- Branża, w której pan działa, zawsze wzbudza wiele emocji. Jakie problemy są obecnie najbardziej dotkliwe z pańskiego punktu widzenia.
- Należałoby je podzielić na kilka segmentów. To, co teraz jest dla nas najtrudniejsze, to brak ludzi, którzy chcieliby pracować w zakresie odbioru i segregacji odpadów. Obecnie zatrudniamy 116 osób, lecz spokojnie moglibyśmy jeszcze przyjąć do pracy 20-30 osób. Te wakaty są głównie na stanowiskach kierowców, ładowaczy, ale także osób, które segregują odpady na naszej instalacji. Odczuwamy chroniczny brak rąk do pracy i trwa to, niestety, od kilku lat, podobnie jak w wielu innych branżach.
Drugim bardzo istotnym elementem jest sprzęt związany z transportem odpadów, który posiada nasza spółka. Są to pojazdy wysłużone, które często się psują, a koszty ich napraw i remontów są znaczne. Jeśli ich awaryjność byłaby niższa, to na chwilę obecną przez cały czas mielibyśmy do dyspozycji 22-23 samochody, podczas gdy pod koniec 2017 roku mieliśmy ich tylko cztery.
Natomiast plan zarządu zakłada sukcesywną wymianę tych pojazdów, tak aby śmieciarki nie były starsze niż osiem lat. Po tym okresie eksploatacji zostaną sprzedane. Przyjęliśmy harmonogram, aby kupować średnio dwie-trzy śmieciarki rocznie. W sumie mamy już pięć aut nie starszych niż trzy lata, z czego dwa właśnie dziś wjechały na nasz plac. Natomiast wychodząc naprzeciw ustawie o elektromobilności, jeszcze we wrześniu br. zamierzamy ogłosić przetarg na śmieciarkę zasilaną gazem CNG, czyli ziemnym, z którego korzystają gospodarstwa domowe. W naszej bazie przy ul. Grunwaldzkiej postawimy też niewielką stację do ładowania gazem CNG.
- Ile kosztują takie śmieciarki?
- Te nowe, które teraz przyjechały, każda za około 700 tys. zł netto. Z kolei ta zasilana gazem CNG będzie nas kosztować w granicach 800-850 tys. zł. Zakup samochodów finansujemy leasingiem. Mówimy tu o dużych autach, w przypadku których pojemność skrzyni załadowczej wynosi minimum 20 m sześć.
- Wróćmy zatem do tego pierwotnego wątku naszej rozmowy.
- Tak, tym trzecim ważnym elementem, który jest dla nas bardzo odczuwalny, są koszty związane z jakością odpadów, które docierają na naszą instalację przy ul. Naftowej. Mam tu na myśli głównie odpady zmieszane. Bez wątpienia poprawiła się jakość segregacji w przypadku papieru, tworzyw sztucznych, szkła oraz odpadów bio. Choć w przypadku tych dwóch ostatnich pozycji jest pewien problem, bo wiele osób wciąż wrzuca do kontenerów szklane opakowania razem z plastikowymi workami, w których zostały przyniesione. Podobnie jest z odpadami bio. Zatem w takich sytuacjach mówimy o odpadzie zanieczyszczonym. Dlatego zwracam się z prośbą, aby wrzucając butelki czy słoiki do pojemnika na szkło, wyciągnąć je z siatek, a reklamówkę wyrzucić do żółtego pojemnika na plastik. Podobnie powinniśmy postąpić w przypadku odpadów bio, nie wrzucając ich razem z reklamówką do kontenera. Zanieczyszczona siatka powinna trafić w tym przypadku do pojemnika na odpady zmieszane. To wszystko pozwoliłoby znacząco ograniczyć koszty przetwarzania odpadów, bo każdy taki odpad wymaga żmudnej pracy i szeregu działań, żeby móc go oczyścić. Poza tym pozostałości po takim odpadzie są bardzo kosztowne, bo nasza spółka nie może ich zagospodarować we własnym zakresie, ponieważ są to odpady wysokokaloryczne. Więc musimy się ich pozbyć na zewnątrz, płacąc za każdą tonę niemałe pieniądze.
