- Która to pani wizyta w Zakrzowie?
- Dopiero druga.
- No to faktycznie jest tu pani rzadkim gościem. Gospodarze i pozostali uczestnicy Art Cup niemal na każdym kroku doceniali pani obecność.
- To jest ta magia momentu, która połączyła nas w cudownym uniesieniu, bliskości i solidarności. Już podczas ogniska integracyjnego wszyscy śpiewali, okazywali wrażliwość na muzykę, duszę, serce i na drugiego człowieka. To było coś niesamowitego.
- To jest właśnie magia Zakrzowa.
- Te niewielkie społeczności różnią się od tych większych tym, że absolutnie nie są zblazowane i zmanierowane. Są naturalne i doceniają artystów, którzy do nich przyjeżdżają, i przygotowują się na ich przyjęcie. Pamiętam, że jeszcze w latach 90. byłam w Kędzierzynie-Koźlu z zespołem Walk Away. Słyszałam o tym mieście, ale nie wiedziałam dokładnie, gdzie jest położone. To, co utkwiło mi w pamięci z tamtego okresu, gdy koncertowałam z Walk Away, że w tych mniejszych ośrodkach witano nas jakbyśmy byli co najmniej grupą The Rolling Stones. To było coś niesamowitego. Gospodarze starali się zapewnić nam jak najlepsze warunki, choć zdarzało się, że spaliśmy też w akademikach. Ale właśnie to wspominam najmilej. Chciałabym też nawiązać do tego, co dzieje się w Zakrzowie. Ostatni raz byłam tutaj na zaproszenie Andrzeja Sałackiego ze trzy lata temu. Później, z różnych względów, nie mogłam tu przyjechać z uwagi na pewne zobowiązania zawodowe. Co mnie tutaj ujęło, zniewoliło i uzależniło? Otóż to, że są tu ludzie, którzy kochają każdy aspekt życia, kochają konie, bliskość innych osób oraz fakt, że mogą się spotkać i razem świętować. Chciałabym powiedzieć coś jeszcze na temat Andrzeja Sałackiego. To jest przede wszystkim człowiek czynu i dusza tego całego pięknego wydarzenia.
- Widziałem, że udział w zawodach przyniósł pani bardzo dużo radości.
- To dobrze, bo tak w ogóle to ja się boję koni.
- Nie odniosłem takiego wrażenia.
- Dzisiaj się odważyłam i byłam wpatrzona w duży, aczkolwiek piękny koński zad, bo wszystkie wierzchowce w Zakrzowie są naprawdę bardzo zgrabne. Czuję się tu doskonale. To są chwile, dla których naprawdę warto żyć.
- Porozmawiajmy trochę o muzyce. Śmiertelnym grzechem zaniechania byłoby pominięcie tej tematyki w pani przypadku. Świat się zmienia, a wraz z nim muzyka. Nie jestem do końca przekonany, że twórcy, których słuchamy dziś w radiu, internecie czy telewizji, podążają we właściwym kierunku.
- Na szczęście nie mam z tym za wiele wspólnego. Uważam, że obowiązkiem decydentów jest, aby już od dziecka we właściwy sposób kształcić społeczeństwo, prezentować dobrą, różną muzykę, kładąc nacisk na sztukę przez duże S. Moja mama zawsze mówiła, że w każdym domu powinno być pianino i biblioteka. Dziś nie ma ani pianina, ani biblioteki. Mimo to nie jestem aż taką pesymistką. Nasza natura dąży bowiem do pewnej równowagi. Jak zachłysnęliśmy się kiedyś muzyką elektroniczną, to potem zatęskniliśmy za muzyką analogową, czyli akustyczną. Myślę, że doczekamy takiego momentu, gdy zdystansujemy się do tego, czym zachłysnął się świat, i nawet nasza natura da nam znać, że coś jest nie tak i powinniśmy podążać inną drogą.
- Pani w to jeszcze wierzy?
- Wierzę, bo nasza wola ma taką moc, że potrafimy wykreować prawdziwe cuda. Staram się myśleć pozytywnie, że dla ludzi wrażliwych, mądrych, inteligentnych to wszystko jest pewną próbą bądź lekcją, która być może przyniesie nam odpowiedź na pytanie, czy zdołano już stępić naszą artystyczną wrażliwość, czy też w pewnym momencie powiemy dość i sprawimy, że będzie inaczej.
