Nowy gospodarz obiektu uważa, że dzierżawiona przez niego, nieczynna od wielu lat, stadnina koni jest przepięknym ośrodkiem o ogromnym potencjale.
- Jestem przekonany, że czasy świetności stadniny koni na kozielskiej wyspie jeszcze się nie skończyły. Ufam, że liczne imprezy i atrakcje, które chciałbym, aby zagościły tu na stałe, stanowić będą zachętę do odwiedzenia tego urokliwego zakątka. Chcę sprawić, aby kozielska stadnina stała się miejscem wspólnych spotkań, atrakcją turystyczną regionu oraz nieodzownym elementem wpisującym się na stałe w krajobraz Kędzierzyna-Koźla i całego regionu. Jestem też otwarty na różne propozycje - mówi Paweł Marcinkowski, który urodził się w Płocku i tam też dorastał.
Po ukończeniu liceum postanowił rozpocząć studia za granicą, mając do wyboru Stany Zjednoczone, Anglię oraz Australię. Ostatecznie zdecydował się na tę trzecią opcję i po załatwieniu formalności w postaci wizy, zakupu biletów lotniczych oraz wyboru uczelni związał się z magicznym Sydney. Rozpoczął studia na kierunku business studies, a koszty edukacji pokrył z własnej kieszeni. Zatrudnił się bowiem w Qantas Airlines, które są narodowymi liniami lotniczymi Australii i zarazem największymi oraz najstarszymi w tym kraju. Na świecie starsze od nich są tylko holenderskie linie lotnicze KLM, wchodzące w skład holdingu Air France-KLM. Głównym węzłem Qantas Airlines jest port lotniczy w Sydney i to właśnie tam nasz rozmówca rozpoczynał swoje loty.
Skąd taka pasja?
- Pracowałem tam przez pięć lat, czyli praktycznie przez cały okres studiów, choć w Australii spędziłem łącznie sześć niezwykle udanych lat. To był cudowny czas w moim życiu. Bardzo tęsknię za pracą na pokładzie samolotu. Jednak w życiu trzeba czasami coś poświęcić dla wyższych celów bądź idei, jak chociażby upragnione hobby. Jazda konna nigdy bowiem nie przestała być moją pasją i pierwszym życiowym zajęciem - zapewnia Paweł Marcinkowski, który wrócił z Australii najpierw do rodzinnego Płocka. Następnie przeprowadził się do Warszawy. W stolicy na jednej z imprez poznał swoją przyszłą miłość, która pochodziła właśnie z kompletnie mu nieznanego Kędzierzyna-Koźla. O dziwo, jego partnerka też związana jest z lotnictwem. Obecnie razem mieszkają w naszym mieście i docelowo zamierzają przeprowadzić się na wyspę. Być może nastąpi to jeszcze zimą tego roku.
- Moja partnerka nie jest zachwycona całą tą wizją. Nie była zwolenniczką pomysłu przejęcia nieruchomości w dzierżawę - nie ukrywa pan Paweł.
- Jeżdżę konno już 23 lata, a zacząłem jako dziesięciolatek. Mój dziadek był miłośnikiem koni i posiadał dwa. To on nauczył mnie, jak rozumieć te stworzenia oraz jak zdobyć ich zaufanie. Dziadek specjalizował się w powożeniu pojazdów zaprzęgowych, zatem w nieco innej dyscyplinie niż jeździectwo - opowiada Paweł Marcinkowski, dodając, że 10 km od jego domu rodzinnego znajduje się Stado Ogierów w Łącku. To właśnie w tamtejszej stadninie młody Paweł zaczynał jazdę konną w siodle.
- Wciąż jestem z nimi związany i pomagam przy organizacji różnych eventów charytatywnych oraz akcji na rzecz Klubu Profilaktyki Środowiskowej „Nasz Domek” w Płocku. Gdy ukończyłem 19 lat, zdobyłem uprawnienia instruktorskie z jazdy konnej. Posiadam ponadto certyfikat jeździecki, nie tylko jako instruktor, ale również jako trener - wylicza nasz rozmówca, który może brać czynny udział w zawodach jeździeckich różnej kategorii.
Paweł Marcinkowski od dłuższego czasu bezskutecznie poszukiwał odpowiedniego miejsca na realizowanie swoich pasji i marzeń.