Natomiast największą bolączką są odpady zmieszane, trafiające do czarnych pojemników. Chciałbym zaapelować, abyśmy w miarę możliwości starali się nie wrzucać do czarnego kubła wszystkiego, co popadnie. Przynajmniej 10-15 procent tego, co jest w czarnych workach, powinno się znaleźć w workach do selektywnej zbiórki, czyli w żółtych, zielonych i niebieskich, a zwłaszcza bio.
- Podczas rozmowy wspomniał pan, że nawet poprawa w zakresie segregacji o te 10-15 procent oznacza oszczędności sięgające od 700 tys. do miliona złotych w skali roku. To pokaźna kwota.
- My jesteśmy spółką należącą do Związku Międzygminnego. Nie jesteśmy nastawieni na generowanie zysków. Naszym celem jest lekki plus, czyli osiąganie takich wyników, które pozwolą nam przede wszystkim na modernizowanie majątku, który posiadamy. Zatem każda oszczędność sprawi, że opłaty za odbiór odpadów od mieszkańców nie będą drastycznie rosły. Dodam tylko, że Związek Międzygminny „Czysty Region” ma stosunkowo niską cenę w porównaniu z innymi regionami.
- To znaczy? Proszę o konkrety.
- Nie jest tajemnicą, że w całej Polsce opłaty za odpady komunalne wzrastają w zastraszającym tempie i pojawia się maksymalna kwota 36 zł. Nam, na szczęście, takie stawki nie grożą. U nas jest to kwota 25 zł. Natomiast średnia cena wynosi 28-32 zł. Przykładowo mieszkańcy Opala, Krapkowic płacą już 28 zł, gmina Głogówek 29 zł. Te stawki są uzależnione od wielu czynników. Od gęstości zaludnienia, logistyki, ale i samego procesu przetwarzania. Naszym atutem jest to, że Związek Międzygminny „Czysty Region” ma własną spółkę, która zajmuje się transportem i zagospodarowaniem odpadów. W Polsce takich firm jest bardzo mało. Samorządy mają pod pełną kontrolą to, co dzieje się w takiej spółce jak nasza. Związek zna wszystkie nasze koszty. Tutaj nie da się niczego ukryć. Nawet gdybyśmy chcieli, aby te ceny były dużo wyższe, to związek nam na to nie pozwoli. Stąd „Czysty Region” się rozrasta, bo ma pełną kontrolę nad kosztami związanymi z transportem i zagospodarowaniem odpadów. Tymczasem na polskim rynku działają potężne prywatne spółki z kapitałem zagranicznym, jak Remondis, Toensmeier, Alba czy PreZero, i tam liczy się głównie efekt ekonomiczny, czyli najprościej mówiąc: zysk. Nie ma zatem sentymentów.
- Słyszałem że są plany, aby poszerzyć Związek Międzygminny „Czysty Region” o kolejne samorządy. Zastanawiam się tylko, czy to krok we właściwym kierunku, ponieważ już teraz trudno wam ogarnąć gospodarkę odpadami od strony logistycznej z uwagi na problemy personalne i sprzętowe.
