Ogólnopolski Konkurs Wokalny im. Stanisława Jopka, organizowany przez Państwowy Zespół Ludowy Pieśni i Tańca "Mazowsze" im. Tadeusza Sygietyńskiego, jest wydarzeniem, w którym konkurują uzdolnieni soliści i solistki z kraju i zagranicy.
Jakubowi Pietrzakowi z Roszowickiego Lasu w gminie Cisek udało się awansować do ścisłego finału, zaplanowanego na październik. Dotąd idzie mu tak dobrze, że po jednym z występów dyrygent "Mazowsza" stwierdził, iż widziałby go w zespole, gdyż jego głos ma potencjał. To duży sukces jak na tak młodą osobę. Zwłaszcza że do "Mazowsza" czy "Śląska" nie dostaje się nikt przypadkowo. Już sam ten fakt świadczyć może o tym, że w nastolatku z naszego powiatu drzemie spory potencjał.
Z muzyką od małego
Żywa jest tradycja muzykowania w rodzinie Jakuba Pietrzaka. Mimo że zarówno bliscy nastolatka, jak i on sam nie kończyli szkoły muzycznej.
- Mama jest po wyższych studiach filologicznych o specjalności pedagogicznej i teatralnej i para się propagowaniem sztuki teatralnej w placówkach oświatowych - kiedyś w szkołach, obecnie pracuje jako logopeda. Bardzo lubiła pracować z młodzieżą. Gdzieś to zamiłowanie mam właśnie po niej. Z kolei po ojcu odziedziczyłem słuch muzyczny. Tata był świetnym akordeonistą. Porzucił już grę na tym instrumencie, ale wszystkie piosenki, pieśni wykonywał ze słuchu - mówi Jakub Pietrzak. Dodaje, że jego o trzy lata młodsza siostra gra na perkusji i śpiewa.
Absolwent szkoły w Roszowickim Lesie. Podkreśla, że jest z tego dumny. W tym roku napisze maturę w Zespole Szkół Żeglugi Śródlądowej w Kędzierzynie-Koźlu. To w tej placówce tak naprawdę ostatecznie rozwinął się artystycznie.
- Mamy w Żegludze wspaniałą panią dyrektor, która bardzo nas zachęca do tego, żebyśmy się kształcili artystycznie - zaznacza Jakub. - Każdy apel szkolny, każda większa uroczystość w naszej szkole jest dopięta na ostatni guzik, wszystko przygotowane i dopracowane do perfekcji. To uczyło nas, i uczy dalej, systematyki pracy, takiego wyczucia. Zresztą nasza pani dyrektor ma też takie powiedzenie: "Jak wiecie, że zrobiliście błąd, i wiecie, że nie możecie go poprawić, to nawet nie dajcie po sobie tego poznać". I to jest największa sztuka, jakiej uczy nasza szkoła- sztuka improwizacji, odnalezienia się w trudnej sytuacji w taki sposób, żeby przekształcić ją na swoją korzyść. To jest piękne i bardzo pouczające - dodaje.
Nauczycielką śpiewu w ognisku artystycznym, do którego należy Jakub, jest Monika Woleńska. Pod okiem tej byłej artystki chóru Opery Śląskiej, dziś prowadzącej chór Bytomskiego Uniwersytetu Trzeciego Wieku "Wrzosy Jesieni", Jakub szlifuje umiejętności od czterech lat.
Zaczął brać to na poważnie
Przygoda mieszkańca Roszowickiego Lasu z muzyką i śpiewem zaczęła się jednak znacznie wcześniej. Pierwszą nauczycielką śpiewu Jakuba była Marta Prochera, dyrygent chóru przy parafii św. Eugeniusza de Mazenod w Kędzierzynie-Koźlu.
- Świetna polonistka, absolwentka tutejszej szkoły muzycznej - mówi Jakub Pietrzak.
Pierwszy większy konkurs wygrał w Sławięcicach. Tak to się zaczęło. Potem był zespół Długomiłowiczanki. Jakub trafił pod skrzydła Krystyny Przezdzienk-Grzybek, która w Gminnym Ośrodku Kultury w Reńskiej Wsi prowadzi grupy śpiewacze. Dużo koncertowali. Jakub brał też udział indywidualnie w różnego rodzaju konkursach. Przez kilkanaście lat uczył się gry na fortepianie, upodobał sobie też trąbkę. Ostatecznie wybrał śpiew.
