- Przez 3 lata i 7 miesięcy, bo od sierpnia 2019 do marca 2023 r., był pan dyrektorem Wód Polskich we Wrocławiu. Stąd też tematyka ochrony przeciwpowodziowej nie jest panu obca. Takim miastom jak Kędzierzyn-Koźle tym razem się udało. Inne poniosły ogromne straty. Czy można było uniknąć aż takiej skali zniszczeń w niektórych rejonach Opolszczyzny i województwa dolnośląskiego?
- Podzieliłbym ten wątek tematyczny na miasta nadodrzańskie, jak Racibórz, Kędzierzyn-Koźle, Opole, Wrocław, oraz na południową część województwa dolnośląskiego, począwszy od Jeleniej Góry, i Kotlinę Kłodzką aż po południowo-zachodnią część województwa opolskiego.
Jak wszyscy wiemy, gdyby nie suchy zbiornik Racibórz Dolny, który ukończyliśmy funkcjonalnie w czerwcu 2020 roku, to straty byłyby znacznie większe. Przypomnę, że ten zbiornik już w październiku 2020 roku pracował po raz pierwszy w trybie powodziowym, gromadząc ponad 50 mln m³ wody, dzięki czemu uratowano wówczas m.in. „wyspę” w Brzegu na Opolszczyźnie, która mogła być zalana, bo wówczas szła również fala powodziowa niesiona przez Nysę Kłodzką wpadającą do Odry jeszcze przed Brzegiem.
- Pamiętam, że i szpital „covidowy” w Kędzierzynie-Koźlu mógł zostać wtedy zalany.
- Owszem, było pewne zagrożenie dla kozielskiego szpitala, ale wtedy Odra na szczęście nie przekroczyła 750 cm na wodowskazie w Miedoni. Tamto pierwsze doświadczenie sprzed czterech lat zaprocentowało w 2024 roku. Obecnie za sprawą działającego zbiornika w Raciborzu ten poziom w Miedoni oscylował w granicach 799 – 801 cm. Zbiornik Racibórz przyjmując prawie 150 mln m³ wody, został wypełniony w granicach 80%, a jeszcze wcześniej polder Buków przyjął przecież ponad 50 mln m³ wody. Spróbujmy sobie teraz wyobrazić, co by się działo bez tych obiektów.
Zwróciłbym uwagę na jeszcze jeden istotny aspekt, a mianowicie, że gdy u naszych południowych sąsiadów się to wszystko zaczynało, to Czesi ostrzegali nas, że będzie znacznie gorzej niż w 1997 roku, i tak rzeczywiście się działo. Powyżej zbiornika Racibórz znajduje się wodowskaz Krzyżanowice, gdzie w 1997 roku poziom Odry osiągnął 915 cm, a w 2024 roku aż 954 cm. Czyli tej wody faktycznie było jeszcze więcej niż podczas kataklizmu sprzed 27 lat. Poza tym rzeki Osobłoga, Biała Głuchołaska miały wyższe stany niż w 1997 roku. Zatem gdyby nie te zbiorniki i inne zabezpieczenia przeciwpowodziowe, które wykonano na przestrzeni ostatnich 27 lat, to takie miasta, jak Racibórz, Kędzierzyn-Koźle, Opole, a także Wrocław ucierpiałby podobnie jak podczas pamiętnej powodzi tysiąclecia.
Zwłaszcza dzięki zbiornikowi w Raciborzu udało się w dużym stopniu spłaszczyć tę falę powodziową na Odrze. Pamiętajmy, nie ma stuprocentowych zabezpieczeń przeciwpowodziowych. Te, które są, mają za zadanie spłaszczyć falę i dać czas na ewentualną ewakuację ludności, przeprowadzoną w normalnych warunkach, bez nadmiernego pośpiechu, a nie śmigłowcami z dachu budynków lub przy pomocy łodzi, kiedy już wszystko jest zalane.