- Jest pewien pułap, do którego związek może się powiększyć. Jest to związane z wydajnością naszej instalacji. To jest to, co nas blokuje. W tej chwili do związku należy dwanaście gmin. Od 1 stycznia 2022 roku przyjmujemy Gogolin, a najprawdopodobniej od 1 kwietnia Tarnów Opolski. Nasza firma działa w oparciu o pozwolenie zintegrowane, z którego jasno wynika, jaki odpad i w jakiej ilości możemy przyjąć i przetworzyć na naszej instalacji. Jest to dokładnie wyliczone, a dokument zatwierdza i wydaje Urząd Marszałkowski w Opolu. Natomiast zmieniając technologię, wprowadzając zmiany organizacyjne, możemy przetworzyć większą ilość odpadów, co wiąże się też z mniejszymi kosztami stałymi. Natomiast z obsadą na poszczególnych stanowiskach trzeba sobie będzie poradzić, korzystając chociażby z usług agencji pracy. Jesteśmy szczególnie trudną branżą i ludzie niespecjalnie chcą pracować na instalacji, sortowni czy składowisku. Natomiast jeśli chodzi o logistykę, to zajdzie konieczność pozyskania nowego sprzętu w postaci śmieciarek.
Jako spółka weryfikujemy możliwości technologiczne naszej instalacji, która pracuje przez pięć dni w tygodniu na dwie zmiany. Więc jeśli zmienilibyśmy nieco nasz system pracy, działając chociażby przez sześć dni w tygodniu na trzy zmiany, to automatycznie mamy większe możliwości przetwarzania odpadów. Dzięki temu związek będzie mógł przyjąć dodatkowe gminy. Członkostwo w takim związku, który posiada własną instalację do przetwarzania odpadów, oznacza większą kontrolę nad galopującymi cenami.
- Czyli aby ten rozwój kontynuować, musicie też dostać zielone światło z Urzędu Marszałkowskiego w Opolu.
- To jest skomplikowany proces, począwszy od uzyskania nowej decyzji środowiskowej, przeprowadzenia nowych badań, następnie obliczeń dla naszej instalacji i dopiero na podstawie tego wszystkiego przedstawiamy do urzędu marszałkowskiego dokumentację, z której wynika, że technologicznie jesteśmy zdolni do przyjmowania większej ilości odpadów. Oczywiście przy zachowaniu wymaganych parametrów, chociażby w przypadku kompostowania odpadów zielonych. Nie możemy bowiem nagle skrócić procesu kompostowania, chcąc uzyskać pełnowartościowy produkt. W naszym przypadku chodzi o ulepszacz glebowy o nazwie „Koziołek”, który następnie trafia do odbiorców.
- „Koziołek” dobrze się sprzedaje?
- Z roku na rok coraz lepiej. Odbiorcami są nie tylko rolnicy czy działkowcy, ale również firmy, które prowadzą prace pielęgnacyjne na rzecz miasta. Chodzi o tereny zielone. Kompost wygląda jak żyzna ziemia. Jeśli ktoś ma nie najlepsze podłoże przed swoją posesją, to ów kompost świetnie nadaje się do jego użyźnienia. W tym roku zamierzamy sprzedać wszystko, co wyprodukujemy, czyli 10 tys. ton „Koziołka”. Przypomnę, że w pierwszym roku, gdy wszedł on na rynek, sprzedaliśmy około 190 ton, potem było to 2 tys. ton. Są na przykład firmy, które kupują ten kompost zamiast ziemi czy piachu na rekultywację zdegradowanych terenów, bo „Koziołek” świetnie się do tego nadaje.
- Kolejny problem to odpady wielkogabarytowe, których - odnoszę wrażenie - z roku na rok przybywa. Jak radzicie sobie z przetwarzaniem tego wszystkiego i czy macie odbiorców?
