Media lokalne to najważniejszy bezpiecznik Polski samorządowej. Opisują, relacjonują, ale przede wszystkim pełnią funkcje kontrolne wobec władzy i patrzą jej na ręce.
W listopadzie w Zamościu doszło do wstrząsającej sytuacji: Sąd Okręgowy uznał, że ważniejsze jest dobre samopoczucie osób publicznych i miejskiej spółki, niż prawo mieszkańców do informacji. Nałożył na Tygodnik Zamojski 11-miesięczny zakaz publikacji na temat działalności Przedsiębiorstwa Gospodarki Komunalnej w tym mieście. Nakazał także usunięcie dotychczas opublikowanych tekstów ze strony internetowej.
To nic innego jak zakazana w konstytucji cenzura prewencyjna. Jeśli będziemy się godzić na taka metodę, jeśli nie zaprotestujemy, obudzimy się w rzeczywistości, w której takie zakazy są normą. Nie wchodząc w meritum sporu między spółką a gazetą, protestujemy przeciw ograniczaniu prawa mieszkańców do informacji PRZED rozstrzygnięciem sądowym.
Takie sądowe zabezpieczenia to śmierć mediów. A bez mediów nie ma demokracji.
Sądowy zakaz dotyczy tylko Tygodnika Zamojskiego. Dlatego kilkudziesięciu lokalnych wydawców, w geście solidarności, publikuje na swoich portalach zakazane teksty. Ukazują się tego samego dnia.
Cenzura nie przejdzie!
Patryk Ślęzak: Gazeta Lokalna Kutna i Regionu, kutno.net.pl, portalplock.pl terazgostynin.pl mojaleczyca.pl;
Janusz Ansion: Kurier Słupecki, slupca.pl;
Daniel Długosz: Nowa Gazeta Trzebnicka, nowagazeta.pl;
Wojciech Waligórski: Nowy Łowiczanin, lowiczanin.info;
Jacek S. Wasilewski: Kurier Podlaski-Głos Siemiatycz, kurierpodlaski.pl;
Jarosław Babicki: Tygodnik Starachowicki, starachowicki.eu
Janusz Urbaniak: Rzecz Krotoszyńska, rzeczkrotoszynska.pl;
Mariusz Leszczyński: Aktualności Lokalne, zlotowskie.pl;
Dominik Księski: Pałuki, Pałuki i Ziemia Mogileńska, palukitv.pl, palukimogilno.pl;
Bogdan Rojkowicz: Korso, korso.pl;
Robert Majchrzak: Tygodnik Kętrzyński, tygodnikketrzynski.pl;
Grzegorz Łabaj: Nowa Gazeta Lokalna, lokalna24.pl;
Wojciech Naja: Reporter Gazeta, reportergazeta.pl;
Marta Ringart: Kurier Gmin, kuriergmin.pl;
Maciej J. Kowalski: Nowy Wyszkowiak, nowywyszkowiak.pl
Kamil Miller: Gazeta Gryfińska, egryfino.pl;
Franciszek Matysik, Co tydzień Jaworzno, jaw.pl;
Ryszard Pajura, Obserwator Lokalny, debica24.eu;
Alicja Molenda: Przełom, przelom.pl;
Mateusz Orzechowski: Wspólnota, 24wspolnota.pl;
Paweł Okulowski: Nowiny Raciborskie, Nowiny Wodzisławskie, nowiny.pl;
Maciej Grzmiel: Czas Chojnic, Tygodnik Tucholski, czas.tygodnik.pl, tygodnik.pl;
Jakub Dźwilewski: Dobra Gazeta, dobragazeta.com.pl, kedzierzynkozle.tv;
Michał Gawryołek: Twój Głos Ryki, Twój Głos Garwolin, twojglos.pl, twojglos-garwolin.pl;
Piotr Piotrowicz: Gazeta Jarocińska, Życie Pleszewa, Gazeta Krotoszyńska, Życie Gostynia, Życie Rawicza, jarocinska.pl, zpleszewa.pl, krotoszynska.pl, gostynska.pl, rawicz24.pl;
Radosław Bartkowiak: Gazeta Słupecka, gazetaslupecka.pl;
Jerzy Jurecki: Tygodnik Podhalański, 24tp.pl;
Paweł Kozera: Mazowieckie To i Owo, Tygodnik Nowodworski, Tygodnik Pułtuski, toiowo.eu, pultuszczak.pl, nowodworski.info, jarmark24.pl;
Andrzej Andrysiak: Gazeta Radomszczańska, radomszczanska.pl,
Michał Szrajber: Strzelec Opolski, strzelecopolski.pl
Andrzej Bałamucki: Kulisy Powiatu Kluczbork-Olesno, kulisypowiatu
Waldemar Śliwczyński: Wiadomości Wrzesińskie, wrzesnia.info.pl
Rafał Kurek, ddbelchatow.pl
**************************************************************************************************
Tekst, od którego wszystko się zaczęło
CBA sprawdza, czy w Przedsiębiorstwie Gospodarki Komunalnej w Zamościu nie został ustawiony przetarg
Centralne Biuro Antykorupcyjne w PGK
Dlaczego Przedsiębiorstwo Gospodarki Komunalnej Sp. z o.o. w Zamościu wybrało ofertę zamojskiej firmy, za 8,5 mln zł, o blisko 2 mln zł droższą od oferty firmy z Gdańska? Czy to przypadek, że spółka zleciła wykonanie dokumentacji inwestycji siostrze właściciela firmy, która potem wygrała ów przetarg? I kolejny zbieg okoliczności: zwycięzca przetargu niemal dokładnie podał cenę inwestorską. W tej sprawie pytań jest więcej. Właśnie to jest przedmiotem zainteresowania Centralnego Biura Antykorupcyjnego.
Informacja o tym, że CBA interesuje się zamojską spółką miejską, krążyła od kilku tygodni.
– Jakie konkretnie przetargi sprawdzają służby? – dopytywała na sesji 27 sierpnia radna Marta Pfeifer. Odpowiedzi nie uzyskała. Ani na to pytanie, ani na postawione kilka dni wcześniej, podczas posiedzenia komisji budżetowej, m.in. o wysokość zarobków na stanowisku prezesa PGK w latach 2014-2017 czy nakładów poniesionych na remont biurowca spółki. Bo... na sesji nie było Jarosława Maluhy, prezesa PGK Sp. z o.o. (jak tłumaczyła wiceprezydent Magdalena Dołgan, jest na urlopie) ani żadnego przedstawiciela spółki. Ta nieobecność dziwiła, tym bardziej że w programie obrad zaplanowano analizę sytuacji ekonomicznej spółek miasta (w tym PGK). Warto dodać, że od lat jest ona przyjmowana przez radnych zawsze na sesji sierpniowej. I nigdy dotąd nie zdarzyło się, żeby właśnie wtedy – gdy pada sporo pytań – zabrakło kogoś z kierownictwa. W kuluarach komentowano, że może to być celowa zagrywka, by uniknąć odpowiadania na niewygodne pytania, związane z przetargami sprawdzanymi przez CBA.
O co chodzi?
