Sybilla Latusek skontaktowała się z redakcją „Lokalnej”, prosząc o zajęcie się sprawą, która ją bardzo zbulwersowała.
- Nasza pani sołtys, notabene rachmistrz spisowy, zadzwoniła do mnie i powiedziała, że chce nas spisać. Odpowiedziałam jej, że cała moja rodzina zamierza się spisać przez internet. Odpowiedziała mi: „nie, nie, kochana, przez internet to się mogliście spisać do 12 maja, a teraz jak ja już zadzwoniłam, to się macie spisać”. Byłam zaskoczona, ale wiem, że rachmistrzowi nie wolno odmówić. Uznałam więc, że jak już zadzwoniła, to się spiszemy - relacjonuje Sybilla Latusek. - Rozpoczęła się rozmowa, podałam namiary na cztery osoby. Na siebie, na ciotkę, która z nami mieszka, na córkę i na męża. Nim jeszcze pani rachmistrz zaczęła zadawać pytania, wspomniałam, że jako rodzina mamy taką prośbę, aby wpisała nam narodowość śląską. Urodziliśmy się i mieszkamy na Śląsku. Pewnie też tu umrzemy, bo nie zamierzamy się stąd nigdzie ruszać. Nie czujemy się Niemcami, mimo że ciotka i ja możemy udowodnić, że mamy pochodzenie niemieckie. Pani rachmistrz odparła, iż nie ma problemu, że mamy takie prawo. Pospisywała wszystko i rozłączyła się. Nasi znajomi zgłaszali mi, że do nich też wydzwaniała i byli to przeważnie ludzie, którzy mają kogoś albo za granicą, albo sami mają pochodzenie niemieckie. Zresztą tak na marginesie, pani sołtys też jest w mniejszości niemieckiej. Porozmawiałam z mężem, córką i pewnego dnia doszliśmy do wniosku, że sprawdzimy, w jaki sposób zostaliśmy spisani. Zadzwoniłam do GUS-u, przedstawiłam całą sprawę i poprosiłam, aby przedstawiono mi dane ze spisu naszej rodziny, ponieważ mam pewne przeczucia. Pani, która przyjęła moje zgłoszenie, zaczęła mi to wszystko czytać i weszła na naszą narodowość. Okazało się, że wszyscy mamy wpisaną narodowość niemiecką. Zatem moje przeczucia się potwierdziły. Byłam bardzo zdenerwowana całą sytuacją. Pani z GUS-u odparła, że jest to tylko moje subiektywne odczucie. Zadałam wtedy pytanie, jak by ona się czuła, gdyby podała rachmistrzowi, że jest narodowości polskiej, a ktoś wpisałby jej na przykład narodowość niemiecką lub rosyjską. Przyłapałam kogoś na kłamstwie i oczekiwałam w tej sytuacji adekwatnej reakcji - tłumaczy respondentka z Polskiej Cerekwi.
Pani sołtys nie pamięta
Początkowo pani Sybilla myślała, że rozmowy respondentów z rachmistrzami są nagrywane. Jednak sprawdziła w internecie i okazało się, że nie są one rejestrowane i archiwizowane. Inaczej mówiąc, jeśli ktoś ma w takiej sytuacji wątpliwości, to sam powinien taką rozmowę nagrać.
- Ale kto by przypuszczał, że osoba, która tyle lat jest sołtysem, mogłaby wpisać coś innego, niż zadeklarowaliśmy podczas naszej rozmowy. Pani sołtys, jako osoba zaufania publicznego, straciła moje zaufanie. Udałam się w tej sprawie do wójta, bo uznałam, że powinien coś w tej sprawie zrobić. Z tego, co wiem, została pouczona, choć zarzeka się, że nie zrobiła tego celowo i musiała się pomylić. Rozumiem, że mogła się pomylić w przypadku jednej osoby, ale to przecież dotyczy wszystkich czterech członków mojej rodziny. Coś jest nie tak, prawda? - nie kryje oburzenia Sybilla Latusek.
O wypowiedź w tej sprawie poprosiliśmy sołtys Polskiej Cerekwi i zarazem rachmistrza spisowego Urszulę Kochoń.
- Kiedy odpytywałam tę panią, podczas spisu telefonicznego, mówiłam na głos, co robię. Skoro ta pani twierdzi, że było coś źle i ja mówiłam, że wpisuję narodowość niemiecką, to mogła od razu skomentować, że nie, że ma być śląska. Zresztą spisując łącznie 1300 osób, mam pamiętać, kto co mi wtedy mówił? Nie wiem, czy ona mi podawała narodowość śląską czy niemiecką. Dzisiaj tego panu nie powiem. Nie przypominam sobie, żeby taka sytuacja miała miejsce. Zresztą każdemu wszystko mówiłam na głos. Pytając na przykład o obywatelstwo, ktoś podawał polskie i ja zawsze powtarzałam na głos, co dany respondent mówił - tłumaczy Urszula Kochoń.