- To jest temat bardzo trudny w całej Polsce. Jako spółka jesteśmy krok do przodu w stosunku do innych, ponieważ mamy decyzję na przetwarzanie odpadów wielkogabarytowych. Więc część tych odpadów, które nie są wysokokaloryczne, możemy przetworzyć u siebie na instalacji, wysegregować dobry jakościowo odpad i sprzedać firmie, która dostarcza go do Kronospanu w Strzelcach Opolskich. My taką technologię mamy, zatem jest nam trochę łatwiej. Natomiast pozostała część trafia do odbiorców zajmujących się produkcją paliwa alternatywnego. Niestety, jest ich w naszym kraju niewielu. Nie ma możliwości spalania tego typu odpadów chociażby w elektrociepłowniach. Tylko w cementowniach, no i w wielkich spalarniach. Owszem, jest elektrociepłownia Fortum w Zabrzu, która może być zasilana trzema różnymi paliwami - węglem, paliwem wyprodukowanym z odpadów nienadających się do ponownego użycia oraz biomasą. O ile moce przerobowe elektrociepłowni Fortum w przypadku odpadów wynoszą 300 tys. ton, o tyle w rzeczywistości wydano zgodę na spalanie bodajże 70 tys. ton. Dlatego jest problem z możliwością pozbywania się tego typu odpadów. Później na składowiskach z wielkimi gabarytami wybuchają pożary. Nas ten problem również nie ominął z tym, że w Kędzierzynie-Koźlu doszło do samozapłonu. Obecnie jesteśmy przygotowani na takie niebezpieczne sytuacje. Poprawiliśmy system monitoringu - badamy temperatury wewnątrz pryzm z odpadami i zanim dojdzie do samozapłonu, otrzymujemy komunikaty, że temperatura rośnie, co pozwala nam w odpowiedni sposób zareagować.
Ogłaszamy przetarg na odbiór odpadów wielkogabarytowych. Wyłoniona firma przetwarza je i wywozi na przykład do cementowni, których jest za mało. Przykładowo na Opolszczyźnie tylko Cementownia Górażdże ma możliwość spalania takich odpadów, ale ona nie jest w stanie odebrać wszystkiego. Dodatkowo trzeba za to zapłacić. My przecież na tym nie zarabiamy, tylko płacimy za utylizację kilka milionów złotych rocznie.
- Ale część surowców udaje się odzyskać?
- Tak, bo my dzielimy odpady wielkogabarytowe na dobre i na złe. Na dniach dostaniemy samochód, który będzie zbierał tylko te dobre odpady wielogabarytowe, czyli przede wszystkim meble i wszystko to, co związane jest z drewnem. Nasi pracownicy, nawet poza tym standardowym harmonogramem, będą odbierali te dobre odpady wielogabarytowe, które od razu pojadą do Strzelec Opolskich, a konkretnie do firmy, która zajmuje się ich recyklingiem, o czym wspomniałem wcześniej. Im więcej wysegregujemy tych dobrych odpadów u źródła, tym mniej dodatkowych kosztów ponosimy. Szacuję, że z tej masy jesteśmy w stanie wysegregować u źródła około 30 procent tych dobrych odpadów wielkogabarytowych i być może jeszcze na tym trochę zarobić.
- Co kryje się pod pojęciem przetwarzania odpadów wielkogabarytowych?
- To jest, najprościej mówiąc, rozsegregowanie ich. Wyciągamy z nich drewno, tekstylia, pianki, metal. Przykładowo metal sprzedajemy na złom. Krótko mówiąc - to, co uda nam się wyciągnąć, to zbywamy na zewnątrz. Za to firmy nam jeszcze zapłacą. Natomiast za to, czego nie jesteśmy w stanie zagospodarować, musimy zapłacić. Jest też część odpadów o tej najniższej kaloryczności, czyli powyżej 6 gigadżuli, której nie możemy skierować na składowisko, natomiast pozostałości o niższej kaloryczności możemy zdeponować na składowisku, za co uiszczamy tzw. opłatę marszałkowską.
- Sporo dyskusji i emocji wzbudza temat kar za niewłaściwie prowadzoną segregację. Przypomnę, że normalna stawka za posegregowane odpady wynosi 25 zł od mieszkańca, natomiast kary za złą segregację sięgają aż 75 zł od osoby.