Zatem jeśli chodzi o miasta nadodrzańskie, to udało się uniknąć najgorszego scenariusza. Natomiast w przypadku Kotliny Kłodzkiej mieliśmy opad w granicach 400-450 litrów na metr kwadratowy. To jest coś niewyobrażalnego. Do dyspozycji były m.in. zbiorniki w Stroniu Śląskim, Jarnołtówku i Międzygórzu z początku XX wieku. Niestety, na zbiorniku w Stroniu Śląskim woda przerwała wał ziemny, co wynikało z faktu, że ilość wody była trzykrotnie większa, niż wspomniany zbiornik był w stanie pomieścić.
- Ale przecież były plany utworzenia nowych zbiorników w Kotlinie Kłodzkiej. Gdyby one powstały, nie doszłoby do takiej tragedii. Koncepcja ich budowy została opracowana, natomiast do pełnej realizacji tego pomysłu nie doszło. Z tego, co pamiętam, w rejonie Kotliny Kłodzkiej miało powstać dziewięć suchych zbiorników przeciwpowodziowych. Po silnym oporze ze strony społeczeństwa i ekologów zrezygnowano z dalszych prac projektowych, natomiast cztery wcześniej zaprojektowane obiekty zrealizowano - w Roztokach, Boboszowie, Krosnowicach i Szalejowie Górnym. Gdyby nie te zbiorniki, to przykładowo w Kłodzku woda byłaby jeszcze większa. Ukształtowanie Kotliny Kłodzkiej, która jest niecką, sprawia, że na większości dopływów Nysy Kłodzkiej należałoby utworzyć rezerwę przeciwpowodziową. Zresztą nie tylko tam trzeba inwestować. U nas również.
- Przypomnę, że wcześniej był spór na temat ilości i wielkości zbiorników, które chcieliśmy budować w Kotlinie Kłodzkiej. Pierwotne plany zakładały budowę 27 zbiorników różnej wielkości, później ta liczba zeszła najpierw do 18, następnie do 13, potem 9, a ostatecznie powstały 4 takie obiekty hydrotechniczne. Mieszkańcy, którzy mieszkali poniżej tych zbiorników, byli bezpieczni.
Następnym rezerwuarem, którego budowę planowano w okolicach 2010 roku, był zbiornik w Kamieńcu Ząbkowickim. Wykupiono i wysiedlono miejscowość Pilce, teren należy do Skarbu Państwa, ale budowa nie ruszyła. Trzeba zaktualizować plany i decyzję środowiskową i mam nadzieję, że temat budowy tamtejszego zbiornika powróci.
Gdyby wspomniany przeze mnie zbiornik Pilce powstał, to przykładowo miasto Nysa nie zostałoby zalane, ponieważ znajdowałby się on powyżej czterech innych kaskadowych zbiorników retencyjnych. Chodzi mi o zbiorniki na Nysie Kłodzkiej, czyli Topola, Kozielno, Otmuchowski i Nyski.
Niestety, podczas wrześniowej powodzi runął wał ziemny oddzielający zbiorniki Topola i Kozielno. W związku z katastrofą budowlaną, do której tam doszło, mieszkańców Paczkowa wezwano do ewakuacji. Woda w niekontrolowany sposób przepływała do zbiornika Kozielno i dalej do zbiorników Otmuchowskiego i Nyskiego.
- Z informacji, do których dotarłem, wynika, że zbiorniki retencyjne Topola, Kozielno, Otmuchów i Nysa miały w sumie 178 mln m³ zabezpieczonej rezerwy powodziowej. Przez cały okres trwania zjawiska, czyli wezbrania wód, wykorzystano około 155 mln m³. W związku z czym nadal istniała pokaźna rezerwa 23 mln m³, która nie została wykorzystana, a była w dyspozycji tych zbiorników. Być może nie było więc konieczności zwiększania rezerwy zbiorników i dokonywania aż takich zrzutów wody. Należy jednak pamiętać, że wspomniana rezerwa dotyczyła wszystkich czterech zbiorników, które znajdują się w układzie kaskadowym, i nie rozkładała się idealnie na każdy z nich.
