Przypomnijmy, 16 kwietnia ubiegłego roku wieczorem, Patrycja Krzemińska zaczęła skarżyć się na bóle brzucha. Kobieta była w zaawansowanej ciąży. Wezwała pogotowie. Najbliżej karetka stacjonowała w Polskiej Cerekwi. Zespół ratunkowy tworzyło dwóch ratowników: Adam Kowalczyk z Kędzierzyna-Koźla i Michał Korzekwa z Raciborza. Gdy dotarli na miejsce kobieta miała już regularne skurcze. W trakcie podróży okazało się, że pogotowie nie zdąży dojechać z pacjentką do kozielskiego szpitala. Wówczas ratownicy podjęli decyzję o zatrzymaniu samochodu na drodze i przystąpili do odebrania porodu. Mężczyźni byli zdani na siebie i swoje umiejętności. Na wyposażeniu karetki znajdował się zestaw porodowy, w skład którego wchodziły podkłady i serweta chłonna dla noworodka, nożyczki, zaciski do pępowiny, gumowa gruszka i sterylne rękawiczki. Poród nastąpił bardzo szybko i na szczęście bez komplikacji. O godzinie 20.40 na świat przyszła Zuzia. Dziewczynka ważyła 2,7 kg i mierzyła 51 cm. Od ratowników otrzymała 10 punktów w skali Apgar.
Ta sama kobieta, ten sam sanitariusz i ponownie, tak jak ponad rok temu, poród w karetce, również w Cisku. Wraz z Adamem Kowalczykiem tym razem dyżur pełnił Grzegorz Zagórski z Kędzierzyna-Koźla, 45-letni ratownik, który w pogotowiu pracuje już 24 lata. - Gdy dostaliśmy polecenie wyjazdu do kobiety ze skurczami w Przewozie, to po drodze już coś mi nie pasowało - opowiada Adam Kowalczyk. - Przewóz? W tamtym roku też byłem w Przewozie. Gdy dojechałem i popatrzyłem na dom powiedziałem do Grzegorza: „to jest ta sama kobieta”. Wbiegliśmy do środka. Zrobiliśmy badanie. Skurcze były co cztery minuty.
- Gdy zobaczyłam, że to znowu pan Adam, wiedziałam, że wszystko będzie dobrze, że poradzi sobie, bo z córką też sobie poradził - wspomina Patrycja Krzemińska.
Gdy karetka ruszyła do szpitala, Adam Kowalczyk zapytał żartem pacjentkę: - dzisiaj rodzimy w szpitalu czy w karetce? Odpowiedziała, że wolałaby w szpitalu. Ja też powiedziałem, że wolałbym, aby to było w szpitalu. Ale wydarzyło się to samo, co rok temu. Dojechaliśmy do Cisku i musieliśmy się zatrzymać - relacjonuje 32-letni ratownik, który w zawodzie pracuje od 9 lat. - Zaczęłam rodzić w karetce. Nie pamiętam, w którym miejscu. Wiem, że mały nie oddychał po porodzie, ale ratownicy wiedzieli co robić - opowiada Patrycja Krzemińska.
Ubiegłoroczny poród zapisał się w pamięci Adama Kowalczyka, jako jedno z milszych wydarzeń w jego pracy. Jak przyznał na łamach „Lokalnej” w jego pracy codzienność to pijany człowiek, zatrzymanie krążenia, wypadek, urwana kończyna. - Porody to rzadkość. Częściej mamy do czynienia z dramatem ludzi, niż z takim szczęściem – wspominał Adam Kowalczyk.
Tym razem ratownicy, którzy na co dzień nie mają doświadczenia z porodami, musieli nie tylko wcielić się w rolę ginekologów-położników, ale zmierzyć z zupełnie nowym doświadczeniem. W pewnym momencie sytuacja stała się dramatyczna.
- Sam poród nie był skomplikowany, ale po urodzeniu okazało się, że chłopczyk ma dwa razy owiniętą pępowinę wokół szyi, jest wiotki i nie oddycha. Odwinęliśmy pępowinę z szyi i zaczęliśmy stymulować dziecko. Okazało się, że po kilkudziesięciu sekundach, w odpowiedzi na osuszanie i stymulację, noworodek podjął samodzielny oddech. Położyliśmy go u mamy, zaciągnęliśmy klemy na pępowinie, którą przeciął Grzesiu - relacjonuje przebieg porodu Adam, który z kolei przecinał pępowinę w ubiegłym roku, kiedy na świat przyszła Zuzia.
Grzegorz Zagórski jeździł już do porodów, ale jak wspomina, do tej pory zawsze był z nim lekarz, albo przyjeżdżał już do poczętego dziecka i tylko przecinałem pępowinę.
- Taka sytuacja, kiedy wszystko było w moich rękach, przytrafiła mi się pierwszy raz. Gdy zobaczyłem, że dziecko jest sine i nie oddycha, przestraszyłem się. Trzymałem je na rękach i widziałem reakcję matki. To były trudne chwile – mówi ratownik, który sam jest ojcem 10-letniego syna i 6-letniej córki. Doświadczenie i zimna krew mężczyzn wzięły górę nad emocjami, dzięki czemu wszystko skończyło się szczęśliwie.
- Poczęte dziecko miało m.in. obniżone napięcie mięśniowe i nie wykazywało spontanicznego oddechu (5 pkt. w skali Apgar). Po odessaniu przez ratowników górnych dróg oddechowych i prowadzeniu stymulacji, uzyskano ostatecznie spontaniczny oddech dziecka, lepsze natlenowanie krwi, skutkujące poprawą zabarwienia skóry i napięcia mięśniowego. Dziecko przetransportowano do izby przyjęć SOR - podsumowuje pracę ratowników lek. med. Adrian Kucharczyk, kierownik Ratownictwa Medycznego SP ZOZ Kędzierzyn-Koźle.
Szymon Krzemiński ważył 1,94 kg i mierzył 49 cm. Na drugie imię otrzymał Leonard. Po urodzeniu trafił na oddział neonatologiczny z pododdziałem patologii noworodka.
- Gratulujemy rodzicom dziecka. Cieszymy się, że nasi współpracownicy posiadają wysokie kwalifikacje – powieedział nam Jarosław Kończyło dyrektor naczelny SP ZOZ.
Napisz komentarz
Komentarze