- Nam na pieniądzach z kar nie zależy. Praktycznie w każdej altanie śmietnikowej znajdziemy w kontenerach takie odpady, których nie powinno tam być. Nawet w zabudowie jednorodzinnej nie wszyscy idealnie segregują. Przypomnę tylko, że to ustawa wymusza na nas kontrolowanie tego, jak przebiega segregacja. Musimy to sprawdzać, robić całą dokumentację, a jeśli są nieprawidłowości, to obciążać tymi kosztami mieszkańców. I wtedy zamiast 25 zł trzeba zapłacić 75. Obliguje nas do tego ustawodawca. My nie chcemy tych pieniędzy. My chcemy mieć czysty odpad, bo wtedy nasze koszty przetworzenia są dużo niższe niż te dodatkowe 50 zł, które mieszkańcy mieliby zapłacić. Nie jest w naszym interesie nakładanie kar na mieszkańców. W naszym interesie jest ich uświadamianie, aby lepiej segregowali. Bo po pierwsze nie będzie kar, a po drugie będą mniejsze koszty, które my wszyscy później ponosimy.
Na samym początku nasi pracownicy sprawdzali w altanach śmietnikowych odpady biodegradowalne i było tam mnóstwo zanieczyszczeń. Po pół roku sytuacja uległa znaczącej poprawie. Powtórzę raz jeszcze, nie będzie podwyższonych opłat, jeśli poprawimy jakość segregacji. Myślę, że jest to kwestia czasu, ale wierzę, że kiedyś do tego dojdziemy.
- Zakładam, że zdecydowana większość mieszkańców, załóżmy te 95 procent, dobrze segreguje odpady. Problem polega na tym, że jeśli w danej wspólnocie nie robią tego wszyscy, to kary płaci potem każdy. Najbardziej boli ta odpowiedzialność zbiorowa, bo mieszkaniec, który właściwie segreguje śmieci, ponosi karę za czyjeś zaniedbanie.
- Owszem. Ale jeśli faktycznie będzie to tylko 5 procent osób, które źle segregują, to my sobie z tym poradzimy, bo będzie to naprawdę mały odsetek. Dziś zła segregacja dotyczy nawet 50 procent mieszkańców, zwłaszcza w odniesieniu do odpadów zmieszanych. W przypadku odpadów suchych jakoś sobie radzimy, bo nawet jeśli moi pracownicy zobaczą, że coś w danym kontenerze nie powinno się znaleźć, to sami to wyciągną i wrzucą do właściwego kubła. Zatem to nie jest tak, że od razu robią zdjęcia i są szczęśliwi, że wychwycili jakąś nieprawidłowość. Dopiero gdy odpad jest skrajnie zanieczyszczony, to jesteśmy zmuszeni działać w sposób zdecydowany. Czyli dokumentację zdjęciową robimy wówczas, gdy te odpady są bardzo źle posegregowane.
Dodam tylko, że roczne koszty związane z pozbyciem się źle posegregowanych odpadów, które nazywamy potocznie „balastem”, sięgają od 5 do 7 mln zł. Wystarczy poprawić segregację o 10 procent, to mamy już oszczędności rzędu 500-700 tys. zł rocznie, a w przypadku 15 procent zaoszczędzimy milion złotych.
- Są mieszkańcy, którzy bardzo dobrze segregują i tych odpadów zmieszanych produkują naprawdę mało.
- To prawda, ale ta rzeczywistość, z jaką się na co dzień stykamy, jest daleka od pewnych standardów, do których powinniśmy dążyć. Ujmując to obrazowo, mamy 120-litrowy czarny pojemnik na odpady zmieszane, które - gdy są dobrze posegregowane - powinny zajmować raptem do 25 procent objętości tego kubła. Wszystkie pozostałe odpady, które się tam znajdują, nadają się w praktyce do innych kontenerów, czyli żółtych, zielonych, niebieskich i brązowych.
- Przed wami budowa trzeciej kwatery na Miejskim Składowisku Odpadów. To potężna inwestycja.