- Mamy wielu młodych doskonałych wykonawców, których miała pani okazję wielokrotnie oceniać. Trudno im odmówić talentu, bo mają piękne głosy i wspomnianą tu wrażliwość artystyczną. Może to właśnie oni są tą iskierką nadziei, że nie wszystko jeszcze stracone.
- Jak najbardziej. Ja wierzę w tych młodych ludzi. Byłam jurorem w "The Voice of Poland" i widziałam, jaki mamy cudowny narybek, jakich mamy wokalistów i ludzi wrażliwych na muzykę. To mnie bardzo podbudowało, dało dużo do myślenia i na pewno natchnęło pewnym optymizmem.
- Z tego, co wiem, to ma pani także inne pasje poza muzyką.
- Nie tak dawno wygrałam miksta w ogólnopolskim turnieju tenisowym artystów. Grałam razem z Robertem Stockingerem, prywatnie synem Tomasza Stockingera. Dostałam za to puchar wielkości mojej głowy (śmiech). Mam tych pucharów już bardzo dużo. Tak więc tenis ziemny jest mi bardzo bliski. Można nawet powiedzieć, że go kocham. Jak jestem z Bogusiem, czyli moim partnerem, to on zawsze zachęca mnie do wspólnego oglądania transmisji telewizyjnych z różnych turniejów, czyli US Open, Wimbledonu albo Roland Garros. Boguś ma zawsze swoich faworytów i mówi, że tym razem na pewno wygra Novak Djokovic albo Roger Federer bądź Rafael Nadal. Już mnie to nie irytuje, bo jesteśmy ze sobą od paru lat i się do tego przyzwyczaiłam. Ale odpowiadam mu zawsze, że tak naprawdę to do ostatniej piłki nic nie wiadomo, bo ja generalnie staram się nie oceniać, nie uprzedzać pewnych faktów. Życie sprawia tyle niespodzianek, więc trudno cokolwiek wyrokować, szczególnie teraz, kiedy wokół nas tyle niepewności.
- Fakt, czasy mamy szalone.
- No właśnie. Czy jesteśmy dziś w stanie przewidzieć, co będzie dalej z pandemią? Nie wiadomo. Oczywiście są dyskusje, ciekawe debaty. Jedni mówią tak, drudzy inaczej, ale chyba nawet jasnowidze mają problemy z opisaniem tego, co nas czeka.
- Ale wyczuwa się pewne napięcie, tak jakby coś poważnego nad nami wisiało.
- Taka bańka, która musi pęknąć, tylko my nie wiemy jeszcze, w jakim momencie i jakie będą tego konsekwencje.
- To prawda. Mimo wszystko pozwoli pani, że zapytam o plany na najbliższą przyszłość.
- Teraz mieszkam na Podlasiu. Wybudowaliśmy sobie z Bogusiem dom, w którym całe poddasze jest do mojej dyspozycji. Mam tam swoje studio, całe archiwum, instrumenty, gram na keyboardach, gitarze. Ostatnio była tam moja córka, która od czasu do czasu nas odwiedza. Siedziała na dole w salonie, a ja na poddaszu grałam na gitarze i śpiewałam. Córka mnie usłyszała i w pewnym momencie przyszła na górę, mówiąc: „Jak ty, mamo, nie nagrasz takiej płyty, to ja z tobą więcej nie rozmawiam”. Powiedziała mi, że taka muzyka porusza ludzi, koi i leczy ich serca. Tymczasem ja mam naprawdę dużo ciekawego materiału. To są wyjątkowe piosenki. Agnieszka Osiecka wpadała kiedyś do mnie i Michała Urbaniaka w Nowym Jorku, dawała mi różne teksty, mówiąc: „Ula, napisz do tego muzykę”. Mam tego dosyć sporo i nie będzie to dłużej leżało w szufladzie. Zatem bardzo możliwe, że nagram płytę i zaskoczę nią wiele osób. Ci, którzy mają wrażliwe serca i dusze, na pewno to docenią. Poza tym piszę następne dwie książki.
- Zatem czekamy na nie z niecierpliwością. Oczywiście na nową płytę również.
- Dziękuję bardzo.
Rozmawiał Andrzej KOPACKI
Napisz komentarz
Komentarze