Naszej rozmówczyni przypomnieliśmy, że ten sam błąd wystąpił nie u jednej, ale u czterech osób z tej samej rodziny.
- To jest słowo przeciwko słowu. Na pewno nie robiłam tego celowo. Jestem emerytką, która pracowała kiedyś w urzędzie statystycznym i wiem, co to jest spis, bo chodziłam i robiłam ankiety w terenie przez 15 lat - dodaje pani sołtys.
Trwa kontrola
Skontaktowaliśmy się z Moniką Bartel, rzecznikiem prasowym Urzędu Statystycznego w Opolu, która potwierdziła, że takie zgłoszenie do nich trafiło.
- Pani respondent zgłosiła opisaną sytuację. Naszym obowiązkiem jest przeprowadzić odpowiednie czynności, a mianowicie procedurę kontrolną. Przede wszystkim stosowne wyjaśnienie musi nam złożyć rachmistrz. Zapewne ta pani zdobyła jakieś zaufanie mieszkańców, skoro została sołtysem. Poza tym przez 15 lat była ankieterem statystycznym i nie było na nią żadnych skarg. Musimy tę sprawę zbadać. Prowadzimy określone czynności. Weryfikujemy losowo wybrane ankiety zrealizowane przez panią Urszulę Kochoń, dzwoniąc do osób, które spisywała, i zadając różne pytania, przede wszystkim dotyczące narodowości. To wymaga czasu. Jest to niewątpliwie delikatna sprawa wymagająca wyjaśnienia. Jesteśmy bardzo obiektywni w tym temacie. Nie zależy nam na tym, czy więcej osób będzie narodowości polskiej, śląskiej, niemieckiej czy jakiejkolwiek innej. Nam zależy na tym, aby rzetelnie i prawidłowo przeprowadzić ten spis, a podane informacje oparte były na stanie faktycznym, by pokazać rzeczywisty obraz naszego społeczeństwa i zarazem specyfikę naszego regionu. Nie stoimy po niczyjej stronie. Jak do tej pory przypadek pani rachmistrz z Polskiej Cerekwi jest jedyny w naszym województwie. Mamy specjalną procedurę na wypadek takich sytuacji. Nawet jeśli nie otrzymujemy żadnego zgłoszenia o nieprawidłowości, to i tak dyspozytor ma obowiązek kontrolować rachmistrza. Kontrolujemy wszystkich rachmistrzów i weryfikujemy około 20 procent ankiet. Jeśli podczas kontroli stwierdzimy, że coś jest nie tak, to musimy wtedy reagować i na tych 20 procentach się nie kończy, bo sprawdzamy wówczas do skutku. Na razie niczego niepokojącego nie stwierdziliśmy, natomiast nie zakończyliśmy jeszcze całego procesu. Przeprowadzamy spis co 10 lat i taką procedurę kontroli pracy rachmistrzów wdrażamy przy każdym spisie. Oczywiście pani rachmistrz Kochoń nie prowadzi już w tym momencie spisu na terenie swojej gminy. Takie mamy procedury, gdy dojdzie do zgłoszenia jakiegoś incydentu. W przypadku respondentki, która zgłosiła nam ten temat, ankieta została już poprawiona. Do pozostałych osób dzwonimy i sprawę weryfikujemy - wyjaśnia Monika Bartel.
Wytyczne z gablotki
Inna sprawa, że relatywnie niewielu respondentów weryfikuje informacje przekazane rachmistrzom spisowym. Sybilla Latusek zdecydowała się na taki krok i jak widać, mocno się zdziwiła.
Jednak nie tylko to w tej sprawie może budzić wątpliwości. W gablocie informacyjnej należącej do sołectwa, którym kieruje Urszula Kochoń, wiszą plakaty instruujące, jakich odpowiedzi powinni w trakcie spisu powszechnego udzielać respondenci.
Trudno w tym przypadku mówić o zachowaniu elementarnego obiektywizmu, skoro na wspomnianych plakatach w rubrykach "narodowość" oraz "język" zaznaczone są wyraźnie odpowiedzi: niemiecka oraz niemiecki. Tymczasem w sołectwie żyją przecież nie tylko przedstawiciele mniejszości niemieckiej, ale także osoby utożsamiające się chociażby z narodowością polską oraz śląską. Można zrozumieć, że wiszące od wielu miesięcy plakaty zachęcały do udziału w spisie powszechnym, ale wynika z nich jednoznacznie, za jaką opcją należy się w tegorocznym spisie opowiedzieć. Odpowiedź na pytanie, czy taka postawa świadczy o czyjejś bezstronności, pozostawiamy naszym czytelnikom.
Napisz komentarz
Komentarze