- Z tego, co podano w oficjalnych komunikatach, doszło wtedy do zrzutu około 1000 m³ wody na sekundę, co w pewnym momencie doprowadziło do osłabienia, a nawet rozrywania wałów i w efekcie mogło spowodować jeszcze większe nieszczęście. Można zatem odnieść wrażenie, że ten zrzut wody był zbyt intensywny. Natomiast instrukcja gospodarowania wody na zbiorniku zezwalała nawet na przepływ w wysokości 1400 m³ wody na sekundę. Ta sprawa musi zostać dokładnie wyjaśniona, bo tu, poza stratami materialnymi, zginęli też ludzie.
- Skoro sygnały o bardzo poważnym zagrożeniu napływały nie tylko od polskich meteorologów, ale też z Czech oraz z Niemiec, to może należało te zrzuty wody przeprowadzić nieco wcześniej, aby lepiej przygotować zbiorniki retencyjne na przyjęcie większej ilości wód powodziowych? Może stosowne decyzje nie zostały zsynchronizowane ze sobą w odpowiednim momencie? Mało kto o tym wie, że już 6 września, czyli na wiele dni przed wystąpieniem kataklizmu, w lokalnym radiu w Nadrenii informowano o prognozowanych wielkich opadach, sięgających od 300 do 500 mm na metr kwadratowy w Alpach, Czechach i południowej Polsce. A wszystko to w związku z potężnym niżem genueńskim, który utworzył się po zderzeniu zimnych mas powietrza znad Atlantyku, a także ciepłych i mokrych mas znad mórz Śródziemnego i Czarnego. Niż przesuwał się na północ i był wyjątkowo zasobny w wodę, która odparowała w tym roku z ekstremalnie gorących mórz na południu Europy. Konkretniejsze ostrzeżenia pojawiły się w niemieckich przekazach 7 września, a 10 września grzmiały na ten temat już wszystkie tamtejsze media.
- Kierownictwo Wód Polskich zapewnia, że była wówczas odpowiednia rezerwa powodziowa, natomiast życie pokazało coś innego. Teraz rodzi się pytanie, czy można było zrobić jeszcze więcej w tym temacie, czy można było wykonać zrzut wyprzedzający, czy też nie. A jeśli odpowiedź byłaby twierdząca, to dlaczego tego nie zrobiono? To będzie wyjaśniane, ponieważ mieszkańcy oraz przedsiębiorcy zapowiadają złożenie pozwów zbiorowych w tej sprawie. Fachowcy muszą to przejrzeć i wydać stosowne opinie.
- Ostatnio rozmawiałem z dyrektorem nyskiej uczelni, który stwierdził, że Nysa wcale nie musiała być zalana. Jego zdaniem błędem było to, że tych zbiorników retencyjnych nie opróżniono nieco wcześniej za sprawą zrzutu wyprzedzającego. Mówimy tu o Nysie, ale przecież inne miejscowości, takie jak Stronie Śląskie, Lądek-Zdrój czy Kłodzko, ucierpiały jeszcze bardziej, bo wyglądały, jakby przeszło przez nie tsunami.
- To prawda i ci ludzie przeżyli coś strasznego. Trzeba z tej lekcji wyciągnąć daleko idące wnioski. Jednak ten czas 27 lat od powodzi z 1997 roku i 14 lat od powodzi z 2010 roku nie został do końca zmarnowany.
Powrócę jeszcze raz do zbiornika Racibórz Dolny, który ochrania ok. 2,5 miliona mieszkańców, bo nawet odległe od nas nadodrzańskie Słubice odczuwają zbawienne skutki jego działalności.
- Trzeba jednak przyznać, że w przypadku nadodrzańskich miast dopisało nam też trochę szczęścia. Pomijając już fakt istnienia suchego zbiornika Racibórz i polderu Buków, czy też budowy nowych wałów, to pamiętajmy, że ten potężny deszczowy front atmosferyczny wisiał nad nami tylko przez trzy dni, a zatem znacznie krócej niż w 1997 roku. Poza tym w tym roku mieliśmy rekordową suszę i wydawałoby się, że ta wyschnięta na wiór ziemia wchłonie jak gąbka każdą ilość wody. Tak się jednak nie stało.
