Gospodarz porównuje wręcz ten zakątek do raju na ziemi. - Sam ogródek, który jest zarówno moim oczkiem w głowie, jak i żony Halinki, liczy blisko 10 arów i składa się z części rekreacyjnej, którą porasta około 200 różnych roślin ozdobnych - mówi Andrzej Tokarczyk.
Natomiast w części warzywno-owocowej znajduje się foliak ogrodowy, liczne krzewy i drzewa owocowe, jak porzeczki, borówki amerykańskie, wiśnie, jabłonie, maliny, czy też winogrona, które w tym roku nie mają owoców, ponieważ mróz wyrządził na tym terenie wiele szkód.
- Staramy się to wszystko jakoś pielęgnować. To wymaga czasu i wysiłku. W sumie jest tu ponad 300 roślin, którymi trzeba się opiekować. Ten ogród tworzymy od ponad 20 lat. Gdy kupowaliśmy tę nieruchomość, to był tu stary, wykarczowany sad. Musieliśmy to wszystko uprzątnąć. Najpierw to zaoraliśmy, ciesząc się początkowo z własnych ziemniaków i innych warzyw, ale po czasie stwierdziliśmy, że jest tego za dużo. Rozplanowaliśmy to więc w taki sposób, że 2/3 przypadają na rekreację, a 1/3 stanowi produkcja warzywno-owocowa wyłącznie na własne potrzeby. Nasz ogród powstawał dokładnie od 1997 roku, zatem niektóre drzewa liczą sobie grubo ponad dwie dekady i mają już po 10 metrów wysokości. Trzeba je co roku kształtować, przycinać i to jest taka moja odskocznia od pracy, od stresu. Ja potrafię wstać o 5.00 rano, porobić godzinkę w ogrodzie, wykąpać się i pojechać do pracy - opowiada pan Andrzej.
Mają to w genach
- Moja żona jest z zawodu ogrodnikiem, więc zaszczepiła siedem jabłoni. Oczkuje takie drzewka na podkładach dzikich drzew owocowych. Mieliśmy trochę wystających z ziemi starych pniaków, które idealnie się do tego nadają, natomiast świeże gałązki pobraliśmy m.in. od tradycyjnych, szlachetnych jabłoni, wśród których znalazły się antonówki, czy papierówki. Jest tu też jabłoń grochówka. Tak skutecznie udało nam się je zaszczepić, że ze starego pnia wyrosły nowe, piękne okazy, które zaczynają już owocować. Bardzo nas to cieszy - przyznaje z dumą ambitny ogrodnik.
Warto przy tej okazji wyjaśnić, że okulizacja, inaczej oczkowanie, jest popularną metodą rozmnażania drzew owocowych często stosowaną przez sadowników i ogrodników. Polega ona na przeszczepieniu pąka liściowego, zwanego oczkiem, z drzewa szlachetnej odmiany na pęd podkładki. Ta technika jest szczególnie skuteczna przy rozmnażaniu drzew pestkowych.
Antonówka, którą też udało się zaszczepić w ogrodzie pana Andrzeja w Reńskiej Wsi, jest jedną z najstarszych odmian jabłoni w Europie.
- Przyjechała ona do nas z ogródków działkowych, jakie zaraz po wojnie tworzył we Wrocławiu dziadek mojej żony Halinki. To jest szczep tej wrocławskiej jabłoni, która liczy już sobie prawie sto lat. Natomiast rodzina Halinki stworzyła w Goczałkowicach-Zdroju, tamtejsze słynne ogrody Kapiasa. Zatem żona ma to niejako w genach. Ja z kolei pochodzę z rodziny, która ma piękne sady owocowe w regionie nowosądeckim. Tam jest taka gmina Łukowica, którą warto odwiedzić, podobnie jak sąsiednie Łącko, gdzie co roku odbywa się Święto Kwitnącej Jabłoni. Ten region posiada ogromną ilość tych sadów, którym góry dodają jeszcze uroku - przekonuje pan Andrzej.
Produkcja ekologiczna
W gospodarstwie pana Andrzeja nie stosuje się żadnych oprysków chemicznych. Co najwyżej wykorzystuje się środki naturalne.
- Przykładowo zrywamy pokrzywę, wrzucamy ją do beczki, zalewamy wodą i po 3-4 tygodniach powstaje z niej doskonały nawóz, którym w odpowiednich proporcjach spryskujemy nasze roślinki. Jest to też bardzo dobry kompost odżywczy, gdy połączymy go z sodą, cukrem i drożdżami, podlewając nim następnie pomidory, paprykę czy ogórki - zdradza nasz rozmówca.
