- Przybliżmy wpierw twoją osobę z czasów, gdy mieszkałeś w Kędzierzynie-Koźlu.
- W rodzinnym mieście spędziłem całe dzieciństwo i młodość. Mieszkałem na Targowej 19, uczęszczałem do Szkoły Podstawowej nr 12 w Koźlu. Później, przez krótki czas, mieszkałem przy ul. Kwiatowej na Pogorzelcu, a następnie, do 1997 roku, na os. Piastów.
- Już wtedy intrygowały cię nietuzinkowe wyzwania. Wśród nich był wspólny marsz z Ryszardem Masalskim w umundurowaniu legionistów rzymskich z Zabełkowa przy granicy polsko-czeskiej aż do Gdańska. Przemierzaliście wówczas bursztynowy szlak. Czy tragiczna powódź z lipca 1997 roku nie przerwała waszej eskapady?
- Marszu z powodu tragicznej powodzi nie przerwałem. Zmierzałem wciąż na północ i dotarłem do samego Jelitkowa, czyli nadmorskiej części Gdańska. Rysiek miał pewne problemy i trafił do szpitala w Opolu. Odnotował krótką przerwę na podleczenie pokaleczonych nóg, przez co nie mógł przez jeden dzień kontynuować tej eskapady pieszo i przemieszczał się samochodem. Generalnie była to ciekawa przygoda i dobrze ją wspominam. Przypadkowo spotkałem Ryśka ze dwa lata temu i mieliśmy wtedy okazję porozmawiać.
- Później wyjechałeś z naszego miasta. Jak potoczyły się twoje losy?
- Udałem się na egzaminy do Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi na wydział operatorski. Po studiach, realizując reklamy produktów, trafiłem najpierw do stolicy Kataru - Dohy, a następnie na prawie 7 lat do Dubaju w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Jako podwykonawca tworzyłem niezliczoną ilość reklam dla najrozmaitszych koncernów, takich jak chociażby: Vespucci, BMW, Mini Cooper, PO6, Master Card, Precious. Piastowałem tam stanowisko dyrektora kreatywnego.
- Jak wyglądało twoje życie na obczyźnie?
- Miałem mnóstwo pracy, ale trapiła mnie samotność. Mimo to bardzo dobrze wspominam ten okres mojego życia. W tamtych czasach obowiązywały wizy. W 2003 roku nie można było ot tak sobie przyjechać z Polski i zamieszkać w Dubaju. Naszych rodaków praktycznie tam nie było. Gdy co jakiś czas odwiedzałem Polskę i mówiłem moim znajomym, że pracuję w Dubaju, to nie wszyscy wiedzieli, gdzie on leży. Dziś to wielka, przeszło 3-milionowa metropolia, usiana drapaczami chmur i zarazem bardzo popularny kierunek podróży turystów z naszego kraju.
- Gdy odwiedziłem twoją stronę internetową, zauważyłem, że uczestniczyłeś w realizacji około 180 projektów. Specjalizujesz się w robieniu zdjęć, reżyserii animacji i światła, w wizualizacjach oraz rysunkach. Ale nie ograniczasz się tylko do Polski. Tworzyłeś we Włoszech, Anglii, krajach Ameryki Południowej i we wspomnianym wcześniej Dubaju.
- Wiąże się to z moją szeroką działalnością artystyczną. Zacząłem rysować już w czwartym roku życia i wszystko to, co pojawiło się później, czyli fotografia, film, wizualizacje, animacje, są to pochodne tego, co zacząłem robić w dzieciństwie. Wszak wszystko oparte jest na rysunku. Tylko że w przypadku animacji mówimy o 25 będących w ruchu rysunkach na sekundę. Jeśli ktoś widział moje czarno-białe animacje, np. 3-minutowe, to łatwo policzyć, ile czasu mi to zajęło. Ostatnio pochłonęła mnie produkcja filmu rysunkowego dla Izy Połońskiej. Policzyliśmy, że musiałem stworzyć w sumie 5776 rysunków.