Odważna decyzja
- Zainteresowałem się tutejszą stadniną zupełnie przypadkowo, przejeżdżając 14 grudnia 2018 roku pobliskim wiaduktem na Odrze w Koźlu. Wtedy się to zaczęło. Tego samego dnia udałem się do Oddziału Terenowego Krajowego Ośrodka Wsparcia Rolnictwa w Opolu, czyli właściciela tych nieruchomości. Tam spotkałem człowieka, który 18 razy rozpisywał przetarg na ich zbycie. Sporządziłem projekt, który ostatecznie został zaakceptowany przez KOWR i od 28 kwietnia tego roku jestem dzierżawcą 10 hektarów kozielskiej wyspy. Chciałbym serdecznie podziękować tej instytucji za życzliwe podejście do mojej osoby oraz wizji zagospodarowania tego miejsca, jaką jej przedstawiłem - nie kryje satysfakcji nowy gospodarz obiektu, który w międzyczasie zaczął w Kędzierzynie-Koźlu pozyskiwać informacje na temat historii dawnej stadniny koni. Nie było to łatwe, ponieważ - nie wiedzieć czemu - nie wszyscy przyjęli go z otwartymi rękami. Na wspomnianych 10 hektarach znajduje się piętnaście budynków, w tym siedem stajni, zabytkowa studnia, garaże, kuźnia itp.
- Gdy wręczono mi już pęk kluczy do tych wszystkich obiektów, to zastanawiałem się, od czego zacząć. Poznałem panią Anię, która mieszka na wyspie. Przekazała mi wówczas szereg cennych informacji na temat tego miejsca. Zaczęliśmy nawet współpracować ze sobą, ale to już przeszłość - mówi pan Paweł.
Decyzja o dzierżawie tych nieruchomości to odważny krok, biorąc pod uwagę, że - w jego opinii - stadniny koni nie przynoszą kokosów, przez co jest ich coraz mniej.
- Swoją inicjatywą chcę zawalczyć o przyszłość polskiego jeździectwa. Niegdyś stadniny utożsamiane były z prestiżem i czymś niedostępnym dla przeciętnego zjadacza chleba. Natomiast ja chciałbym, aby moja stadnina stała się miejscem dostępnym dla wszystkich: rodzin, potrzebujących dzieci, uczestników obozów sportowych i jeździeckich oraz tych, którzy zamierzają sobie przybliżyć nieco bardziej tematykę jeździectwa - przekonuje Paweł Marcinkowski. - Przeprowadziłem się do Kędzierzyna-Koźla, nie mając kompletnie nic, poza marzeniami i wielką odwagą, żeby je realizować. Tymczasem koszty renowacji wszystkich budynków podlegających mojej dzierżawie są ogromne.
Zero wsparcia
Dzierżawca zaczyna więc stopniowo od generalnego remontu głównej stajni, w której chciałby uruchomić pensjonat dla koni. Marzy o stadninie, gdzie prowadzone będą zajęcia z hipiki, hipoterapia dla dzieci z różnymi zaburzeniami i dysfunkcjami zdrowotnymi oraz warsztaty z hipologii. Niestety, obecnie pozyskanie funduszy na rewitalizację infrastruktury na wyspie nie wchodzi w grę, ponieważ takich przedsięwzięć nie obejmują programy unijne czy rządowe. Nasz rozmówca liczy przynajmniej na życzliwe podejście lokalnych władz, które za sprawą pojawienia się przedsiębiorcy z Płocka pozbywają się przecież poważnego problemu, na którego rozwiązanie nie posiadały ani sił, ani środków.
- Do tej pory zdany jestem tylko na siebie. Udało mi się już zrobić naprawdę wiele w liczącej 150 lat stajni, mając do dyspozycji jedynie własne ręce i ciężko zarobione oszczędności. Choć praca w liniach lotniczych nauczyła mnie dyscypliny i solidności, to nie jest mi łatwo. Nie mam tu rzeszy znajomych, bliskich. Muszę sobie jakoś radzić, idąc do przodu krok po kroku - wyjaśnia pan Paweł. - Sam to wszystko zaprojektowałem, sam wycinałem przęsła, sam malowałem, spawałem, walczyłem z sypiącymi się i zawilgoconymi tynkami oraz przegniłymi deskami stajennych boksów dla koni. Wszystko po to, żeby zwierzęta te czuły się tu jak najlepiej. Czasami pracuję od szóstej rano do drugiej w nocy. Nie mam milionów na koncie, nie zaciągam kredytów w banku. Mam jedynie odwagę podjąć się tego wyzwania, choć nie mam żadnego doświadczenia w budowlance. Głęboko wierzę, że uda mi się przywrócić dawną świetność tego miejsca. Można to wszystko uratować, choć moi znajomi podchodzą do tego z niedowierzaniem - przyznaje dzierżawca kozielskiej stadniny.
Zdaniem naszego rozmówcy ogromny potencjał ośrodka można wykorzystać na wiele sposobów. Organizacja zawodów sportowych to jeden z jego licznych pomysłów. Dobrym przykładem jest chociażby I Triathlon Kędzierzyn-Koźle, zorganizowany wspólnie z Klubem Sportowym „Koziołek” na czele z Robertem Wenclem.
