Sprecyzowanie liczby specjalistów od długich dystansów w Europie jest trudne. Maszerzy z Europy Środkowej wybierają Sedivackuv Long, uznawany za wyścig marzeń. Zaledwie kilku Polaków miało zaszczyt stanąć na starcie 26. odsłony prestiżowego wyścigu.
Cze-Mi reprezentowało troje maszerów: Małgorzata Kita, Bogusław Madejczyk i Tomasz Radłowski. Każdemu z nich towarzyszył pomocnik.
Wyścig to wyzwanie o wysokim poziomie trudności. W imprezie uczestniczą maszerzy z różnych krajów, tworząc międzynarodowe mistrzostwa Republiki Czeskiej w długim dystansie.
- 26. edycja zawodów, dla mnie trzecia. Najtrudniejszy był mój pierwszy udział w imprezie, czyli tej sprzed trzech lat. Przypłaciłem ją dość poważnym wypadkiem na drugim kilometrze i wstrząśnieniem mózgu, kończąc udział - wspomina Tomasz Radłowski. Dwa lata temu ukończył klasę „touristic”. I to go nakręciło do tego, aby przygotować się do kolejnej edycji zawodów. W 2023 r. warunki pogodowe były fatalne. Ostatecznie organizatorzy zdecydowali się przeprowadzić zawody. Rok 2024 - trzecia edycja, w której wziął udział Radłowski. I po raz pierwszy został sklasyfikowany w klasie zawodowej LT 200, czyli do pokonania miało być 200 km.
Pogoda pokrzyżowała plany i z pięciu etapów zrobił się jeden, liczący 57 km. Sedivackuv Long to zawody górskie w warunkach śnieżnych. Każdego roku lokalizacja startu i mety jest stała, natomiast przebieg trasy jest zmieniany.
Tydzień przez wyścigiem panowała piękna zimowa aura. W dzień rozpoczęcia zawodów sytuacja diametralnie się zmieniła. Choć na to wpływu nikt nie nie ma, wśród zawodników panowało niezadowolenie. Do wyścigu muszą się bardzo długo przygotowywać.
- To nie jest sprint. W przypadku długich dystansów nie jest tak, że człowiek wsiada na sanie i jedzie. Przy tak długich wyścigach zawodników z przypadku nie ma - podkreśla nasz maszer.
W klasach profesjonalnych, w przeciwieństwie do kategorii „turystycznej”, przeprowadza się klasyfikację. Jednak Radłowski nie przystąpił do tych zawodów z zamiarem rywalizacji o miejsce na podium. Jego marzeniem było jedynie ukończenie wyścigu. I to mu się udało, mimo że warunki panujące podczas zawodów były dramatycznie niebezpieczne. (...)
Pełna relacja w 7. numerze "Nowej Gazety Lokalnej", który ukazał się 20 lutego. Dostępna również w formie elektronicznej - E-WYDANIE.
Napisz komentarz
Komentarze