Zapytaliśmy więc u źródła, czyli w CBA. Odpowiedź, którą otrzymaliśmy, jest enigmatyczna. Wynika z niej, że agentów interesuje „Analiza wybranych aspektów związanych z zamówieniem publicznym przeprowadzonym przez Przedsiębiorstwo Gospodarki Komunalnej Sp. z o.o. w zakresie budowy instalacji fotowoltaicznej na części reaktywowanej kwatery składowiska odpadów (w Dębowcu – przyp. red.)”. Ale też „rekultywacji części wyłączonej z eksploatacji kwatery składowiska odpadów oraz budowa drogi dojazdowej”.
Jednym słowem: chodzi o sposób przeprowadzenia przetargu i wyłonienia wykonawcy inwestycji na terenie Regionalnego Zakładu Zagospodarowania Odpadów w Dębowcu. „W PGK trwa obecnie analiza przedkontrolna” – brzmi komunikat przesłany nam z Wydziału Komunikacji Społecznej CBA. Na tym etapie służby nie informują o szczegółach swoich działań. Postanowiliśmy więc przyjrzeć się tej inwestycji i procedurze przetargowej. Dotarliśmy do dokumentów i informacji, które mogą układać się w pewną logiczną całość. I pozwalają przypuszczać, że przetarg mógł być ustawiony pod „swojego”. Czy potwierdzą to ustalenia CBA?
Układ rodzinny
Trochę chronologii. Sprawa ma początek w październiku 2016 r. Wówczas prezesem zamojskiego PGK został Jarosław Maluha (Rada Nadzorcza, ustanowiona przez prezydenta Andrzeja Wnuka, powołała go z dniem 18 sierpnia tego roku; wcześniej był prezesem innej miejskiej spółki – MZK). Wtedy PGK przymierzało się do budowy instalacji fotowoltaicznej na terenie RZZO w Dębowcu.
Z naszych nieoficjalnych informacji, a także z późniejszych dokumentów wynika, że kluczowa jest firma spod Zamościa – nazwijmy ją „X”. Jej właściciel prawdopodobnie już wtedy mógł szykować się do wykonania tej intratnej, wielomilionowej inwestycji. Ruchy wykonywane potem ze strony PGK zdawały się to uprawdopodabniać.
Żeby ogłosić przetarg, niezbędne było wykonanie dokumentacji inwestycji. Dziwnym trafem PGK – bez przetargu (za 50 tys. zł netto) – wybrało do tego firmę „A”, również spod Zamościa, która w swoim profilu działania ma działalność związaną z zagospodarowaniem terenów zieleni i sprzedażą kwiatów, a nie – jak można by się spodziewać – fotowoltaikę. Co ciekawe, prowadziła ją rodzona siostra właściciela firmy „X”. Zgodnie z przepisami, gdyby on sam wykonał dokumentację, nie mógłby potem przystąpić do przetargu. To by go wykluczało na starcie.
Umowę pomiędzy PGK a firmą „A” zawarto 16 października 2016 r. Miała ona wykonać dokumentację pod nazwą „Budowa instalacji fotowoltaicznej o mocy do 1 MW na terenie RZZO w Dębowcu”. Najpierw zakreślono termin do połowy grudnia 2016 r, potem aneksami przedłużano go o kolejne miesiące. Wprawdzie ową dokumentację wykonywała firma „A”, ale korespondencja w sprawie szczegółów umowy (w tym wszelkie kosztorysy) prowadzona była z... adresu mejlowego firmy brata („X”). Trudno zatem uwierzyć, że właściciel „X” nie znał treści korespondencji, więc i nie wiedział, jakie są kosztorysy, które potem PGK przyjęło jako kosztorysy inwestorskie. Można też przyjąć za pewnik, że już na tym etapie wiedział sporo na temat planowanego zadania.
Przetarg, czyli trzy w jednym
10 sierpnia 2017 r. PGK ogłosiło przetarg pod nazwą „Budowa instalacji fotowoltaicznej na części zrekultywowanej kwatery składowiska odpadów rekultywacji części wyłączonej z eksploatacji kwatery składowania odpadów oraz budowa drogi dojazdowej”. Upraszczając: chodziło o wykonanie farmy fotowoltaicznej, rekultywację terenu i zbudowanie drogi dojazdowej. Wszystko „w ramach jednego zadania”, co zawarto w specyfikacji istotnych warunków zamówienia.
Z informacji, do których dotarliśmy, wynika, że i na tym etapie zamojski przedsiębiorca mógł mieć wpływ na to, co znajdzie się w specyfikacji. Właśnie zapis „w ramach jednego zadania” wywołał sprzeciw dwu firm zainteresowanych przetargiem. Jedna chciała budować tylko drogę (od razu została wykluczona). Druga, firma z Gdańska, nazwijmy ją „Y” (spełniała dwa wymogi, drogi nie budowała), sprzeciwiła się takiemu zapisowi i uznała, że „narusza to przepisy zachowania uczciwej konkurencji i równego traktowania wykonawców”. Ostatecznie zapis ten nieco złagodzono, w efekcie czego w przetargu mogły wystartować dwie firmy: zamojska „X” i gdańska „Y”.
(Nie) budował? (Nie) rekultywował?
Tu dochodzimy do ważnego momentu. Jednym z warunków uczestnictwa w przetargu było przedstawienie przez oferentów referencji. Mieli pokazać, że mają doświadczenie w wykonaniu inwestycji, które chciał zrealizować zamojski PGK.
– Referencje firmy z Gdańska są imponujące – ocenia nasz ekspert, któremu pokazaliśmy obszerny dokument złożony przez firmę „Y” – działa na rynku w tej branży od ponad 20 lat. Tymczasem firma „X” referencje przedstawiła (w formie oświadczenia) na jednej kartce. Wymieniła inwestycję w Tomaszowie Lub., której zakres robót obejmował kilkanaście punktów. Wśród nich znalazły się m.in. budowa farmy fotowoltaicznej, wykonanie drogi dojazdowej i rekultywacja terenu po składowisku odpadów. Te punkty dawały firmie „X” gwarancję pozostania w przetargu (albo nie wykluczały jej). Ale dokumenty dotyczące wskazanej tomaszowskiej inwestycji nie potwierdzają, by „X” jako wykonawca robił drogę i rekultywował teren. Drogi w ogóle tam nie wykonywano, a teren – to również jasno wynika z dokumentacji – był już zrekultywowany. Zatem referencje „X” muszą budzić wątpliwości.
Komisja przetargowa dała jednak wiarę złożonemu przez „X” oświadczeniu. Więc w grze wciąż pozostawało dwóch oferentów. Decydująca – jak się okazało – była cena.
Droższy, ale swój
Całość zadania (trzech inwestycji) firma zamojska „X” chciała wykonać za 8,5 mln zł brutto (w tym budowa farmy fotowoltaicznej o mocy 0,7 KW miała kosztować 5 mln netto). Stawka była nieznacznie niższa od stawki w kosztorysie przygotowanym przez firmę siostry.
Cena oferenta z Gdańska była o ok. 2 mln niższa i wynosiła 6,6 mln zł (według niej budowa samej farmy to koszt 3,7 mln zł netto).
PGK wybrało... droższą ofertę. Odrzucając propozycję „Y”, uzasadniało, że firma z Gdańska zaproponowała „rażąco niską cenę”. Przedsiębiorca wyjaśniał, że przyjęte w ofercie ceny są realne, rynkowe, niezaniżone.
Zamojska spóła tłumaczeń nie uwzględniła i ostatecznie ofertę „Y” odrzuciła.