- Zaczynam rozumieć, dlaczego brakuje ci czasu.
- To prawda (śmiech).
- W tym roku odwiedziłeś też Grecję. Robiłeś zdjęcia wielkich pożarów, jakie wybuchły w tym kraju. Traumatyczne przeżycie.
- Grecy mieli niszczycielskie pożary, a my wielkie powodzie. To są siły natury, z którymi człowiek musi się zmierzyć. Przeraził mnie tam widok spalonych zwierząt.
- Współuczestniczyłeś w produkcji około 60 filmów, odpowiadając m.in. za scenariusz i reżyserię. Przeróżne, czasami zaskakujące obrazy. Niewątpliwie dużo pracy włożyłeś w nakręcenie filmu pt. „Skazaniec”, który chyba darzysz szczególnym sentymentem.
- Przy realizacji tego filmu pracowało mnóstwo ludzi. Natomiast darzę go pewnym sentymentem głównie z uwagi na Krzysztofa Spadło, który jest autorem książkowej serii pod tym samym tytułem. Krzysztof przedstawia historię pewnego człowieka, osadzonego w więzieniu od czasów międzywojennych po współczesne. Bardzo dobra więzienna opowieść z historycznym tłem, napisana współczesnym językiem.
- Jednak ciekawych produkcji masz na koncie znacznie więcej.
- Swoje początki miałem w filmie „Reich” w reżyserii i na podstawie scenariusza Władysława Pasikowskiego. Następnie w filmie „Listy miłosne” Sławomira Kryńskiego, w którym grali m.in. Gustaw Holoubek, Magdalena Cielecka i Jan Peszek. Była też „Stara Baśń” w reżyserii Jerzego Hoffmana, a także dwa odcinki „Berło” i „Bracia” z opowieści pt. „Magiczne drzewo” Andrzeja Maleszki. Mam też na koncie kilka pierwszych odcinków niezwykle popularnego do dziś serialu „Barwy szczęścia”.
- Tworzysz nie tylko produkcje stricte komercyjne, ale również ambitne projekty na potrzeby teatrów czy Warszawskiej Opery Kameralnej.
- Uczestniczyłem w projektowaniu i produkcji całej scenografii multimedialnej na potrzeby przedstawienia „Królowa Śniegu” w reżyserii Magdaleny Piekorz, z którą współpracowałem również przy produkcji opery „Orfeusz i Eurydyka”. Ostatnio współtworzyłem spektakl „Norwid późnym wnukom” z muzyką i w reżyserii Jerzego Satanowskiego. To hołd złożony wielkiemu poecie przez aktorów tak świetnie czujących wiersz, jak Artur Żmijewski, Mirosław Baka czy Oskar Hamerski. Tych produkcji było znacznie więcej.
- Współpracowałeś z wieloma znanymi aktorami, a także muzykami. Których wspominasz najlepiej?
- Na pewno panią reżyser Magdalenę Piekorz. Ponadto śpiewaczkę operową Alicję Węgorzewską, reżysera i autora sztuk teatralnych Jakuba Przebindowskiego, reżysera Marka Weissa, z którym współpracowałem w Łodzi przy realizacji opery „Samson i Dalila”. Wśród muzyków wymieniłbym Leszka Możdżera, Krzysztofa Herdzina. W tym gronie jest też Kayah, Mietek Szcześniak. Ponadto uczestniczyłem w produkcji wideoklipu do utworu „Keine Grenzen” Michała Wiśniewskiego, w którym miałem też przyjemność wystąpić. Współtworzyłem kilka teledysków dla grupy Blue Cafe oraz zespołu Armia Tomasza Budzyńskiego. Można tak wyliczać w nieskończoność.
- Masz na koncie wiele dużych projektów związanych z rysunkiem. Niektóre są nieco tajemnicze i mroczne, jeśli można to tak określić. Nie lubisz przedstawiać otaczającego nas świata w pastelowych barwach?
