- Przeszedłeś wszystkie możliwe szczeble kariery w naszym klubie: od zawodnika, poprzez asystenta trenera, następnie selekcjonera, potem dyrektora sportowego i zarządzającego, aż po prezesa. Jesteś legendarną postacią kędzierzyńskiej siatkówki. Jak czujesz się w tej roli?
- Legenda to chyba za dużo powiedziane. Natomiast jak się czuję? Doskonale! Cieszę się, że jestem w tym klubie. Mogłem wraz z nim się rozwijać, spędzić tu 12 lat mojego życia i nie żałuję z tego ani chwili. Obchodzimy 25-lecie klubu. Więc za rok, w przypadku mojego stażu, będę mógł pochwalić się połówką tego ćwierćwiecza. Wracając do pytania, to powiem tylko tyle, że dla mnie jest to sama przyjemność robić to, co lubię, i to, co kochałem przez całe życie. Także z tej innej strony, ponieważ niestety czas leci. Zawodnikiem już być nie mogę, a trenerem nie do końca się udało. Teraz jestem prezesem i mam nadzieję, że wyniki oraz to wszystko, co osiągamy wspólnie z zawodnikami, trenerami, pracownikami i współpracownikami naszego klubu, przynoszą radość kibicom.
- W 2000 roku prezes Kazimierz Pietrzyk ściągnął cię do Mostostalu-Azotów ze Stilonu Gorzów. Wtedy oba zespoły ostro rywalizowały ze sobą w polskiej lidze. To była dla ciebie trudna decyzja.
- Nie była to trudna decyzja, mimo że urodziłem się pod Gorzowem, konkretnie w Skwierzynie. Całe moje wychowanie, dorastanie, szkoła, a następnie początki kariery wiążą się nierozerwalnie z Gorzowem Wielkopolskim i drużyną Stilonu. W 1999 roku odszedł od nas trener Waldemar Wspaniały, który po pierwsze mnie odnalazł i docenił, po drugie dał możliwość rozwoju, a po trzecie wprowadził na ligowe salony. Zatem dla mnie decyzja o przeprowadzce z Gorzowa na Opolszczyznę była dość łatwa, ponieważ Waldemar Wspaniały, odchodząc ze Stilonu, od razu mi powiedział, że ściągnie mnie do Kędzierzyna-Koźla i na pewno jeszcze będziemy ze sobą współpracować. Do tej decyzji dojrzewałem przez rok i po kolejnym sezonie słowo ciałem się stało. Otrzymałem propozycję, nie miałem wiele czasu do namysłu, ale też nie było sensu zastanawiać się zbyt długo, bo dla mnie to był skok jakościowy. Mostostal-Azoty to był klub walczący o najwyższe cele nie tylko na krajowych, ale i europejskich parkietach. Była to też dla mnie okazja do wypromowania siebie w Europie. Moim marzeniem była bowiem gra w lidze włoskiej. Dzięki grze w Mostostalu-Azotach po trzech latach udało mi się spełnić to marzenie i trafiłem na Półwysep Apeniński, gdzie grałem najpierw w Perugii Volley, a następnie Lube Banca Macerata, zdobywając tam niejedno trofeum.
- Wróćmy jednak na polskie parkiety. Który okres swojego życia wspominasz lepiej? Czasy, gdy grałeś jako zawodnik w Mostostalu-Azotach czy te obecne, gdy pełnisz odpowiedzialną funkcję prezesa Grupy Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle?
- Nie porównam tego, bo nie można tego porównać. Epoka Mostostalu to czasy zawodnicze. Chyba trochę spokojniejsze, bo bez mass mediów, ciągłych telefonów. Tworzyliśmy jedną wielką, wspaniałą rodzinę. Dziś też tak jest, ale to wszystko stało się bardzo profesjonalne, zawodowe. Z perspektywy mojej obecnej funkcji może i dobrze, że tak to wygląda. Jednak nie wiem, czy jako zawodnik odnalazłbym się w tej nowej rzeczywistości, gdzie człowiek nie może nawet spokojnie wyjść z rodziną na obiad, bo stanowi potencjalne zainteresowanie paparazzich, którzy siedzą gdzieś z boku, robią ci zdjęcia i przeszkadzają. To są zupełnie dwa różne światy. Dziś jestem w tym miejscu, w którym jestem, i cieszę się z tego powodu. Jednak jest to zupełnie coś innego niż bycie zawodnikiem.
- Najtrudniejszy moment w twojej karierze to chyba ten, gdy wróciłeś z ligi włoskiej do Kędzierzyna-Koźla i uległeś fatalnej kontuzji, która wywróciła twoje życie do góry nogami.
- Tak. Te wszystkie lata poświęceń i wyrzeczeń wobec siebie i rodziny odcisnęły swoje piętno na zdrowiu. Bardzo żałuję, że stało się to akurat w tym sezonie, gdy wróciłem do Polski, ponieważ chciałem się bardzo pokazać z jak najlepszej strony. I tak jak powiedziałeś, wspomniana kontuzja wywróciła całe moje życie do góry nogami. Przez pierwszy rok walczyłem o odnalezienie się w sporcie, w siatkówce, w nowym życiu. Skończył się bowiem jeden etap i zaczął drugi.
- Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
- Dlatego ta nowa sytuacja pozwoliła mi odnaleźć się w tym, co robię obecnie. Nie wiem, co by było, gdybym dalej grał w siatkówkę, gdzie skończyłbym karierę i czy tym miejscem byłoby miasto Kędzierzyn-Koźle. Jestem tutaj i cieszę się, że dalej mogę żyć siatkówką i sportem przez wielkie S. Kędzierzyn-Koźle to jest siatkarska marka, znana nie tylko w Polsce, Europie, ale nawet na całym świecie. Będąc na różnych kontynentach i mówiąc, skąd pochodzę, gdzie gram czy pracuję, to faktycznie nazwy miasta ludzie nie są w stanie wymówić, ale ZAKSĘ wszyscy kojarzą i bez problemu potrafią wypowiedzieć jej nazwę. Dlatego jestem dumny, że mogę brać udział w tym wielkim projekcie.
- Gdy patrzę na ciebie, sprawiasz wrażenie osoby szczęśliwej. Jak mniemam chyba też spełnionej.
- Otóż nie, nie czuję się spełniony. Jeszcze wiele wyzwań przed nami i mam nadzieję, że to spełnienie przyjdzie. W siatkówce jedna akcja się kończy i trzeba już myśleć o następnej. Satysfakcja po każdej udanej akcji sprawia, iż chcemy jeszcze więcej. Tak samo jest w moim przypadku. Ktoś może powiedzieć, że po zdobyciu kolejnego tytułu mistrza Polski przez ZAKSĘ osiągnąłem już wszystko. Jednakże wkrótce w PlusLidze rusza nowy sezon, ekscytujące rozgrywki i zamierzamy walczyć o najwyższe cele. Ponadto chcemy się też pokazać z dobrej strony w europejskiej Lidze Mistrzów.
- Zatem apetyt rośnie w miarę jedzenia.
- To prawda. Każdy sezon jest inny, nieporównywalny i zawsze wierzę w to, że osiągnięcie kolejnych sukcesów jest możliwe.
Napisz komentarz
Komentarze