– Dlaczego tak wysoko została wyceniona ta inwestycja przez inwestora, nie wiemy. Gdyby zrobiono to w taki sposób, jaki my to robiliśmy, a naprawdę zaproponowaliśmy cenę realną, konsultowaną z naszymi podwykonawcami, nie byłoby rażąco niskiej ceny – komentuje szef firmy „Y” z Gdańska (wynajęła kancelarię prawną do analizy dokumentów przetargowych). Dziwi się, jak to możliwe, że druga firma („X” – przyp. red.) „niemal dokładnie podała cenę inwestorską”.
Wyliczenia specjalistów
Spytaliśmy specjalistów, czy cena zaproponowana przez „Y” rzeczywiście była rażąco niska. Powołując się na fachową literaturę, wskazali jednoznacznie, że propozycja „Y” była realna i zgodna z tendencjami rynkowymi. Dla porównania podają – za wydawnictwami branżowymi – że budowa elektrowni fotowoltaicznej o mocy 1 MW to koszt 3,9-4,8 mln zł. Zwracają uwagę, że farma w Dębowcu ma moc 0,7 MW, więc kwota 3,7 mln zł (tylko na farmę) gdańskiej firmy nie jest zaniżona. Przeciwnie, jak sugerują, zawyżona może być oferta „X”, która podała 5 mln zł. Wobec powyższych faktów trudno się oprzeć wrażeniu, że w tym przetargu miał wygrać ten, kto wygrał. Czy tylko on miał na tym zarobić?
W grudniu 2017 r. miejska spółka podpisała umowę z „X”. Firma ledwie rozpoczęła pracę, już 3 stycznia wystawiła fakturę na 480 tys. zł, za budowę drogi. Po pierwsze: była niezgodna z warunkami umowy (stało w niej, że płatność częściowa wynosić może 500 tys. zł, nie mniej). Po drugie: droga była źle wykonana, co wzbudziło sprzeciw inwestora. Więc „X” za niespełna miesiąc (29 stycznia) obniżył kwotę i w kolejnej fakturze zażądał za tę samą robotę 400 tys. zł. Była zima, więc prace można było kontynuować wiosną, a pieniądze firmie potrzebne były już. PGK wskazaną kwotę przelało na konto „X”.
Warto też dodać, że PGK starało się o datację na tę inwestycję w Lubelskiej Agencji Wspierania Przedsiębiorczości (całość ponad 5 mln zł, dofinansowanie blisko 3 mln zł). Wsparcia tego nie otrzymało. Inwestycje zamojska spółka wykonuje z własnych środków.
Drogi prezes i sponsoring
Może prezes PGK bardziej powinien dbać o rozwój spółki i zacząć skuteczniej zdobywać środki zewnętrzne. A nie tylko zajmować się spełnianiem życzeń prezydenta (czasem w tajemnicy przed Radą Miasta, a nawet wbrew jej woli), które mają mu przysporzyć wyborców. Przykłady można mnożyć: zakup iluminacji świątecznych za 150 tys. zł, hojne wydawanie pieniędzy mieszkańców na sponsoring, np. sylwestra czy Fundacji Hetman. Jak się nieoficjalnie dowiadujemy, w 2016 r. PGK na rzecz miasta wydało blisko 230 tys. zł (w tym na imprezę sylwestrową ok. 50 tys. zł, na Fundację Hetman 130 tys. zł), a w zeszłym roku – ponad 260 tys. zł.
Prezes Jarosław Maluha za swoją pracę jest dość sowicie wynagradzany. Jak wynika z jego oświadczenia majątkowego za 2016 r., jego dochód wyniósł 246 269 zł (do 18 sierpnia 2016 r. był prezesem MZK, a od 19 sierpnia kieruje spółką PGK). W oświadczeniu majątkowym za 2017 r. w rubryce dochód podał: 236 231,42 zł. Miesięcznie wychodzi 19,7 tys. zł.
– Nauczyciel dyplomowany, żeby zarobić tyle, ile prezes w ciągu kadencji, musi pracować 20 lat. A sprzątaczka całe życie – wyliczył na sesji oburzony zarobkami prezesa radny Wiesław Nowakowski.
Poprosiliśmy władze PGK o komentarz w sprawie przetargu, którym zainteresowało się CBA. Do chwili zamknięcia numeru odpowiedzi nie otrzymaliśmy.
Jadwiga Hereta
(Tekst opublikowany w Tygodniku Zamojskim 29 sierpnia 2018)
***********************************************************************************************
Ustawiony przetarg w zamojskim PGK? Ostra reakcja Rady Nadzorczej spółki
Zerwać umowę. Natychmiast!
Choć CBA przeszło miesiąc temu poprosiło o dokumenty dotyczące przetargu, w którym Przedsiębiorstwo Gospodarki Komunalnej Sp. z o.o. w Zamościu wybrało o 2 mln zł (!) droższą ofertę, Rada Nadzorcza spółki o wszystkim dowiedziała się dopiero po naszej publikacji. I... uznała, że umowę z tym wykonawcą należy rozwiązać.
Potwierdza to w rozmowie z nami radca prawny Roman Cioch, przewodniczący Rady Nadzorczej zamojskiego PGK, która zebrała się w tej sprawie na nadzwyczajnym posiedzeniu dwukrotnie. Po tekście „Centralne Biuro Antykorupcyjne w PGK” w Tygodniku Zamojskim z 29 sierpnia przeanalizowała sposób przeprowadzenia przetargu i wyłonienia wykonawcy inwestycji na terenie Regionalnego Zakładu Zagospodarowania Odpadów w Dębowcu. Chodziło o wykonanie farmy fotowoltaicznej, rekultywację terenu i budowę drogi dojazdowej (wszystko w ramach jednego zadania). Informacje i dokumenty, do których dotarliśmy, pozwalają na przypuszczenie, że przetarg mógł być ustawiony pod „swojego”, czyli pod firmę spod Zamościa (nazwaliśmy ją „X”).
Sprawa ma początek w październiku 2016 r. Kilka tygodni wcześniej, 18 sierpnia, prezesem zamojskiego PGK został Jarosław Maluha. Wówczas PGK przymierzało się do budowy instalacji fotowoltaicznej w Dębowcu. Inwestycja była intratna, bo wielomilionowa. I od początku – analizując dokumenty i późniejsze ruchy ze strony PGK – pełna dziwnych zbiegów okoliczności. Bo oto PGK (bez przetargu, za 50 tys. zł) zleciło wykonanie dokumentacji inwestycji... rodzonej siostrze właściciela „X”. Co ciekawe, prowadziła działalność związaną z fotowoltaiką, a nie – jak się można było spodziewać – z zagospodarowaniem terenów zielonych i sprzedażą kwiatów. Zgodnie z przepisami właściciel „X”, gdyby wykonał dokumentację, nie mógłby potem przystąpić do przetargu. Formalnie dokumentację inwestycji wykonywała firma siostry. Ale korespondencja w sprawie szczegółów umowy (w tym wszelkie kosztorysy) prowadzona była z... adresu mejlowego firmy brata. Trudno zatem uwierzyć, że właściciel „X” nie znał treści korespondencji, więc i nie wiedział, jakie są kosztorysy, które potem PGK przyjęło jako kosztorysy inwestorskie.
W przetargu ogłoszonym 10 sierpnia 2017 r. przez PGK wystartowało dwóch oferentów. Zamojski „X” – zaproponował 8,5 mln zł brutto. Stawka była nieznacznie niższa od kwoty w kosztorysie przygotowanym przez firmę siostry. Drugi oferent – z Gdańska (firmę nazwaliśmy „Y”) chciał wykonać zadanie za 6,6 mln zł, czyli za cenę ok. 2 mln niższą.