- Nie, dlaczego. To jest kwestia interpretacji. Gdybyś rozmawiał ze Zdzisławem Beksińskim, to też byś usłyszał, że jego prace są wyjątkowe, choć każdy postrzega je na swój sposób. Te wielkoformatowe rysunki, które można zobaczyć m.in. na mojej stronie internetowej, wykonane są trzymilimetrowym ołówkiem. Są to rysunki, które tworzę na zamówienie, zatem wszystko sprzedaje się na pniu. Jeden taki rysunek powstaje przez 2-3 miesiące.
Otóż te moje mroczne, jak ty to nazywasz, rysunki zasilają stajnię Tima Burtona, amerykańskiego reżysera, scenarzysty, producenta filmowego i animatora. Wyreżyserował m.in. takie filmy, jak: „Gnijąca panna młoda”, „Edward Nożycoręki”, „Charlie i fabryka czekolady”, „Alicja w Krainie Czarów”, „Faceci w czerni III”, „Planeta małp”, trylogię „Batmana”, „Sok z żuka”, „Marsjanie atakują”. Kilka rysunków wykonałem na zamówienie właśnie dla Tima Burtona, choć nie wszystkie z nich wykorzystał w swoich produkcjach filmowych.
Jeśli chodzi o rysunek, to przygotowywałem też projekty graficzne dla firmy La Millou, działającej na rynku akcesoriów dziecięcych, która produkuje np. kocyki z wyjątkowym designem. Mam tu na myśli niebanalne wzory i odważne kolory tkanin, które dostępne są w Polsce, ale i za granicą. Kocyki z moją grafiką można nabyć w Korei Południowej, na Tajwanie, a także w Belgii, Holandii, Luksemburgu, Szwecji i Austrii, bo w tych krajach La Millou ma swoją sieć dystrybucyjną.
- Tych twórczych zamiłowań masz znacznie więcej. Wykonujesz m.in. szklane figurki. Żmudna ręczna robota.
- Tak, powstają ze szkła w miejscu, które od zawsze związane jest z tą branżą, czyli w Krośnie. To najlepsza huta szkła w Polsce i wciąż jeden z liderów rynku światowego w tej branży. To, że zaproponowali mi współpracę, to dla mnie wielka sprawa. Figurki trafiają do odbiorców nie tylko w Europie. Najpierw je projektuję, następnie jadę do Krosna i tam tworzę wspólnie z pracownikiem tej firmy. Gotowe produkty wysyłamy m.in. do Austrii, Holandii, Niemiec i Szwecji.
- Podobno jakiś owoc twojej pracy trafił nawet do Narodowej Agencji Aeronautyki i Przestrzeni Kosmicznej NASA.
- Dotyczy to makroelementów, które jedna z wrocławskich firm produkuje dla NASA, a ja to fotografuję. Precyzując, są to bardzo małe metalowe części, czasami wielkości szpilki. Ponieważ jest to makrofotografia, to na zdjęciu elementy te wydają się bardzo duże. Wbrew pozorom niełatwo je sfotografować. Potrzebne są do tego odpowiednie i drogie urządzenia optyczne.
- No właśnie, przed laty zaczynałeś swoją wielką przygodę z fotografią. Dziś jest to w twoim przypadku cały katalog zawierający fotografię artystyczną, kreatywną, ślubną, dziecięcą. Robisz sesje zdjęciowe znanym artystom. To jest twój żywioł. Co jest ci najbliższe? Fotografia czy raczej rysunek, film?
- Wszystko, co tworzę, jest mi bliskie. To może być też wizualizacja i scenografia, nad którą pracowałem ostatnio, a chodzi o wielką premierę w Warszawskiej Operze Kameralnej, gdzie 20 grudnia mieliśmy nagrania.
- Wracając do fotografii, najwięcej frajdy sprawia ci uwiecznianie na kliszy przyrody, dzieci, młodych par?