- Wydarzenie to zagościło na terenie dzierżawionego przeze mnie obiektu 28 lipca. To pierwszy krok do tego, aby miejsce to znów tętniło życiem! Chcę mu dać drugie życie, wykorzystując potencjał budynków oraz łąk znajdujących się na wyspie. Moim marzeniem jest otwarcie ośrodka składającego się z kompleksu budynków będących pensjonatem, stadniną, miejscem organizowania imprez i inicjatyw charytatywnych, noclegownią dla kolonii i ośrodkiem szkolenia jeździectwa, a także miejscem spotkań lokalnych społeczności, członków stowarzyszeń oraz klubów, z którymi prowadzę już rozmowy - zdradza pan Paweł.
Od 11 sierpnia na terenie stadniny uruchomione zostaną jazdy konne. Ujeżdżalnia jest przygotowana, podobnie jak stajnia dla koni - również dla tych, które za zgodą ich właścicieli mogłyby tam trafić pod opiekę. Nasz rozmówca ma wielkie serce do zwierząt. Do tej pory uratował przed rzezią stado owiec i zamierza kontynuować swoje prozwierzęce działania, ilekroć nadarzy się ku temu okazja.
Jad się sączy
- Każdy z nas przeżywał wzloty i upadki, sukcesy i porażki. Moje życie też nie było usłane różami. Zapewne wielu ludzi na moim miejscu już dawno by się poddało. Ale ja w tym świecie, gdzie na próżno szukać życzliwości, prawdy i szczerości, pozostałem sobą - wyznaje pan Paweł.
- Szczególnie w wirtualnym świecie łatwo kogoś bezkarnie obrazić czy zranić. Wciąż jednak jestem optymistą. Wychowałem się bowiem w duchu pozytywnego myślenia. Wszelkiej maści hejterzy i ludzie zawistni tego nie zmienią. Moja świętej pamięci mama ostrzegała mnie kiedyś, że im będę lepszy, tym bardziej będą mi uprzykrzać życie. Kolejny sukces rodzi bowiem świeże pokłady wrogich emocji wśród zazdrośników. Mama zmarła w święta Bożego Narodzenia, gdy byłem na drugim roku studiów w Australii. Miałem wtedy 21 lat. Od tego czasu nie spędzam już tych świąt z najbliższymi. Jeszcze przed moim wylotem do Sydney powiedziała mi na lotnisku, że nie zważając na to, co będzie się działo w moim życiu, mam iść swoją drogą, którą wcześniej obrałem. Przyodziałem więc zbroję i nie zamierzam zginać karku. Na swój sukces i każdy grosz sam ciężko zapracowałem. Zawsze też pomagałem potrzebującym i wciąż będę to czynić. Apeluję do wszystkich: wspierajmy się nawzajem jak tylko możemy. Nauczmy się obiektywnie doceniać starania innych i cieszyć się z ich sukcesów. Moje motto życiowe brzmi: „Strach jest wielkim kłamcą, któremu nie można ufać ani się go bać”. Zatem do młodych, ambitnych ludzi pragnę skierować bardzo ważne przesłanie. Mimo przeciwności losu nie poddawajcie się, spełniajcie swoje marzenia, tak jak i ja je spełniam. Nie inni, a wy jesteście granicą swoich możliwości. Nie bójcie się jej przekroczyć - apeluje Paweł Marcinkowski.
W oczach wielu osób jego wizja wydaje się szalona. Zwłaszcza że działa w pojedynkę. Jednak on sam wierzy w to, że dzięki ciężkiej pracy i samozaparciu wszystko w życiu jest możliwe. Chciałby sprawić, aby kozielska wyspa znów utożsamiana była z końmi, możliwością spędzenia czasu w otoczeniu wiejskich zwierząt oraz aktywnym, rodzinnym wypoczynkiem.
- Chcąc wykorzystać swoją wiedzę o koniach i olbrzymi zapał do pracy, proszę was o pomoc w stworzeniu czegoś wyjątkowego. Dzięki wam będzie to możliwe znacznie szybciej! Pomimo swojej pracowitości nie jestem w stanie sam osiągnąć wszystkiego. Jeśli chcecie przyczynić się swoją cegiełką do wskrzeszenia dawnej świetności tego obiektu, to możecie to uczynić, wchodząc na https://pomagam.pl/stadninakoni bądź fanpage mojej stadniny na Facebooku: Stadnina Koni Na Wyspie Kędzierzyn Koźle. Zapraszam wszystkich do odwiedzenia tej stadniny, tym bardziej że nawet wielu tutejszych mieszkańców nie zna tego miejsca - kończy Paweł Marcinkowski.
Napisz komentarz
Komentarze