PGK wybrało... droższą ofertę. Odrzucając propozycję „Y”, uzasadniało, że firma z Gdańska zaproponowała „rażąco niską cenę”. Mimo że gdański oferent miał znakomite referencje (wiele wykonanych w Polsce inwestycji), a zaproponowane przez niego ceny – realne i zgodne z tendencjami rynkowymi (tak ocenili je dla nas eksperci). Firma zamojska referencje w formie oświadczenia przedstawiła na jednej kartce. Wśród nich wymieniła, jak wynika z naszych informacji, inwestycje, których nie wykonywała. Mimo to wygrała – miejska spółka podpisała z nią umowę w grudniu 2017 r.
– Przeanalizowaliśmy dokładnie dokumenty. Wszystko wskazuje na to, że firma zamojska nie powinna brać udziału w postępowaniu przetargowym. Należało ją wykluczyć z mocy prawa – mówi nam Roman Cioch. – Dlatego zgodnie z ustawą o zamówieniach publicznych rekomendujemy rozwiązanie umowy z wykonawcą w trybie art. 145 – dodaje przewodniczący.
Zgodnie z art. 145 tej ustawy „W razie zaistnienia istotnej zmiany okoliczności powodującej, że wykonanie umowy nie leży w interesie publicznym (...), zamawiający może odstąpić od umowy”. Z taką rekomendacją – by rozwiązać umowę z wykonawcą Rada Nadzorcza wystąpiła już do prezydenta miasta i władz spółki. Zapowiada podjęcie dalszych kroków w tej sprawie. Jakich? Tego – dla dobra postępowania – Roman Cioch nie ujawnia. Nieoficjalnie dowiadujemy się, że sprawa może zostać skierowana do prokuratury.
Her
(Tekst opublikowany w Tygodniku Zamojskim 12 września 2018)
**************************************************************************************************
Dlaczego Wnuk boi się odwołać prezesa PGK?
Mówiąc językiem klasyka, prezydent i rada nadzorcza zamojskiej spółki „rżną głupa”
Wreszcie! Dopiero po serii naszych publikacji, kiedy obnażyliśmy przebieg przetargu, w którym Przedsiębiorstwo Gospodarki Komunalnej Sp. z o.o. w Zamościu mogło stracić 2 mln zł (!), rada nadzorcza spółki złożyła zawiadomienie do prokuratury. Jednak ani dla niej, ani dla reprezentującego właściciela (jest nim miasto) prezydenta Andrzeja Wnuka nie był to wystarczający powód, by odwołać prezesa PGK. Dlaczego go chronią?
O tym, że rada nadzorcza złożyła zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa podczas (ustawionego?) przetargu, który wygrała firma z ofertą o 2 mln droższą, jej przewodniczący Roman Cioch poinformował 8 października, podczas specjalnie zwołanej konferencji prasowej. Tłumaczył się też, dlaczego rada, choć to wydawało się oczywiste, nie odwołała prezesa zarządu zamojskiego PGK Jarosława Maluhy. Właśnie to wzbudza największe zdziwienie. Rodzi także pytania: Czy narażenie na tak dużą stratę miejskiej spółki to za mało, żeby podjąć wobec jej szefa radykalne decyzje? Co się jeszcze musi wydarzyć, by był to wystarczający powód do odwołania prezesa, pod rządami którego miejską spółkę niektórzy traktowali jak prywatny folwark? Dlaczego prezydent Wnuk nie reaguje jak należy i nie chce posprzątać w PGK?
Koniec kolesiostwa
Gdy przewodniczący rady nadzorczej odczytywał na konferencji oświadczenie, w którym „pudrował” sytuację w PGK, przed siedzibą spółki oburzeni mieszkańcy Zamościa stanęli z transparentami: „Koniec kolesiostwa”, „Obiecanki cacanki prezydenta PiS”, „Kolega z klasy – 20 000 zł miesięcznie” czy „Tańszy zarząd. Tańsza woda. Tańsze śmieci”. Banery oddawały nastroje panujące w mieście i wśród załogi PGK po publikacji tekstów, w których ujawniliśmy – jak napisał w doniesieniu złożonym do prokuratury jeszcze we wrześniu Franciszek Josik, były wieloletni prezes spółki – „przekręty podczas przetargów, jakich dopuścił się zarząd”.
W naszych artykułach obnażyliśmy także bezczelność bliskich współpracowników prezesa, którzy traktowali spółkę jak źródło, z którego można czerpać korzyści służbowe i prywatne. Pierwszy z brzegu przykład: pani dyrektor pod pretekstem prezentacji maszyn służbowym samochodem z kierowcą wiozła do stolicy meble siostry. Innym razem ta sama szefowa angażowała pracowników PGK, by wnosili kanapę do jej mieszkania.
Pokazaliśmy także, jak wysokie są koszty utrzymania kierownictwa spółki. Przypomnijmy je, bo kwoty robią wrażenie. Prezes Jarosław Maluha – desygnowany zresztą przez Wnuka (to koledzy z jednej klasy z „Elektryka”) – miesięcznie zarabia 18,7 tys. zł brutto. A ostatnio na wniosek rady nadzorczej kolega prezydent przyznał mu nagrodę w wysokości... 63 414 zł (brutto). Za 2017 r., kiedy organizowany był budzący podejrzenia przetarg, mimo że właśnie w ub. roku prezes powiększył stratę na działalności podstawowej PGK o 1 mln zł. Ponadto Klaudia Malec, prokurent i dyrektor do spraw organizacji i usług komunalnych (przy obecnym prezydencie zrobiła zawrotną karierę), bierze 11,7 tys. zł i sowite nagrody. Teraz, gdy prezes nagle zachorował, a rada nadzorcza przyjęła, że zwolnienie będzie długoterminowe (!), nowo powołany członek zarządu Sylwester Budzyński będzie zarabiał ponad 9 tys. zł. Wszyscy są opłacani z pieniędzy mieszkańców.
Przetarg ustawiony?
Wszystko zaczęło się od przetargu, który wyłonił wykonawcę inwestycji na terenie Regionalnego Zakładu Zagospodarowania Odpadów w Dębowcu. Chodziło o budowę drogi dojazdowej oraz rekultywację terenu i wykonanie farmy fotowoltaicznej (w jednym zadaniu). Dotarliśmy do dokumentów i informacji, które dziwnym trafem mogą układać się w pewną całość. I pozwalają na przypuszczenie, że przetarg mógł być ustawiony pod „swojego”. Dlaczego PGK wybrało ofertę zamojskiej firmy za 8,5 mln zł, o około 2 mln droższą oferty proponowanej przez przedsiębiorcę z Gdańska? Czy to przypadek, że spółka zleciła wykonanie dokumentacji inwestycji siostrze właściciela firmy, która potem wygrała przetarg. I kolejny zbieg okoliczności: zwycięzca „niemal dokładnie podał cenę inwestorską”. A korespondencja w sprawie szczegółów umowy, w tym wszelkie kosztorysy, prowadzona była z... adresu mejlowego firmy brata. To tylko niektóre co najmniej dziwne szczegóły przetargu. Właśnie nim zainteresowało się Centralne Biuro Antykorupcyjne i Prokuratura Okręgowa w Zamościu. Zamojscy śledczy badają również kolejne trzy przetargi, na łączną kwotę 450 tys. zł, w których znów wygrywał ten, kto miał wygrać (mąż pani prokurator, znajomy prezesa – zwracali się do siebie po imieniu). Wiele wskazuje na to, że przetargi mogły być ręcznie sterowane przez samego Maluhę.