- Rzeczywiście był to opad krótszy niż w 1997 roku, ale za to bardzo intensywny. Poza tym na nieszczęście Czechów w rejonie Ostrawy pękł wał przeciwpowodziowy. Woda rozlała się na miasto i była to dla jego mieszkańców wielka tragedia. Pamiętajmy jednak, że w przeciwnym razie ta woda wlałaby się do polderu Buków i suchego zbiornika Racibórz, który był już przecież wypełniony w 80 procentach i jego rezerwa wynosiła jeszcze około 35 mln m3. Zatem gdyby dalej padał deszcz, a po stronie czeskiej nie doszłoby do przerwania wałów, to najpierw należałoby zwiększyć kontrolowane zrzuty wody ze zbiornika raciborskiego. No bo jeśli od strony czeskiej tej wody do Raciborza Dolnego napływałoby znacznie więcej, niż wypływało, to niewykluczone, że zaczęłaby się ona przelewać górą, niszcząc po drodze obwałowania i zalewając nadodrzańskie miejscowości. Mieliśmy trochę szczęścia, i dobrze.
- Zatem jedno nie ulega wątpliwości. Przeciwpowodziowe obiekty hydrotechniczne trzeba budować.
- Budować, modernizować, w odpowiednim stanie utrzymywać. Myślę, że teraz do wielu przeciwników budowy tych zbiorników ta argumentacja wreszcie dotarła.
- Dziwnym trafem po ostatniej powodzi nie słychać zbytnio ekologów. Pamiętam, jak podawali w wątpliwość realizację wielu inwestycji hydrotechnicznych, próbowali je blokować i torpedować, począwszy od budowy zbiorników w Kotlinie Kłodzkiej oraz w Raciborzu po budowę wałów przeciwpowodziowych, takich jak chociażby wał „Kędzierzyn”. Ostatnio wspomniany tu wał ochronił przed zalaniem naszą oczyszczalnię ścieków, schronisko dla bezdomnych zwierząt, a także kawałek Pogorzelca. Poza tym gdyby Odra zalała miejską oczyszczalnię ścieków, to mielibyśmy kolejną katastrofę ekologiczną, i to przez wiele tygodni.
- No właśnie, aż się dziwię, że środowiska ekologiczne nie mówiły we wrześniu i październiku br. o katastrofie ekologicznej, która dotknęła Odrę w kontekście tego, co się stało u naszych południowych sąsiadów. W Czechach zostało zalanych i zniszczonych bardzo wiele oczyszczalni ścieków. A gdzie te nieoczyszczone fekalia wpadały? Oczywiście do Odry.
Ale wracając do meritum, to przypomnę, że część zaplanowanych w Kotlinie Kłodzkiej zbiorników przeciwpowodziowych miała zostać sfinansowana z pieniędzy Banku Światowego. Ale żeby otrzymać dofinansowanie i ruszyć z realizacją, najpierw musi być osiągnięty pewien konsensus społeczny. Jeśli go nie ma, to Bank Światowy nie daje pieniędzy. I dlatego zamiast 9 zbiorników przeciwpowodziowych w Kotlinie Kłodzkiej powstały tylko 4, które znajdowały się na terenie prawie niezabudowanym. Wysiedlono w sumie ponad 20 rodzin. Przypomnę, że powyżej Stronia Śląskiego na Morawce też miał być budowany suchy zbiornik, ale nie powstał właśnie na skutek protestów.
Gdy zostały nam pieniądze do wydania, to osobiście jeździłem i przekonywałem ludzi do wdrożenia przynajmniej biernej ochrony przeciwpowodziowej, czyli budowy murów oporowych, umocnień przy mostach, likwidacji progów itp. I nawet wtedy podejrzewano mnie, że przyjechałem przekonywać mieszkańców do budowy zbiorników, których tam najzwyczajniej w świecie nie chciano. Dochodziło przy tej okazji do bardzo nieprzyjemnych sytuacji, o których nie chcę nawet mówić.