Szkoła muzyczna też była w jego życiu. W ostatniej klasie odstąpił jednak od nauki. Przyznaje, że z tego, iż nie udało mu się jej ukończyć, nie jest dumny. Mimo to bardzo cieszy go, że zaczął przygodę ze śpiewaniem. Dopiero w nim się rozwinął. Gry na fortepianie uczył się dziesięć lat. Niektórzy mówią mu, że jest w tym dobry. Śmieje się wtedy, przyznając, że nie skończył szkoły muzycznej. Ale być może i w tym, że z grą na tym instrumencie mógłby związać swoją przyszłość, jest ziarno prawdy. Jakub bowiem komponuje i wykonuje własne utwory. Kończy akurat tworzyć większy projekt. To muzyka filmowa na orkiestrę symfoniczną.
- Szkoła muzyczna nie wykrzesała ze mnie stu procent możliwości - stwierdza rozmówca. I zaraz dodaje: - Być może to też dlatego, że - mogę to powiedzieć z pełną szczerością - chyba byłem zbyt krnąbrny, oporny na pewne uwagi. Każde dziecko rozwija się w innym tempie. Pewne rzeczy przychodzą do ciebie po czasie. Trzeba dojrzeć. Dopiero wtedy zdajesz sobie sprawę, że do pewnych rzeczy możesz dojść sam albo z pomocą. Najchętniej wybiera się tę drugą opcję. U mnie było tak, że przez większość czasu musiałem dochodzić do wielu rzeczy sam - dodaje.
Nie pierwszy talent
- Przy mnie nie byłeś krnąbrny. W zasadzie, co powiedziałam, jaką uwagę przedstawiłam, natychmiast ją przyjmowałeś - uśmiecha się Monika Woleńska, zwracając się do swojego wychowanka.
Mówi o nim: bardzo zdolny, na scenie był już nie raz.
- Tak że ja bym go nazwała zwierzęciem scenicznym. Dla niego mikrofon i scena nie są dziwne. Tak ja to widzę: Jakub żyje na scenie. Dopiero jak staje przed publicznością, dostaje energii. Tymczasem niektórzy, gdy mają wystąpić przed publicznością, mają niesamowitą tremę i tracą na tym. Jakub, nawet jeśli ma jakieś niedociągnięcia, radzi sobie świetnie - dodaje.
Pani Monika w ognisku artystycznym na osiedlu Pogorzelec pracuje 15 lat. Wyszkoliła wielu młodych artystów. Jedna z jej uczennic dostała się do Filharmonii Opolskiej. Jeszcze inna wychowanka ukończyła studia muzyczne i pracuje w zawodzie.
W ubiegłym roku inny absolwent pani Moniki próbował dostać się do Akademii Muzycznej w Katowicach. Zdał wszystkie egzaminy, lecz z powodu braku miejsc nie został przyjęty.
- Przejście z ogniska artystycznego od razu do akademii muzycznej to jest olbrzymie wyzwanie. Właściwa droga jest taka: szkoła muzyczna I stopnia, szkoła muzyczna II stopnia, a dopiero po niej studia - argumentuje Monika Woleńska. - Trzeba mieć talent. Kuba go ma - dodaje.
Największy talent w jej karierze? Nie, miała ich już kilka.
Konkursowy przesiew
Zanim dyrygent "Mazowsza" zapytał Jakuba, czy nie zechciałby dostać się do zespołu, gdyż widzi w nim potencjał, to, jak potrafi znaleźć się na scenie, trzeba było przebrnąć przez wcześniejsze etapy. Najpierw, z początkiem stycznia, w Nysie "Mazowsze" zorganizowało konkurs dla osób z województwa opolskiego. Eliminacje na tym szczeblu przeprowadzono w każdym województwie. Aby w nich wystąpić, wystarczyło zgłoszenie. Do dalszego etapu z województwa opolskiego udało się zakwalifikować tylko mieszkańcowi naszego powiatu i reprezentantce Nysy. Drugi etap - makroregionalny - przeprowadzono we Wrocławiu. Konkurowali w nim najlepsi z każdego województwa, przeszło 30 osób. Tam też naszemu rozmówcy poszło śpiewająco. I to pomimo że był chory - wystąpił zakatarzony i zachrypnięty.
- Mimo wszystko spodobał się komisji konkursowej, bardzo ładnie zaśpiewał - przyznaje Monika Woleńska.
