Szalony pomysł dekoracji przyniósł nie tylko mnóstwo stresu, ale i ogrom satysfakcji. Dziś Martyna Szczepanowska, tworząca nietuzinkowe dekoracje w pracowni o wdzięcznej nazwie "Anturaż", ma na swoim koncie liczne realizacje w wielu stylach.
- Najważniejsza jest dla mnie zawsze reakcja młodej pary i to ich oceny motywują mnie najbardziej - podkreśla. - Nie mam na koncie żadnych tytułów czy wyróżnień. Nie chcę, by "Anturaż" ścigał się o jakieś miejsce w rankingach. To, co się obecnie dzieje w pracowni, i tak jest dla mnie szokiem. Nie celowałam w dekorowanie przyjęć. Nawet mi się to nie śniło. Moje największe przedsięwzięcie? Każde wesele jest totalnym przedsięwzięciem!
Martyna zaznacza, że wśród klientów są zarówno osoby dające jej mnóstwo swobody w tworzeniu, jak i pary młode, które mają zaplanowany każdy detal. Stara się podołać zadaniu niezależnie od sytuacji. Jej praca to wspomniany proces planowania dekoracji, organizacja dodatków, takich jak tkaniny, serwetki, świece, świeczniki, podtalerze. Często po jej stronie leży także wydruk z planem stołów. Do tego dochodzi wybór roślin, ich obróbka i układnie kompozycji. Potem montaż dekoracji i demontaż.
Co sprawia, że rozwijanie pasji ma sens?
- Dwie rzeczy: praca i serce. Bywa różnie. Czasem zwyczajnie brakuje człowiekowi sił i wtedy, gdyby nie wkładane w tę pracę serce, zwyczajnie byłaby klapa. A bez ciężkiej pracy nie da się też niczego osiągnąć. "Anturaż" nieraz pociągał za sobą wyrzeczenia, nieprzespane noce, a nawet morze łez - wspomina Martyna Szczepanowska. - Ale czuję, że warto. W zamian ludzie przynieśli mi tyle dobrych słów, że chce się pracować jeszcze intensywniej. Nie ma recepty na powodzenie ani zestawu rad, które je gwarantują. Myślę, że trzeba być przede wszystkim uczciwym, szczerym i otwartym. Ludzie zawsze wyczują fałsz i do takiego miejsca nie przyjdą. Nie ma co udawać, bo tak się nie da żyć. No i otwartość na otoczenie, na drugiego człowieka. Do tego ciut odwagi i można działać.
Parę lat temu zaczynała od lepienia aniołków z masy solnej, potem przyszedł czas na wianki. "Anturaż" powstał w marcu 2019 roku.
- Miałam w domu wolny pokój, z którego nikt nie korzystał. Mąż kupił mi farbę i przeniósł regały z garażu. Wstawiliśmy stół ze strychu i stare kuchenne krzesło - jeszcze z mojego rodzinnego domu. Zamówiłam drewniany stempel z nazwą pracowni w wianku. Pamiętam pierwsze zakupy - 500 zł wydane w ciemno. Bałam się, że pieniądze się nie zwrócą. Teraz mnie to trochę bawi, ale wtedy to była poważna inwestycja. I tak "Anturaż" na początku stanowiły wianki i figurki aniołków. Potem doszły flower boxy i inne ozdoby. A później pojawiły się wesela - wspomina.
Na co dzień pracownia jest jej miejscem pracy. Dzień związany z weselną dekoracją rozpoczyna od ułożenia bukietu ślubnego. Użyte rośliny są podstawą całej aranżacji, a sam bukiet stanowi najważniejszą kompozycję.
- Pracownia to moje trzecie dziecko - śmieje się. - Kiedy nie przygotowuję weselnej dekoracji, biorę się za realizację zamówień na rożnego rodzaju drobniejsze ozdoby. Czuję, że "Anturaż" to jest to!
Napisz komentarz
Komentarze