- Należy założyć, że budowa tych zbiorników diametralnie odmieniłaby sytuację podczas tegorocznej powodzi, aczkolwiek trzeba pamiętać, że istniejącą infrastrukturą trzeba też umiejętnie zarządzać, o czym mieliśmy okazję się przekonać we wrześniu tego roku.
- Zgadza się. Natomiast jeździć teraz do tych ludzi, którzy nie zgodzili się na budowę zbiorników, i przypominać im o tym, nie ma już sensu. Teraz trzeba znaleźć dla nich nowe miejsce do zamieszkania, szczególnie w przypadku tych domów, które nie nadają się już do odbudowy. Uważam, że wszędzie tam, gdzie to tylko możliwe, trzeba tych ludzi na zasadzie konsensusu społecznego przenosić w miejsca bardziej bezpieczne.
- Pana zdaniem zbiornik w Raciborzu powinien pozostać suchy, czy też należy go przekształcić w zbiornik retencyjny? Podejrzewam, że pan, jako kapitan żeglugi śródlądowe,j opowiada się za mokrym, bo z jednej strony poprawiamy retencję, regulujemy poziom wody w Odrze i dzięki temu ożywiamy gospodarczo i rekreacyjnie tę rzekę. Ale z drugiej strony zbiornik retencyjny mógłby nie przyjąć takiej ilości wody jak właśnie suchy, pozostający przez cały czas w pełnej gotowości, co jest bardzo istotne szczególnie przy tak ekstremalnych opadach jak ostatnio.
- Dla mnie woda to jest skarb, a teraz zaczyna to już być skarb narodowy. Przecież w niektórych częściach świata toczą się wojny o wodę, którą warto, a nawet trzeba magazynować. Jeśli zatem mamy już coś budować, to zbiornik retencyjny, czyli częściowo zapełniony z odpowiednią rezerwą powodziową. Ale od razu mówię, że musi tu być doskonały przepływ informacji meteorologicznych.
- Ale jak się ostatnio przekonaliśmy, nie zawsze ten przepływ danych jest wystarczający.
- Ale niewątpliwie trzeba do tego dążyć. Zakładam bowiem, że w zbiorniku Racibórz Dolny byłoby około 100 mln m³ wody. Gdyby ten zrzut wynosił około 1000 m³ wody na sekundę, czyli 60 000 m³ na minutę, 3 600 000 m³ na godzinę i 36 000 000 m³ w ciągu 10 godzin, zatem na przestrzeni półtorej doby można by zapewnić stosowną rezerwę powodziową. Ale należy się za to zabrać odpowiednio wcześniej, a nie na ostatnią chwilę. Poza tym utrzymanie zbiornika mokrego jest łatwiejsze i tańsze niż w przypadku suchego.
- Ale proszę pamiętać, że przez cały czas z dna suchego zbiornika w Raciborzu wydobywa się piasek. To akurat jest korzystne rozwiązanie, nie tylko z gospodarczego punktu widzenia.
- Owszem, wydobywanie tego kruszywa oznacza, że w ten sposób znacząco powiększamy pojemność zbiornika i nawet jeśli byłoby to dodatkowe 10 mln m³, to niewątpliwie jest to sukces. Z tego, co pamiętam, koncesje na wydobywanie piasku w tym miejscu obowiązują do 2030 roku. Po tym terminie one wygasają i nie będą już odnawiane.
Pamiętajmy, że takie zbiorniki mogą mieć funkcje wielorakie. Nie tylko przeciwpowodziową i retencyjną, ale też hydroenergetyczną, rekreacyjną, żeglugową, gospodarczą, a w niektórych przypadkach także przeciwpożarową.