Odwołać? Spokojnie...
Wobec takich podejrzeń i okoliczności wydawało się, że prezes powinien zostać natychmiast odwołany (z pewnością tak zareagowałby właściciel prywatnej spółki). Jednak nic takiego się nie stało. Przeciwnie, można odnieść wrażenie, że potraktowano go nad wyraz łagodnie. Rada nadzorcza oszczędziła prezesa, mimo że umowę z wykonawcą, który wygrał podejrzany przetarg, nakazała zerwać z dniem 11 września w najważniejszym i najdroższym punkcie. A 21 września – jak poinformował na konferencji prasowej jej przewodniczący Roman Cioch – złożyła zawiadomienie do prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa z art. 305 kk. Mówi on o tym, że „kto w celu osiągnięcia korzyści majątkowej udaremnia lub utrudnia przetarg publiczny albo wchodzi w porozumienie z inną osobą, działając na szkodę właściciela mienia albo osoby lub instytucji, na rzecz której przetarg jest dokonywany, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3”.
Rada nadzorcza tłumaczyła również, dlaczego nie zdecydowała o odwołaniu prezesa. „Żadnemu pracownikowi spółki ani żadnej innej osobie nie zostały przedstawione zarzuty” – czytamy w oświadczeniu. Ponadto – jak podkreślono – Jarosław Maluha jest radnym gminy Stary Zamość, więc zgodnie z prawem rozwiązanie z nim stosunku pracy wymaga zgody tej Rady Gminy.
Rada udaje?
Tymczasem prawnicy, którzy analizowali dla nas treść tego oświadczenia, twierdzą, że rada nadzorcza nie musiała mieć takiej zgody. Jest ona wymagana tylko przy rozwiązaniu umowy o pracę (na którą jest zatrudniony prezes PGK). W przypadku Maluhy mamy do czynienia z odwołaniem z funkcji, a to nie to samo, co rozwiązanie stosunku pracy. Tu zastosowanie ma nie prawo pracy, tylko kodeks spółek handlowych. Jego art. 203 mówi wyraźnie, że „członek zarządu może być w każdym czasie odwołany uchwałą wspólników. Nie pozbawia go to roszczeń ze stosunku pracy lub innego stosunku prawnego dotyczącego pełnienia funkcji członka zarządu”. Zatem osoba odwołana z zarządu ma nadal status pracownika. Dlaczego więc rada nadzorcza udaje, że tego nie wie? A może członkowie rady – by utrzymać swoje stanowiska – zachowali się tak, jest im nakazał prezydent? Wiadomo przecież, że powołał ich Wnuk, a żyć jakoś trzeba... Gdyby walczący o reelekcję prezydent przed wyborami odwołał kolegę prezesa, niejako przyznałby się do tego, że obsadzanie spółek znajomymi to błędne decyzje personalne.
Prezydent w układzie?
Ponadto rada nadzorcza usprawiedliwia się tym, że „prezes przebywa na zwolnieniu lekarskim, nie podejmuje żadnych czynności zarządczych w spółce, nie ma dostępu do żadncyh dokumentów”.
Choroba i zwolnienie lekarskie nie są przeszkodą w odwołaniu prezesa z funkcji. A tym bardziej kiedy istnieje podejrzenie, że zarząd mógł narazić spółkę na 2 mln zł straty i tym samym dopuścić się niegospodarności. Czego trzeba jeszcze, żeby rada znalazła powód odwołania?
Co istotne, uczynić to mógł (i wciąż może) prezydent, który reprezentuje Zgromadzenie Wspólników, czyli miasto. Złożył tylko wniosek do rady, by sprawdziła procedury przetargowe, poza tym nie reaguje. Co zatem robi w tym układzie Wnuk? Na razie udaje, że to nie jego sprawa. Ale to jest jak najbardziej jego sprawa. Takie działania, a raczej ich brak, tylko go kompromitują. Co tam strata 2 mln zł. Najważniejsze, by za wszelką cenę chronić kolegę. Tylko dlaczego boi się go odwołać? Skąd przesadna lojalność między nimi? Może prezydent tak wysoko cenił dotychczasową pracę i zasługi prezesa Maluhy? Jak bardzo? Aż strach o tym myśleć.
Mówiąc językiem Janusza Korwina-Mikkego, prezydent „rżnie głupa”. A razem z nim rada nadzorcza, której ruchy zdają się tylko usprawiedliwiać takie podejście Wnuka.
„Misio” i podsłuchy
Tymczasem docierają do nas kolejne rewelacje – sugestie istnienia kolejnych układów w PGK. I znów chodzi o przetargi, które łączy osoba kolejnego zamojskiego przedsiębiorcy – w PGK mówiono o nim „Misio”. Co ciekawe, cztery lata temu wspierał kampanię Andrzeja Wnuka. A jego żona startowała wówczas do RM z listy założonego przez kandydata na prezydenta „Wspólnego Zamościa”. Po wygranych przez Wnuka wyborach przedsiębiorca z żoną zajął się organizacją sylwestra w mieście (na podstawie umowy o dzieło). Właśnie wtedy „nieustalony pracownik UM zwrócił się” do niego, by dla magistratu kupił... No właśnie, do miasta firma przysłała wykrywacz podsłuchów, który potem w przedziwny sposób zmienił swoje przeznaczenie i stał się... zupełnie czymś innym – urządzeniem do pomiaru dźwięku (hałasu).
Pisaliśmy o tym wiele razy, śledztwo w sprawie poświadczenia nieprawdy w dokumentach i przywłaszczenie tego urządzenia prowadziła Prokuratura Rejonowa w Janowie Lub. Podejrzany o to był Andrzej Wnuk. W śledztwie pojawia się ów przedsiębiorca. Wiele wskazuje na to, że m.in. dzięki jego zeznaniom i „wybiórczej pamięci” śledztwo umorzono, choć to nie koniec – 15 października sąd rozpatrzy zażalenie. Zeznawał m.in., że kompletnie nie pamięta, kto i kiedy wykonywał wszelkie czynności związane z zakupem (prawdopodobnie on kupił dla miasta urządzenie, ale „nie pamiętał, w jakim sklepie internetowym”), jednak kategorycznie stwierdził, że nie był to wykrywacz podsłuchów.
Trudno w to uwierzyć , ale nie od rzeczy będzie tu wspomnieć, że firma jego żony wygrywała przetargi w PGK (zajmuje się m.in. instalacjami elektrycznymi i telekomunikacyjnymi oraz automatyką). Choć pracownicy spółki potwierdzają, że faktycznie roboty wykonywał on sam. We wrześniu firma ta wygrała przetarg na modernizację sieci okablowania w budynku spółki (wartość 176,6 tys. zł brutto). W marcu tego roku kolejna robota – likwidacja kabla zasilającego budynek administracyjny na cmentarzu komunalnym (wartość 29,3 tys. zł brutto). Także wiosną „Misio” dostał następną inwestycję od PGK – za 78,7 tys. zł brutto. I tu kuriozum. Spółka miejska proponuje firmie nadzwyczajne warunki – przedziwne, niespotykane w przetargach. PGK zapewnia wykonawcy niemal wszystko (czego nie miał): sprzęt budowalny, w tym zwyżkę i niezbędne maszyny, z operatorami (pracownikami spółki). Co więcej, gdyby PGK nie było w stanie udostępnić tych zasobów, a „Misio” zatrudnił podwykonawcę, wówczas kosztami wynajęcia obciążony byłby PGK.
