Kevin Aiston - polski strażak brytyjskiego pochodzenia. Prezenter telewizyjny i radiowy, najbardziej znany z talk-show „Europa da się lubić”, emitowanego wiele lat temu na antenie TVP2. Oddany swojej pracy, uwielbia polską kuchnię, a co najważniejsze, ma doskonałe poczucie humoru.
- Która to już wizyta w Zakrzowie?
- Jestem tu po raz szesnasty.
- Kochasz konie czy to miejsce?
- I to, i to. No i Andrzeja Sałackiego, oczywiście platonicznie, że tak to ujmę. Konie uwielbiam. Właśnie wracam ze stajni, gdzie można podejść i pogłaskać każdego wierzchowca. Znam te konie od ładnych paru lat i odnoszę wrażenie, że one mają tak doskonałą pamięć jak słonie.
- Poznały cię?
- Wydaje mi się, że mnie kojarzą.
- Słyszałem, że otworzyłeś własną restaurację w Mielcu. Widzę, że działasz na różnych polach, bo przecież w naszym kraju jesteś kojarzony głównie jako strażak, celebryta. No i nagle branża gastronomiczna.
- To bardzo łatwo wytłumaczyć. Ukończyłem Wyższą Szkołę Gastronomiczną w Londynie i to jest mój zawód wyuczony. Przyjechałem do Polski 30 lat temu. Owszem, pracowałem w Państwowej Straży Pożarnej w Warszawie - przy okazji pozdrawiam wszystkich strażaków. Po 15 latach ukończyłem tę szlachetną służbę i wróciłem do swojego wyuczonego zawodu, czyli kucharza.
- Co serwujesz w swojej restauracji?
- Restauracja mieści się w Mielcu, niedaleko Rzeszowa. Nie koncentruję się na jednej kuchni. W moim menu można znaleźć dania kuchni amerykańskiej, brytyjskiej i polskiej, w ramach której serwuję też przepyszne potrawy śląskie.
- Czyli jest rolada, kluski śląskie i modro kapusta?
- Ależ oczywiście.
- Czemu akurat stosunkowo niewielki Mielec? Tam możliwości są nieco mniejsze niż w dużych aglomeracjach, gdzie chyba łatwiej o klientów.
- A czemu by nie? Mielec to bardzo sympatyczne miasto, choć przemysłowe, bo tam funkcjonuje duża strefa ekonomiczna, gdzie montują m.in. amerykańskie śmigłowce Black Hawk na potrzeby wojska. Tam jest sporo firm, nie brakuje Amerykanów, Brytyjczyków, no i oczywiście Polaków, którzy chcą zjeść swoje ulubione dania, pochodzące z najróżniejszych kuchni. Każdy chce spróbować czegoś innego i niekoniecznie ze swojej rodzimej kuchni. Jak trzeba, to i francuski omlet przygotujemy. Oferuję też angielskie śniadania oraz, całodobowo, rybkę z frytkami.
- Bawisz się w szefa kuchni, który wydaje polecenia, czy sam też pichcisz?
- Codziennie gotuję. Uważam, że szef kuchni nie powinien ograniczać się do wydawania poleceń. Musi stanowić pewien przykład dla innych kucharzy i gotować razem z nimi, a nie tylko dyrygować.
- To duży biznes? Ilu ludzi zatrudniasz?
- Czterech. Na początku miałem dwóch, ale zwiększyłem zatrudnienie. Cztery baby na kuchni i ja. Mam przechlapane.
- Sądzę, że wielu facetów chciałoby się znaleźć na twoim miejscu. Zastanawiam się, co cię skłoniło, aby ułożyć sobie życie w Polsce? Chyba niewielu Brytyjczyków zdecydowało się na taki krok.
- Gdy byłem młodziutki i jeszcze przystojny, mniej więcej w wieku 21-22 lata, to poznałem w Londynie przesympatycznego Polaka o imieniu Kazimierz. Pracowaliśmy razem. Zauważyłem, że mówi trochę inaczej niż ja, bo po "angielskiemu". Podszedłem do niego i zapytałem, jakiej jest narodowości. Powiedział mi, że jest Polakiem. Zapytałem, a gdzie leży Polska, a on na to, że mi zaraz „jebnie”. Jak była przerwa na fajkę, kawę czy herbatę, to Kazimierz zawsze mi opowiadał o Sienkiewiczu, Mickiewiczu, Enigmie, powstaniu warszawskim. Absolutnie o wszystkim, co dotyczyło Polski. Bardzo mnie zaciekawił. Zadałem mu wtedy pytanie, czy mogę pojechać do jego kraju, aby poznać więcej takich Kazimierzów jak on. Przyszedł następnego dnia do pracy, wręczył mi pęk kluczy i pokazał, które są od jego mieszkania w Polsce. Powiedział, że jego mieszkanie jest teraz moim mieszkaniem, jego lodówka jest moją lodówką. To było 30 lat temu i jakoś zapomniałem wtedy wrócić na Wyspy Brytyjskie.
- Twoja żona jest Polką?
- Legalnie nie mam żony. Małgorzata jest moją partnerką. Lubimy być ze sobą, kochamy się, ale kontrakt małżeński nie jest nam potrzebny do szczęścia. Ale niech ci będzie, że żona jest z Polski.
- Po tylu latach pobytu w naszym kraju czujesz się bardziej Brytyjczykiem czy Polakiem?
- Jeśli policzymy, że 22 lata spędziłem w Wielkiej Brytanii, a 30 lat w Polsce, to sam wyciągnij wnioski i spróbuj sobie odpowiedzieć na to pytanie.
- Z pochodzenia jesteś Anglikiem, Irlandczykiem, Szkotem, a może Walijczykiem?
- Urodziłem się w Londynie, w Chelsea.
- Zatem wszystko jasne. Już nawet wiem, komu kibicujesz. Musisz być sympatykiem słynnego klubu piłkarskiego Chelsea.
- Oczywiście. Zobacz, mam tu nawet taki tatuaż na ręce z herbem klubu Chelsea. Obok jest wytatuowane imię mojej córki, która nazywa się, oczywiście, Chelsea. Mam pięć córek, przy czym dwóm nadałem imię Chelsea. Dwie z nich, Chantal i Chelsea, mieszkają w Anglii. To już dorosłe kobiety, jedna ma 33, a druga 34 lata. Natomiast trzy pozostałe: Julia, Nina i Chelsea, mieszkają w Polsce.
- No to teraz czekamy na syna.
- Ja nie czekam (śmiech).
- Wracając do sportu, czy wiesz, że miasto, w którym prowadzisz biznes, kojarzone jest w Polsce ze znaną polską drużyną piłkarską Stalą Mielec i z grającym w niej Grzegorzem Lato?
- Wiedziałem, że o to zapytasz. Stal Mielec jest słynna głównie za sprawą Grzegorza Lato i dlatego, że dwukrotnie zdobyła tytuł mistrza Polski. Ja im kibicuję. Piłkarze Stali odwiedzają regularnie mój lokal. Mamy nawet taki układ, że jak zawodnik Stali strzeli gola podczas meczu, to ma u mnie obiad za darmo. Jak nie strzeli, to płaci podwójnie (śmiech).
Rozmawiał Andrzej KOPACKI
Napisz komentarz
Komentarze