Reasumując, jestem zwolennikiem zbiornika retencyjnego z odpowiednią rezerwą powodziową i z rzetelną informacją o mających wystąpić po stronie czeskiej opadach deszczu, które są kluczowe z naszego punktu widzenia. W tym roku Czesi ostrzegali nas już od 10 września, że od południa przyjdzie do Polski wielka woda. Te informacje trzeba jedynie w porę należycie zinterpretować i podjąć stosowne działania.
- Argumenty jak najbardziej sensowne, aczkolwiek wielu ludzi obawia się, że urzędnik popełni błąd i zbiornik nie zostanie opróżniony na czas.
- Pół żartem, pół serio powiem, iż w tym przypadku może warto zaprząc do pomocy sztuczną inteligencję, która śledzić będzie napływające informacje meteorologiczne, kierując opracowane analizy do osób podejmujących decyzje o rozpoczęciu zrzutów wyprzedzających, unikając w ten sposób zrzutów katastrofalnych.
- To może jeszcze kilka słów na temat kozielskiego portu, który jest panu kapitanowi bardzo bliski. Pojawiają się pierwsze sygnały, że w tej sprawie ma coś ruszyć. Natomiast aby taki port miał rację bytu, to Odrzańska Droga Wodna musi być dostosowana do określonych standardów. I tu znowu pojawiają się kontrargumenty ekologów preferujących naturalizację Odry. Mówiąc o Wodach Polskich, wiem, że wkładano wam kij w szprychy przy różnych okazjach, jak chociażby podczas planowania robót hydrotechnicznych na Odrze, na odcinku, gdzie rzeka stanowi zarazem granicę państwową. O dziwo, Polska nie może nawet wybudować po swojej stronie dokładnie takiej samej infrastruktury, jaką dysponują nasi zachodni sąsiedzi, bo skutecznie blokują to ekolodzy.
- Trzeba rozmawiać, tłumaczyć, edukować, bo to, że transport śródlądowy jest najbardziej ekologiczny i przyjazny środowisku, nie podlega żadnej dyskusji. Mówienie o tym jest już nudne. Jednocześnie osoby, którym wydaje się, że są specjalistami od gospodarki wodnej i żeglugi śródlądowej, opowiadają różne bzdury. Proszę zobaczyć, co się dzieje z wodą w Kanale Gliwickim, gdzie tej żeglugi, poza tą turystyczną, praktycznie nie ma. Niech ktoś zaczerpnie wodę z tego kanału do wiadra i następnie sprawdzi, co się z nią zacznie dziać po kilku dniach. Dlatego ten ruch wody, jej przepływ jest bardzo wskazany, a żegluga śródlądowa w znaczący sposób go zapewnia.
- Skoro po Dunaju, Renie, Łabie czy Sekwanie mogą pływać barki, to czemu nie u nas?
- Ten niezrozumiały upór niektórych środowisk społecznych, politycznych, ekologicznych, żeby tej żeglugi u nas nie rozwijać, jest dla mnie kompletnie niezrozumiały. A gdy jeszcze słyszymy w mediach, że jest to naruszanie interesów naszego zachodniego sąsiada, który traktuje Odrzańską Drogę Wodną jako konkurencję na przykład dla Łaby, no to zaczyna się to wszystko układać w pewną całość. Przecież nasi inżynierowie i hydrolodzy nie zamierzają postępować wbrew środowisku. Tak jak chociażby w przypadku tych zbudowanych już czterech zbiorników w Kotlinie Kłodzkiej, które pięknie wkomponowały się w otoczenie. Ci, którzy wcześniej byli przeciwni ich budowie, też już by takie teraz chcieli, bo nie psują krajobrazu, a jednocześnie zapewniają ochronę.
- Po powodzi przez pewien czas panuje atmosfera sprzyjająca realizacji takich inwestycji. Warto nie zaprzepaścić tej szansy i kuć żelazo póki gorące. A propos naturalizacji szlaków żeglownych, to takim modelowym przykładem jest królowa polskich rzek Wisła, która latem tego roku osiągała miejscami głębokość górskiego strumyka. Jeszcze trochę i z tej Wisły nic nie zostanie. Czy zatem za sprawą orędowników naturalizacji rzek ten sam los ma spotkać Odrę?