– To kuriozum, z jakim nigdy się nie spotkałem. Wygląda na to, że umowę sporządzono tak, by komuś, komu brakuje odpowiedniego sprzętu, dać zarobić – nie ma wątpliwości specjalista, który od wielu lat zajmuje się przetargami. W sumie „Misio” zarobił 284,6 tys. zł brutto (na rękę 231 tys. zł). Czy to kolejne ustawione przetargi?
Jadwiga Hereta
(Tekst opublikowany w Tygodniku Zamojskim 10 października 2018)
*****************************************************************************************************
Były prezes zamojskiego PGK Franciszek Josik uważa, że w spółce miejskiej i wokół niej działa...
Grupa przestępcza
„W naszej firmie od dwóch lat, jeżeli chodzi o przetargi, w większości były to przekręty; kilkanaście. Charakter tych spraw i ich rozpiętość każą myśleć, że działa grupa przestępcza. Żeruje na majątku PGK, ale swoje działania rozszerza także na Zamość: na developerkę, zoo, a ostatnio zagnieździła się również w TBS (Towarzystwo Budownictwa Społecznego Sp. z o.o., także spółka miejska - przyp. red.) - Franciszek Josik, wieloletni prezes zamojskiego PGK, ogłosił to podczas specjalnie zwołanej (15 października) konferencji prasowej. Te słowa wstrząsnęły Zamościem.
– Mieszkańcom Zamościa należy się informacja i prawda – tłumaczył powody swojego – trzeba przyznać, odważnego wystąpienia.
Pierwsze było CBA
Jak podkreślał Josik, impulsem, by obnażyć kulisy działania układu zamojskiego, było... Centralne Biuro Antykorupcyjne, które zainteresowało się przetargiem na fotowoltaikę w Regionalnym Zakładzie Zagospodarowania Odpadów w Dębowcu. To właśnie o tym ustawionym (?) przetargu pisaliśmy w serii naszych publikacji. Ujawniliśmy, że PGK, wybierając ofertę zamojskiej firmy za 8,5 mln zł, mogło przepłacić za inwestycję 2 mln zł (!). Dziwnym trafem spółka zleciła wykonanie dokumentacji inwestycji siostrze właściciela firmy, który potem wygrał ów przetarg. Ponadto zwycięzca przetargu przedstawił sfałszowane referencje (których notabene PGK nie sprawdzał) i niemal dokładnie podał cenę inwestorską (niektóre sformułowania były kalką z kosztorysów). Do tego właśnie przetargu m.in. odniósł się prezes Josik.
- Przepracowałem 21 lat na stanowisku prezesa, a PGK ma już 65 lat i takiej sytuacji nigdy nie mieliśmy. Jest mi przykro, że mówię o swojej firmie, ale pora to wreszcie przeciąć. Złodziejstwo trzeba czerwonym żelazem wypalić – mówił prezes, tłumacząc dlaczego o przekrętach podczas tego i innych przetargów zawiadomił prokuraturę. – Może niedługo odejdę na emeryturę, ale nie mogłem z tym zostawić mieszkańców Zamościa. Także naszej załogi, która dziś jest w bardzo trudnej sytuacji – ma przełamany kręgosłup i sumienie. Zgłoszenie spraw do organów ścigania, to mój obowiązek.
Podkreśla również, że o odkrytych przez siebie rewelacjach szczegółowo opowiedział radzie nadzorczej spółki (spotkał się z nią dwukrotnie), używając również określenia „grupa przestępcza”.
Niczym ośmiornica
Według Franciszka Josika zamojską grupą przestępczą kieruje Jarosław Maluha, prezes zarządu PGK Sp. z o.o. (spółką kieruje od 19 sierpnia 2016 r., po ujawnieniu afery nagle zachorował i jest na długotrwałym zwolnieniu lekarskim). – To nie ulega wątpliwości, bo cała wielka operacja zaczęła się na naszym majątku – mówi z pełnym przekonaniem. I wylicza pozostałe osoby z układu: – To na pewno Rafał B. (syn prominentnego polityka – przyp. red.) i Robert K. (przedsiębiorca, mąż pani prokurator). – Rozszyfrowałem tę grupę i kilkanaście przetargów. Wiem, kto wokół czego się kręci – zapewnia. Z jego doniesień wynika również, że w otoczeniu tego układu ważną rolę odgrywa Klaudia Malec, dziś prokurent, dyrektor do spraw organizacji i usług komunalnych w spółce. – Powiedzmy sobie jasno: to przedłużenie złodziejskiej ręki prezesa Maluhy – dodaje. I po kolei wylicza „przekręty” w przetargach, grupując je w pakiety. O części z nich pisaliśmy na łamach TZ.
Jednym, największym, dotyczącym wspomnianej fotowoltaiki, zajmuje się zamojska Prokuratura Okręgowa. Oprócz opisanych przez nas szczegółowo dziwnych zbiegach okoliczności, które w ostateczności miały służyć temu, żeby wygrał ten, kto miał wygrać, prezes Josik ujawnia kolejne.
– Trzeba sobie jasno powiedzieć: prezes Maluha wiedział kto będzie wykonawcą tych instalacji i robót. A przedstawiony przez tego wykonawcę kosztorys był naciągnięty na te 2 mln zł w kilku pozycjach. Na przykład stację trafo zamiast 200 tys. wyceniono na 800 tys. zł, a panele fotowoltaiczne zamiast 750 zł – na 1000 zł – wylicza.
Pakiety koleżeńskie
Trzema kolejnymi przetargami (na łączną kwotę ok. 450 tys. zł), które łączy mąż pani prokurator (pisaliśmy o nich w tekście „Kto w końcu pozamiata w PGK?”) z uwagi na powiązania rodzinne zajmuje się Prokuratura Okręgowa w Radomiu. Wiele wskazuje na to, że mogły być „ręcznie” sterowane przez samego prezesa Maluhę.
Kolejny pakiet przetargów łączy Konrad T. (w PGK mówiono o nim „Misio”; pisaliśmy o nim przed tygodniem). – Tak się złożyło, że wygrał już trzy przetargi (wartość 176,6 tys. zł brutto – przyp. red.). Dziwnym trafem Konrad T. jest też podwykonawcą wymiany lamp na ledowe na terenie Zamościa.
I następny pakiet, Josik nazywa go „meblowym”, dotyczy firmy z Sitańca (jej właściciel jest kolegą prezydenta Wnuka), która „wygrywała i meblowała gabinet prezesa, PGK na Kruczej, budynek oczyszczalni ścieków”. Teraz jeszcze zajmuje się konserwacją bram na terenie RZZO w Dębowcu.
– Nie będę mówił o drobnych sprawach: o piasku czy przetargu na ochronę mienia – dodaje Josik. I zapewnia, że złoży doniesienia o kolejnych przetargach.
