzynie-Koźlu i inne podobne placówki oświatowe, w branży tej zaczęli pracować ludzie kompleksowo wykształceni. Jednak na to wszystko potrzeba było czasu.
- W kontekście portu mówi pan bardziej o jego historii, ja natomiast zapytam o jego przyszłość.
- Moim zdaniem przełom w tym przypadku nie nastąpi przed upływem najbliższej dekady. Owszem, inwestor - mimo tych problemów - może ten port odbudować, ale pozostaje jeszcze kwestia żeglowności Odry. Na razie nie ma większych szans, żeby przewozić towary aż nad Bałtyk. Póki co Odrą można dopływać jedynie do Malczyc, gdzie nie tak dawno oddano do użytku tamtejszy stopień wodny. W tę rzekę trzeba jeszcze zainwestować duże pieniądze, aby można było dopłynąć z Kędzierzyna-Koźla aż do portu morskiego Szczecin-Świnoujście. Pływanie do samego Wrocławia to za mało.
Ale i sama odbudowa portu musi potrwać, bo nie ma tam obecnie możliwości przeładunkowych. Zniszczono wszystkie nabrzeża, rozebrano i sprzedano wszystkie dźwigi, tory kolejowe, nastawnie. Dobrze pamiętam tę całą infrastrukturę. Przecież to było na chodzie. Kto w ogóle dopuścił do dewastacji tego wszystkiego? Mam zdjęcia, które pokazują, jak wyglądało to przed wojną i za czasów gierkowskich, a jak wygląda to obecnie.
- To może jeszcze kilka słów na temat „Kłodniczanki”.
- To była restauracja z bardzo miłą obsługą. Lokal oferował doskonałą, wręcz domową kuchnię. Można się było dobrze najeść. Organizowano tam wesela, dancingi z muzyką na żywo. Jak na tamte czasy, była to restauracja wyjątkowo elegancka.
- Czy Kłodnica kryje jakąś tajemnicę, o której wiedzą tylko miejscowi?
- Krążą legendy, że w miejscu, gdzie przepływa dziś Kanał Gliwicki, znajdowały się niegdyś pola, na których stała niewielka knajpka. Podobno w Wielki Piątek diabły urządziły tam sobie huczne przyjęcie i to wszystko nagle zapadło się pod ziemię. Jest to jedna z wielu przedwojennych legend, którą akurat zdołałem przetłumaczyć i zapamiętać.
Rozmawiał Andrzej KOPACKI
Poniżej zamieszczamy archiwalny materiał "Lokalnej" na temat m.in. kłodnickiego kąpieliska.
Napisz komentarz
Komentarze