- Środowiska ekologiczne domagają się, aby budując wały, odsuwać je jak najdalej od koryta rzeki albo całkowicie likwidować obwałowania i tworzyć potężne rozlewiska oraz bagniska. Rozumiem, że w niektórych miejscach jest to nawet możliwe, ale tu pojawia się pytanie, skąd wziąć na to wszystko aż tyle wody. Najpierw w górnych biegach rzek trzeba zbudować zbiorniki retencyjne, bo w okresie suszy nie będzie żadnych rozlewisk, tylko pustynie. Inni z kolei chcą sadzić drzewa w międzywalu. Aż trudno komentować te pomysły.
- Zapytam jeszcze o częstotliwość występowania powodzi, bo ona też się zmienia. Na przestrzeni wieków te większe kataklizmy występowały mniej więcej co kilkanaście lat. Takie były cykle. Pamiętamy powodzie chociażby z 1985, 1997 i 2010 roku. Kolejna wielka wystąpiła w 2024 roku. Natomiast przypomnijmy, że bardzo niebezpiecznie było też w 2020 roku. Zatem nie mówimy już o 12, 13 bądź 14 latach, ale o 4…
- Ale dlatego, że nie zmarnowaliśmy tego czasu, ograniczyliśmy skutki ostatniej powodzi. Trzeba się ostro wziąć do roboty i nadal poszerzać tę bazę przeciwpowodziową. Nie ma na co czekać, bo możemy mieć znacznie mniej czasu niż nam się teraz wydaje. Te 2 miliardy złotych przeznaczone na budowę zbiornika w Raciborzu zwróciły się już co najmniej kilkukrotnie. Musimy więc nadal podążać tą drogą, aby zapewnić bezpieczeństwo nam wszystkim.
------
Kapitan Mariusz Przybylski - począwszy od sierpnia 2019 r. do marca 2023 r., był dyrektorem Wód Polskich RZGW we Wrocławiu. Powołanie na to stanowisko otrzymał 9 sierpnia 2019 roku z rąk Przemysława Dacy - prezesa Państwowego Gospodarstwa Wodnego Wody Polskie. Kapitan Przybylski od ponad 40 lat jest związany z żeglugą śródlądową. Z wykształcenia magister administracji publicznej. Wcześniej był dyrektorem Urzędu Żeglugi Śródlądowej w Kędzierzynie-Koźlu. Pełnił między innymi nadzór nad bezpieczeństwem żeglugi śródlądowej na drogach wodnych, udzielał wsparcia przy projektach inwestycyjnych dotyczących infrastruktury żeglugowej i przeciwpowodziowej oraz brał udział w procedurach administracyjnych związanych z wydawaniem pozwoleń wodnoprawnych. W przeszłości był też związany z opolskim oddziałem Okręgowej Dyrekcji Gospodarki Wodnej we Wrocławiu i Zarządem Odrzańskiej Drogi Wodnej w Opolu. Marynarz, bosman, sternik i kapitan żeglugi śródlądowej na Odrze. Do października 2024 pozostawał w strukturach Wód Polskich Krajowego Zarządu Gospodarki Wodnej w Warszawie na stanowisku eksperta do spraw żeglugi śródlądowej. 28 października 2024 r. przeszedł na emeryturę.
Rozmawiał Andrzej KOPACKI
Na poniższych zdjęciach zapora na potoku Wilczka w Międzygórzu, wzniesiona na początku XX wieku, ma 29 metrów wysokości, a zbiornik przeciwpowodziowy może pomieścić prawie 1 milion metrów sześciennych wody. W czasie powodzi z lipca 1997 oraz z września 2024 roku to nie wystarczyło - woda przelała się przez zaporę!
Na poniższych zdjęciach tegoroczna Wisła w lipcu 2024 w Kazimierzu Dolnym
Poniżej Wisła w Warszawie, która osiągnęła najniższy historycznie poziom 24 centymetrów (9 września 2024 roku).
Napisz komentarz
Komentarze