Prezes odniósł się także do „lojalek”, jakie za rządów Maluhy dostawali do podpisania pracownicy. Jednym z 12 punktów oświadczenia jest zobowiązanie, że przez 15 lat (po zaprzestaniu wykonywania czynności na rzecz PGK) nie ujawnią tajemnicy przedsiębiorstwa. Czyli do śmierci (!). Jest też punkt mówiący o uczciwości. – Prezes powinien to pytanie zadać sobie, a nie pracownikom – zauważa były prezes PGK.
I stanowczo oświadcza, że nie zamierza nigdy wracać na stanowisko prezesa, bo ma inne plany życiowe.
Franciszek Josik zastrzega przy tym, że zwołana przez niego konferencja i ujawnienie kulisów działania grupy przestępczej, nie ma związku z wyborami. To wyższa konieczność. Dodajmy, że prezes kandyduje do zamojskiej Rady Miasta z listy PiS. Jako radny zapewne szczegółowo prześwietli wszystkie spółki miejskie. Pytany zaś, czy po konferencji nie obawia się kolejnej próby zwolnienia go z pracy, odpowiedział: – Wszystko jest możliwe”.
Jadwiga Hereta
(Tekst opublikowany w Tygodniku Zamojskim 17 października 2018)
**************************************************************************************************************
2 000 000 zł
Tyle miasto miało przepłacić, realizując umowę zawartą przez prezesa zamojskiego PGK Jarosława Maluhę
20 285 zł
Tyle dostaje miesięcznie (brutto), po podwyżce z początku roku, zawieszony w czynnościach Jarosław Maluha
Prezydent Wnuk udaje Greka i nie odwołuje swojego kolegi Jarosława Maluhy z funkcji prezesa zarządu Przedsiębiorstwa Gospodarki Komunalnej Sp. z o.o. w Zamościu. Pod jego rządami spółka mogła przepłacić za budowę farmy fotowoltaicznej 2 mln zł (!), „wyrządzając w ten sposób szkodę majatkową w wielkich rozmiarach”. I to on mógł „ręcznie sterować” przebiegiem kolejnych przetargów. Owszem, Andrzej Wnuk odwołuje, ale… radę nadzorczą. A kumplowi włos z glowy nie spadł, przeciwnie, dostał nawet podwyżkę!
Kowal zawinił, Cygana powiesili – to przysłowie idealnie pasuje do tego, co się wydarzyło w PGK. Bo oto, zamiast spodziewanego – a po wszczęciu przez prokuraturę śledztwa w sprawie czterech przetargów wydawało się oczywistego – odwołania prezesa Maluhy, nieoczekiwanie poleciały głowy, tyle że w radzie nadzorczej. Nie zasiada w niej już ani mecenas Agnieszka Reder-Nowak, ani mecenas Roman Cioch, dotychczasowy przewodniczący rady. Choć to właśnie oni nie chcieli bezrefleksyjnie przyklepać przetargu. Nie uwierzyli też w ciemno zapewnieniom (jak się potem okazało, pokrętnym, a miejscami kłamliwym) prezesa Maluhy, że wszystko jest w porządku, a Centralne Biuro Antykorupcyjne i Tygodnik Zamojski czepiają się bezpodstawnie.
Mieli tylko „przyklepać”
Zarówno Agnieszka Reder-Nowak, jak i Roman Cioch nie kryją rozczarowania współpracą z prezydentem, reprezentującym właściciela spółki (jest nim miasto). Dotarliśmy do informacji, które odsłaniają kulisy tej szorstkiej współpracy i pozwalają zrozumieć, dlaczego rozeszły się ich ścieżki. Ale po kolei.
Zaczęło się od publikacji w TZ (29 sierpnia zeszłego roku) – ujawniliśmy w niej skandaliczny przebieg przetargu, którym wcześniej zainteresowało się CBA. Wyłonił on wykonawcę inwestycji na terenie Regionalnego Zakładu Zagospodarowania Odpadów w Dębowcu. Chodziło o budowę drogi dojazdowej, rekultywację terenu i wykonanie farmy fotowoltaicznej (w jednym zadaniu). Z dokumentów i informacji, które uzyskaliśmy, wynika, że ów przetarg mógł być ustawiony pod „swojego”. Inwestycja była intratna i od początku pełna dziwnych zbiegów okoliczności. Bo oto PGK wybrało ofertę zamojskiej firmy za 8,5 mln zł tj. o ok. 2 mln, czyli o 30 proc. droższą od ceny, jaką proponował oferent z Gdańska. Obrazowo – 2 mln zł, to ponad 30 zł na każdego mieszkańca!
Dopiero po naszej publikacji prezydent polecił radzie nadzorczej sprawdzenie podejrzanego przetargu. Ta o zainteresowaniu spółką przez CBA dowiedziała się z TZ.
Rada zebrała się na nadzwyczajnym posiedzeniu dwa razy. Podczas pierwszego (3 września) na stole znalazł się nasz tekst i teczka z dokumentami. Prezes Maluha z kamienną twarzą przekonywał, że przetarg był przeprowadzony zgodnie z prawem, uczciwie. A powodem odrzucenia oferty firmy z Gdańska była – twierdził pewny siebie – rażąco niska cena. Można było wtedy odnieść wrażenie, że oczekiwania wobec rady były oczywiste: przyjmą te tłumaczenia bez dociekania i po sprawie. Tymczasem rada tych tłumaczeń nie przyjęła i zażądała kompletnej dokumentacji. I wtedy w spółce zrobił się popłoch.
Kolejne spotkanie (10 września) było bardzo gorące. Po szczegółowej analizie dokumentacji rada nadzorcza uznała, że oferent z Gdańska zaproponował ceny nie rażąco niskie, a rynkowe. Za to oferta zamojskiej firmy była „rażąco wysoka” i w żadnym wypadku ten podmiot nie powinien wygrać. Dlaczego rada nie zauważyła tego wcześniej? Bo, żeby dostrzec nieprawidłowości, trzeba mieć wiedzę specjalistyczną. Gdy rada poznała szczegóły przetargu, powzięła poważne przypuszczenia, że mogło dojść do złamania prawa. Dlatego nakazała zerwać natychmiast umowę z wykonawcą w najważniejszym i najdroższym jej punkcie (budowa farmy fotowoltaicznej za 5 mln zł netto). Drogę (640 tys. zł netto) wykonawca już zbudował – źle, więc musiał poprawiać. Ktoś, nie wiemy kto, bardzo się upierał, żeby zostawić zamojskiemu przedsiębiorcy rekultywację terenu, bo to koszt 1,5 mln zł brutto, czyli o ok. 200 tys. zł więcej, niż proponowała firma z Gdańska.
Mętne tłumaczenia i obiecanki cacanki
Z naszych informacji wynika, że tłumaczenia prezesa były mętne: ukrywał dokumenty, wprowadzał radę w błąd, w oczy kłamał. A kiedy członkowie rady nadzorczej wyliczali kolejne nieprawidłowości, zrzucił całą winę na byłego, wieloletniego prezesa PGK Franciszka Josika. Jego, zresztą Maluha po objęciu rządów w 2016 r. stopniowo degradował, a po wybuchu afery z przetargiem chciał go nawet zwolnić (murem za nim stanęły wszystkie związki zawodowe).