- Nie dzielę ich na mniej lub bardziej lubiane kategorie. Moje fotografie są wykreowane. Potrzebne jest mi jedno dobre ujęcie, a nie dwa tysiące przeciętnych.
- Fotografujesz cały otaczający nas świat. Także podczas niesamowitych egzotycznych wypraw po niemal wszystkich kontynentach.
- Faktycznie, po pracy w Dubaju postanowiłem wypłynąć na nieco szersze wody. Zacząłem jeździć po świecie i tracić pieniądze, które zarobiłem. Japonia, Chiny, Indie, Pakistan, Syria, Jemen, Oman, Arabia Saudyjska. O Afryce i Europie już nawet nie wspominam. Łatwiej mi powiedzieć, gdzie nie byłem, niż wymienić wszystkie miejsca, które miałem okazję odwiedzić.
- Z tego, co wiem, upodobałeś sobie w szczególności Amerykę Południową.
- Przemierzyłem ją praktycznie od Belize przy granicy z Meksykiem aż po Ziemię Ognistą i miasto Ushuaia, uznawane za wyjątkowe miejsce. Ushuaia jest bowiem uważana za najbardziej wysunięte na południe miasto nie tylko w Argentynie oraz Ameryce Południowej, ale także na świecie.
- W Ameryce Południowej potrafiłeś przepaść na wiele tygodni w amazońskiej dżungli, przemierzając rzekę kanu razem z Indianami.
- Dostałem angaż i jedna z wypraw zajęła mi sześć miesięcy. Płynęliśmy od miasta Manaus w Brazylii do samej delty rzeki Orinoko. Manaus jest wycinkiem cywilizacji w sercu dżungli i zarazem największym miastem Amazonii. Znajduje się aż 1500 km od oceanu, do którego wpada delta Orinoko. Oczywiście po drodze mieliśmy kontakt z różnymi amazońskimi plemionami, głównie Indian Warao. Pełen obaw przed tą wyprawą, kupiłem sobie szturmówki, specjalne rękawice, wysokie buty, okulary i już na starcie naszej eskapady założyłem to wszystko na siebie. Indianie patrzyli na mnie jak na kosmitę, ale zachowali pełną powagę. Uznałem więc, że skoro nie reagują, to postępuję właściwie. Płynąłem tak z nimi przez trzy dni i miałem już serdecznie dość tego stroju. Schowałem się za drzewo, ściągnąłem to wszystko z siebie i wtedy na mój widok Indianie wybuchnęli śmiechem. Założyli się bowiem, ile w tym stroju wytrzymam. Nie było zwycięzcy, bo jeden obstawił, że dam radę maksymalnie parę minut, drugi - że z godzinę, a ja to miałem na sobie pełne trzy dni (śmiech).
- Jak się porozumiewałeś z tubylcami zamieszkującymi amazońską dżunglę.
- Język Indian Warao jest bardzo trudny. Nie było czasu na jego naukę, więc porozumiewaliśmy się rysunkami, gestami, mimiką. To wystarczyło.
- Jak reagowali na widok faceta z aparatem fotograficznym?