- W Wojewódzkim Programie Gospodarki Odpadami mamy zapisaną możliwość wybudowania nowej kwatery o pojemności 350 tys. metrów sześc. Jesteśmy na etapie ogłoszenia procedury przetargowej. W ostatnich dniach, a dokładnie 20 września, minął termin składania ofert na dokumentację techniczną dotyczącą budowy trzeciej kwatery. Nikt nie złożył oferty. Zweryfikujemy zatem zapisy postępowania, które ogłosiliśmy.
- Nie myśleliście o tym, aby dokonać wyboru oferenta w systemie zaprojektuj-wybuduj?
- Braliśmy to pod uwagę. Jednak obecny wariant będzie lepszy, bo ogłaszamy teraz przetarg na całą dokumentację techniczną, na uzyskanie wszystkich pozwoleń, które są z tym związane, w tym raportu oddziaływania na środowisko, uzgodnień z Regionalną Dyrekcją Ochrony Środowiska, a skończywszy na wydaniu pozwolenia na budowę. Dodam tylko, że każdy szczebel samorządu w tym procesie decyzyjnym też będzie występował. Szacujemy, że uda nam się uzyskać pozwolenie na budowę, włącznie z tą całą procedurą, o której wspominałem, w perspektywie maksymalnie 9 miesięcy. Już wcześniej przygotowywaliśmy się do tego żmudnego procesu. Zatem mamy już częściowy raport oddziaływania na środowisko, raporty geologiczne, co powinno ułatwić zadanie wyłonionemu przez nas w przetargu wykonawcy, który przygotowywać będzie cały projekt wraz z uzyskaniem pozwolenia na budowę. Ponawiamy już procedurę przetargową, bo musimy działać szybko. Budowa trzeciej kwatery składowiska to dla nas w tym momencie priorytet. Będzie ona miała objętość 317 tys. metrów sześc. My przy najbliższej zmianie w Wojewódzkim Programie Gospodarki Odpadami, co powinno nastąpić już w przyszłym roku, będziemy zabiegali o dopisanie w nim czwartej kwatery na naszym składowisku, bo miejsce na nią jeszcze jest. Nasza spółka cały czas stawia na recykling, przetwarzanie odpadów, więc chcemy, aby jak najmniej trafiało ich na kwatery. Zakładamy, że jeśli wybudujemy tę trzecią kwaterę, to powinna nam ona wystarczyć na 15-20 lat.
- A jeśli znów będziemy mieli do czynienia z wielką powodzią? Przypomnę tylko, że po kataklizmie z 1997 roku kwatera na MSO wypełniła się odpadami w bardzo krótkim czasie.
- Takie kwatery projektuje się pod zdarzenia przewidywalne, standardowe. Nie powinno już być takiej powodzi jak ta z 1997 roku, bo jesteśmy przed nią znacznie lepiej zabezpieczeni niż wtedy.
- Realizujecie jeszcze jedną bardzo ważną inwestycję.
- Mamy już wyłonionego wykonawcę na rozbudowę instalacji mechanicznego przetwarzania odpadów. Więc pozwoli nam to jeszcze dokładniej wysegregowywać odpady, a mamy aż 12 frakcji, które będziemy mogli wyseparować dzięki tym urządzeniom. Ta technologia pozwoli nam również zmniejszyć skutki niedoboru pracowników, wspomoże ich pracę oraz wydajność całej instalacji.
- Kiedy ta inwestycja zostanie oddana do użytku i jakie są koszty tego przedsięwzięcia?
- Instalacja powinna być gotowa w połowie lutego przyszłego roku. Jej wartość to 11 mln zł brutto, z czego 6,5 mln przypada na dofinansowanie z Unii Europejskiej, 1,6 mln to kredyt inwestycyjny zaciągnięty w banku, a resztę stanowią pieniądze z „Czystego Regionu”. W przyszłości będziemy dalej inwestować w nowoczesne technologie, bo taka jest kolej rzeczy.
Rozmawiał Andrzej KOPACKI
Napisz komentarz
Komentarze