A po spotkaniu z Josikiem, który, notabene niedługo potem złożył doniesienie do Prokuratury Okręgowej w Zamościu o możliwości popełnienia przez władze spółki przestępstwa niegospodarności, wszystko ułożyło się już w całość. Dlatego rada nadzorcza, którą próbowano manipulować, straciła zaufanie do Jarosława Maluhy. I już 13 września chciała go odwołać. Ten jednak, zapewne spodziewając się odwołania, zachorował i poszedł na długotrwałe zwolnienie lekarskie.
– Maluha nie może być prezesem – już wtedy słyszeli od prezydenta. Andrzej Wnuk zapewniał radę nadzorczą o tym wielokrotnie. Także po tym jak 21 września na skutek niekorzystnych dla spółki i miasta decyzji biznesowych prezesa, rada nadzorcza (sama, bez konsultacji z właścicielem spółki) złożyła zawiadomienie do prokuratury (a kopię zanieśli prezydentowi).
- To był nasz obowiązek – podkreśla mecenas Agnieszka Reder-Nowak. Wydawało się, że odwołanie kolegi A. Wnuka, który wyzdrowiał i wrócił na intratną posadkę, było tylko kwestią czasu.
20 285 zł za nic! Gdzie przyzwoitość?!
Na początku października napisaliśmy w TZ, że zamojska prokuratura sprawdza kolejne trzy przetargi (na łączną kwotę 450 tys. zł), którą łączy osoba Roberta K., dobrego znajomego prezesa i męża pani prokurator. Jak się dowiadujemy nieoficjalnie właśnie wtedy mecenas Agnieszka Reder-Nowak w obecności kilku osób poprosiła, by – dla dobra spółki i jasności sytuacji – wyłączyć ją ze sprawdzania tych przetargów. Jako powód podała znajomość z przedsiębiorcą i jego żoną. Nie stawała w jego obronie, chciała, by wszystko sprawdziła prokuratura.
Ostatecznie wszystkie sprawy przekazano do wydziału przestępstw gospodarczych Prokuratury Okręgowej w Radomiu, która 20 grudnia wszczęła śledztwo w sprawie czterech przetargów. Sprawdza wątki wejścia prezesa i przedsiębiorców „w porozumienie w celu osiągnięcia korzyści majątkowej i działania na szkodę PGK w wielkich rozmiarach”. Czyny te są zagrożone karą od roku do 10 lat pozbawienia wolności.
Wydawało się, że wszczęcie śledztwa w sprawach tak grubego kalibru, przesądzi ostatecznie o zrzuceniu Maluhy z prezesowskiego stołka. Tymczasem 7 stycznia rada nadzorcza usłyszała od prezydenta, że ma go... zawiesić na trzy miesiące. Miałoby to sens we wrześniu, gdy sprawa wyszła na jaw, ale teraz? Przy okazji pojawiło się pytanie: co z wynagrodzeniem? Ta kwestia poróżniła radę nadzorczą z Wnukiem.
Okazuje się, że umowa Maluhy jest tak skonstruowana, że nawet zawieszony musi brać pełną (!) kwotę uposażenia. Do niedawna prezes zarabiał 18,7 tys. zł brutto. A teraz, gdy przeciętne wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw wzrosło do 5071 zł, kolega prezydenta – nie robiąc kompletnie nic! – będzie zgarniał miesięcznie 4-krotność tej kwoty, czyli 20 285 zł (!).
Przypomnijmy, że Wnuk desygnując go na szefa najbogatszej miejskiej spółki, podwyższył mu uposażenie, wcześniej była to stawka 3-krotna. Takie „karne” zawieszenie jest co najmniej zadziwiające. Czy to efekt „fermentu intelektualnego” – tym pojęciem Wnuk tak ochoczo szafuje, dyskutując i kpiąc z radnych. Jaka to kara? To, że prezes doprowadził do sytuacji, iż spółka miała przepłać 2 mln zł, jest faktem. Zaś prokuratura ma tylko ustalić jak jest skala odpowiedzialności karnej. Panie prezydencie, panie Maluha: gdzie wasza przyzwoitość?! Taka kasa dla kumpla jest najzwyczajniej w świecie niemoralna. Jak to wytłumaczyć pracownikom PGK z 30-letnim stażem, którzy muszą o czwartej rano wstawać do pracy, żeby dostać 2,5 tys. zł? To frymarczenie publicznymi pieniędzmi. Jakim prawem wypłaca się tyle osobie, która działa na szkodę miasta?
Trudna decyzja
7 stycznia br. rada nadzorcza przygotowała oświadczenie o podjętych decyzjach. Zawierało same fakty, m.in. o tym, że wydział przestępczości gospodarczej radomskiej prokuratury wszczął śledztwo w sprawie nadużycia uprawnień, narażenia spółki na szkody w wielkich rozmiarach i łapownictwa menadżerskiego. Rada informowała też, że zawieszając prezesa, nałożyła na niego zakaz reprezentowania spółki.
Jednak taka rzeczowa treść nie spodobała się prezydentowi, wystosował własne oświadczenie (pisaliśmy o nim w TZ z 9 stycznia). Było kuriozalne, jakby ze łzami w oczach przepraszał kolegę, że musi podjąć tę trudną decyzję o jego zawieszeniu – powtórzmy, bo to bezczelność – zachowując wysokie wynagrodzenie, 20 285 zł miesięcznie, zamiast wcześniej wypowiedzieć mu warunki płacy. Pod tym oświadczeniem rada nadzorcza nie chciała się podpisać.
Odwołanie przez telefon!
Tydzień później prezydent Wnuk zaprosił na rozmowę Agnieszkę Reder-Nowak. Poinformował o zmianach w składzie rady nadzorczej. Wobec takiego obrotu sprawy, uprzedziła decyzję prezydenta i sama złożył rezygnację. Uczyniła to 14 stycznia. Tego samego dnia prezydent telefonicznie (!) odwołał przewodniczącego Romana Ciocha.
Również 14 stycznia prezydent powołał nowych członków rady nadzorczej: Arkadiusza Grządkowskiego, prawnika z Lublina (dotychczas pracował w radzie innej miejskiej spółki ZGL Sp. z.o.o.) oraz adwokata Adama Adamczuka z Zamościa, specjalizującego się w obsłudze przedsiębiorstw. Ten ostatni zdaje się twierdzić, że w PGK wszystko w porządku. W październiku reprezentował Jarosława Maluhę w sprawie o ochronę dóbr osobistych. Trzecim członkiem rady nadzorczej z ramienia pracowników PGK jest niezmiennie Piotr Tymosz.
Tymczasem to nie koniec kłopotów PGK. Przetargiem na fotowoltaikę zainteresował się Urząd Zamówień Publicznych.
– Postępowanie wyjaśniające wszczęte zostało 31 grudnia, na wniosek podmiotu zewnętrznego. Obecnie trwa analiza przedłożonej przez zamawiającego (PGK) dokumentacji – potwierdza Anita Wichniak-Olczak, dyrektor Departamentu Informacji, Edukacji i Analiz Systemowych UZP. W przypadku stwierdzenia nieprawidłowości UZP występuje do rzecznika dyscypliny finansów publicznych, który może nałożyć kary nie na instytucję, a na osobę nią kierującą. Najbardziej dotkliwą sankcją za naruszenie dyscypliny finansów publicznych jest zakaz pełnienia funkcji związanych z dysponowaniem środkami publicznymi na okres od roku do 5 lat.
Jadwiga Hereta
(Tekst opublikowany w Tygodniku Zamojskim 6 lutego 2019)
Napisz komentarz
Komentarze