Roślin na działce pana Andrzeja jest tak dużo, że wytworzył się tam specyficzny mikroklimat. Miejsce jest zacienione i wilgotne przez co chętnie odwiedzają je dzikie zwierzęta.
- Mam tu jaszczurki, małe żabki. Przylatują do nas całymi stadami kosy, wróble. Swoje gniazdo mają w naszym ogrodzie szpaki, które przynajmniej raz w roku mogą pochwalić się potomstwem. Z kolei na naszym budynku 10 lat temu zadomowiła się rodzina kopciuszków. To gatunek małego ptaka wędrownego. Wieczorami odwiedza nas rodzina sówek, które mają gniazdo na sośnie zaraz po drugiej stronie ulicy. Ponadto w moim ogrodzie pojawiła się czarna pszczoła. To bardzo rzadki gatunek, uznany jeszcze do niedawna za wymarły. Od dwóch lat obserwuję ją tu regularnie, zwłaszcza w kwietniu i maju. Możliwe, że ma tu gdzieś swoje gniazdo, bo zadomowiła się na stałe - zauważa pan Andrzej.
Przypomnijmy, zadrzechnia czarna to największa pszczoła spotykana w Polsce. Ten nazywany "czarną pszczołą" owad w 2002 roku został uznany za wymarły. To duża pszczoła o długości od 21 do 24 mm, choć zdarzają się osobniki dochodzące nawet do 35 mm!
Bezcenna deszczówka
Utrzymanie tak bujnej zieleni, wymaga ogromnej ilości wody. Dlatego też posiadłość pana Andrzeja wyposażona jest w trzy duże zbiorniki do gromadzenia deszczówki, a mianowicie w tzw. mauzery o pojemności 1000 litrów każdy. Są one na tyle wytrzymałe, że można w nich gromadzić wodę przez cały rok, nawet podczas mrozów, które ich nie rozsadzą.
- Natomiast gdybym miał kolejne 3 mauzery, to też bez większego problemu bym je zapełnił i miał do dyspozycji aż 6000 litrów wody. Wielkość dachu domu w którym mieszkamy jest naprawdę duża i spływająca z niego rynnami deszczówka szybko zapełnia te zbiorniki. Przy samym domu mam jednego mauzera. Natomiast nieco dalej dwa kolejne zbiorniki, zasilane ciągiem węży biegnących od budynku w głąb ogrodu. Zaspokajają one wszelkie potrzeby związane z podlewaniem zieleni. Praktycznie w ogóle nie wykorzystuję do tego celu wody z sieci wodociągowej. Tą w zbiornikach uzupełniam czasami dodatkowo różnymi mikroelementami czy wapnem ogrodowym, aby podlewać nimi drzewa i krzewy owocowe zwłaszcza wiosną i jesienią - dodaje nasz rozmówca.
Zamierza on w najbliższym czasie dokupić dwa kolejne mauzery. Ich zakup to nie majątek, ponieważ są już one dostępne za około 300 złotych za sztukę.
- Poza tym do gromadzenia deszczówki wykorzystuję głębokie na ponad cztery metry nieczynne już szambo o pojemności 18 000 litrów. Najpierw musiałem je zdezynfekować wapnem gaszonym, następnie dokładnie wypłukałem, dzięki czemu mamy kolejny duży zbiornik. Ta woda, również przeznaczona do podlewania ogrodu, jest tam zgromadzona na czarną godzinę w razie nadmiernej suszy - wyjaśnia.
Własny prąd
Pan Andrzej postawił również na fotowoltaikę, która w zupełności zaspokaja jego własne potrzeby, nawet w odniesieniu do ogrzewania domu piecem elektrycznym, co - jak wiemy - jest wyjątkowo kosztowne.
- Wychodzę na zero, jeśli chodzi o wytwarzaną i wykorzystywaną energię. Mam tu 27 sztuk paneli, z których produkcja sięga do 9,4 kilowatów. To się opłaca, bo w ogóle nie musimy płacić za prąd. Ponosimy jedynie opłatę przesyłową. Natomiast gorącą wodę pozyskujemy z pompy ciepła o pojemności 270 litrów. Niektórzy wykorzystują pompy ciepła chociażby na potrzeby centralnego ogrzewania, ale my zagospodarowujemy je właśnie w taki sposób - podsumowuje Andrzej Tokarczyk.
Materiał powstał w ramach projektu Stowarzyszenia Gazet Lokalnych
Napisz komentarz
Komentarze