Graba, bo tak nazywają go koledzy z pracy - nawet zastępca komendanta, swoją karierę rozpoczął 15 listopada 1996 roku. Dwa lata później skończył szkołę podoficerską w Komendzie Wojewódzkiej w Opolu, skąd trafił do Jednostki Ratowniczo-Gaśniczej nr 1 w Kędzierzynie-Koźlu.
- Pierwsza akcja, jaką pamiętam, to 6 grudnia 1996 roku pożar kauczuku w IXO. Przeraziłem się wtedy, że moja praca będzie tak wyglądać każdego dnia. Myślałem, że będą małe pożary, drobne wypadki, kotki na drzewach, a tu taka akcja na początek, która trwała całą noc - wspominał Damian po zakończeniu ostatniej służby.
- Dlaczego postanowiłeś zostać strażakiem?
- To był czysty przypadek. Usłyszałem ogłoszenie w radiu, że szukają chętnych do pracy i się zgłosiłem.
- Myślisz, że to praca dla każdego?
- Myślę, że nie. Każdy jest inny, a w pracy strażaka każdy wyjazd wygląda inaczej. Do każdej akcji musisz podchodzić chłodno, ale ze wsparciem psychicznym dla poszkodowanych. Pamiętam, jak byłem na szkole podoficerskiej, kiedy pojechaliśmy do wypadku i kolega tak się przejął, że mężczyzna zginął, że aż zemdlał. W tej pracy najważniejsze jest zaufanie. Trzeba ufać kolegom, a oni muszą ufać Tobie. Muszą wiedzieć, że mogą na Ciebie liczyć w każdej sytuacji.
- Czyli radziłeś sobie z emocjami?
- Niby tak. Chociaż do tej pory, kiedy żona zaświeci w nocy światło, zrywam się z łóżka na proste nogi.
- Jaką najtrudniejszą akcję wspominasz?
- Myślę, że powódź w 1997 roku. Jak wiozłem kompanię autobusem przez nurt rozlewiska i nie wiadomo było, czy droga jeszcze jest, a do autobusu wlewała się woda. Chłopaki podnosili nogi do góry i jechaliśmy dalej. Pracowaliśmy 24 na 24 godziny i prawie nie spaliśmy.
- Straż pożarna, to coś więcej niż praca?
- Ta praca daje w jakimś stopniu wyzwanie i uczy pokory. Zmagania z różnymi nietypowymi sytuacjami, w których sam się możesz znaleźć każdego dnia. Po tylu latach doświadczenia i szkolenia będziesz umiał temu jakoś sprostać. Na pewno nie jest to normalna praca. To jest służba, a strażacy w każdej chwili i w każdej sytuacji są gotowi, by nieść pomoc.
- Nie żal Ci odchodzić? Jesteś jeszcze młody.
- Wiadomo, że zawsze jest jakiś żal, bo kończę jakiś etap życia. To jest w pewnym stopniu druga rodzina, z którą spędzałem trzydzieści procent czasu. Jesteśmy, jak bracia - rozmawiamy o swoich problemach, troskach, kłócimy się, śmiejemy, dokuczamy sobie i robimy sobie nawzajem żarty. Ale zawsze traktujemy się, jak rodzina.
- Ostatni dzień, a właściwie noc była pracowita. Można powiedzieć, że miałeś nawet fajerwerki.
- Tak, w postaci burzy, która wyrządziła trochę szkód. Najpierw przed godziną trzecią mieliśmy wyjazd do powalonego drzewa, a chwilę po tym, jak wróciliśmy do jednostki zadysponowano nas do pożaru spowodowanego uderzeniem pioruna. Także noc nie przespana i jak to mówią - odchodzę z wielkim przytupem.
Po powrocie do jednostki, strażackim zwyczajem koledzy wrzucili Damiana do zbiornika z wodą, aby następnie zrobić sobie z nim wspólne zdjęcie pamiątkowe. Z uwagi na okoliczności - pożar - oficjalne pożegnanie przesunięto na inny termin.
Napisz komentarz
Komentarze