- Jedni się umiejętnie chowali, więc nawet ich dobrze nie zobaczyłem. Oni już dwie godziny wcześniej wiedzą, że ktoś do nich płynie. Więc po dotarciu na miejsce nieraz zastawaliśmy puste osady. Ci, których spotkaliśmy, zachowywali się normalnie, przyjaźnie. Proszę pamiętać, ja nie jestem turystą. Hektor Werios nie pojechał do dżungli amazońskiej, bo wykupił sobie wycieczkę w biurze podróży. Przykładowo na przełomie maja i czerwca tego roku byłem w Ameryce Środkowej, kręcąc film dla platformy telewizyjnej Planete, do cyklu „Parki narodowe świata”. To była ciężka praca. Przez dwa miesiące przemierzałem parki narodowe w Nikaragui i Kostaryce. Każdej podróży przyświecał jakiś cel. W Indiach przygotowywałem fotografię reklamową dla Rasasi Parfum. To największa firma perfumeryjna w tej części świata, której głównymi odbiorcami są najbogatsze kraje Bliskiego i Dalekiego Wschodu. Będąc kilka lat temu w Państwie Środka, nie włóczyłem się po Wielkim Murze Chińskim, tylko robiłem fotografie na pudełka Matchboxów, które trafiły później do milionów dzieci na całym świecie. Jak czytelnicy „Lokalnej” poszli do sklepu kupić swojemu dziecku Matchboxa, to na opakowaniach widzieli wykreowane przeze mnie wizualizacje tych zabawek. I podobnie było z innymi projektami typu Dubai Energy, czy też platynowa karta płatnicza Master Card w Arabii Saudyjskiej, którą posługują się najbogatsi szejkowie. Wykonałem też materiały dla trzech potężnych światowych marek, a mianowicie producentów zegarków: Vespucci, PO6, Precious. Zatem podczas tych wyjazdów naprawdę ciężko pracuję.
- Co do tego nie miałem żadnych wątpliwości, ale zawsze przy okazji poznajesz trochę kraj, w którym przez kilka tygodni bądź miesięcy przebywasz. Skoro odwiedziłeś tyle miejsc, to zapytam cię, gdzie jest najpiękniej na świecie.
- W Omanie. Nawet dziś jest to mało znany kraj, a ja tam byłem ponad 20 lat temu. To jest odizolowana od świata monarchia. Trzeba tam być, poznać bliżej tych wspaniałych ludzi i to państwo, aby zrozumieć jego specyfikę. Moglibyśmy na ten temat rozmawiać całymi godzinami. Tym bardziej że jest o czym opowiadać także w kontekście Chin, Indii, Japonii. Przykładowo w Kraju Kwitnącej Wiśni urzekło mnie spożywanie tradycyjnych potraw. Żeby wejść do restauracji, musiałem się wykąpać, wyjść w stroju Adama i wtedy zakładali mi kimono. Dopiero potem mogłem rozpocząć spożywanie ich niesamowitej kuchni. To jest wielogodzinny obrzęd. Gdy pracowałem w Japonii, miejscowi zabrali mnie na Fuji Rock Festival. Jak sama nazwa mówi, jest to festiwal rockowy. W trzydniowej imprezie uczestniczy ponad 200 japońskich i międzynarodowych artystów, co czyni go największym wydarzeniem muzyki plenerowej w Japonii i jednym z największych festiwali na świecie. Zatem w każdym kraju było coś ciekawego. Tym bardziej że czasami towarzyszyły temu również akcenty archeologiczne, poszukiwanie artefaktów. Można by o tym napisać całą książkę.
- Ostatnio byłeś w Kijowie na Ukrainie. Widziałem twoje zdjęcie podczas międzynarodowej konferencji. Fotkę opatrzyłeś takim oto komentarzem: „Coś mi się wydaje, że świat wisi na włosku”. Co miałeś na myśli?
- No przecież wiesz. Miałem na myśli wojnę, choć to słowo ciężko przechodzi mi przez gardło. No ale skoro jedni i drudzy zaczynają prężyć muskuły i mówią o tym najważniejsi politycy, to coś jest na rzeczy. Gdy rozmawiasz w takich miejscach z różnymi ludźmi, wyczuwasz gęstą atmosferę, to trudno myśleć inaczej.
- Ale mimo wszystko życzysz nam szczęśliwego nowego roku?
- Oczywiście.
- Dziękuję za rozmowę i do zobaczenia.
Rozmawiał Andrzej KOPACKI
Zapraszamy do poniższej fotogalerii, gdzie prezentujemy owoce ciężkiej pracy Hektora z różnych dziedzin: film i teatr; podróże; fotografia artystyczna; sztuka; reklama.
Strona internetowa Hektora Weriosa - kliknij TUTAJ
Napisz komentarz
Komentarze