Do dalszego etapu awansowało siedem osób. Z grupy Jakuba (osoby w wieku 14-19 lat), poza nim, przeszły trzy dziewczyny. Spośród dzieci - tylko dwójka, dorosłych - jedna osoba, a z grupy wiekowej do 24 lat - nie przepuszczono dalej nikogo. Etap finałowy odbędzie się w październiku w Warszawie. Przygotowania do niego będą długie.
- To nie jest tak, że się przychodzi, staje na scenie i śpiewa. Ćwiczymy już cztery lata. Awans do finału to tylko efekt tej ciężkiej pracy - zaznacza pani Monika.
Jakub ćwiczy z nauczycielką śpiewu raz w tygodniu po godzinie lekcyjnej. Najpierw rozśpiewka, a potem wykonywanie utworów. Ćwiczą dobrą emisję głosu, oddech, dykcję.
- A potem możesz śpiewać jazz, rock, wszystko, co tylko zapragniesz. Jeżeli masz dobre podstawy - podkreśla Monika Woleńska.
Jej wychowanek szczególnie upodobał sobie Franka Sinatrę, który wykonywał też muzykę jazzową. W szczególności lubi utwór "Fly me to the moon". Ale przypadło mu też do gustu wspólne wykonywanie z nauczycielką ukraińskiego utworu "Kałakolczik".
Tylko w tonacji "Mazowsza"
Do konkursu, o którym mowa, przygotowuje się tylko utwory zespołu "Mazowsze" w oryginalnej tonacji. Nie można śpiewać ani niżej, ani wyżej. Do każdego etapu można było przygotowywać się z utworów zamieszczonych na przedstawionej przez organizatora liście. Stanowiło to niemałe wyzwanie dla Jakuba, gdyż większość utworów była dla kobiet.
- Mieliśmy problem, co wybrać, żeby mógł zaśpiewać młody mężczyzna - przyznaje pani Monika.
Do pierwszego etapu należało przygotować dwa utwory. Trzy utwory trzeba było perfekcyjnie opanować do etapu drugiego. Ten odbył się we Wrocławiu. To tam, gdy konkursowe emocje już opadły, laureaci mieli okazję porozmawiać z dyrygentem "Mazowsza". Uświadamiał ich, jak będzie wyglądać finałowy etap w Warszawie, opowiadał o sprawach organizacyjnych. Wówczas to w rozmowie z Jakubem zapytał go, czy nie chciałby wstąpić w szeregi zespołu.
- To już jest splendor, że Kuba awansował do finału ogólnopolskiego konkursu. W jego zeszłorocznej edycji wystąpili nawet wykonawcy z Ukrainy czy Węgier - mówi Monika Woleńska. - Konkurs zakończy się koncertem galowym z zespołem "Mazowsze". Jest też oczywiście nagroda pieniężna.
Jej uczennica - Julia Kusz - w ubiegłym roku również dostała się do finału. Zajęła w nim trzecie miejsce.
Czym dla Jakuba jest awans do październikowego finału w stolicy? Przede wszystkim nobilitacją. Wyróżnieniem dla niego jako śpiewaka.
- To efekt ciężkiej pracy wykonanej przez tyle lat. Nie jest tak, jak ktoś myśli, że - na co już pani Monika zwróciła uwagę - śpiewak przychodzi, robi sobie krótką rozśpiewkę i występuje. To harówka. Popatrzmy na niektórych śpiewaków, którzy ze sceny schodzą wykończeni - tak wielki wysiłek wkładają w to, co robią. Występ sceniczny to nie tylko śpiew, ale i gestykulacja - zaznacza Jakub Pietrzak.
Jego nauczycielka przekonuje, że ludzki głos to bardzo trudny i delikatny instrument.
- Wszystkim się wydaje, że śpiewać każdy może. Ale kiedy jestem trochę zdenerwowana, zmęczona, to śpiew już nie wychodzi. Każdą niedyspozycję natychmiast słychać w głosie. Tego się nie ukryje, jak na przykład podczas gry na fortepianie. Przy śpiewie pracuje cały organizm - mówi Monika Woleńska. - Ale głos to również instrument doceniany przez publiczność. Mój mąż organizuje koncerty (Jacek Woleński, dziennikarz muzyczny, popularyzator muzyki instrumentalnej, kameralnej, symfonicznej i operowej - red.). Często się zdarza, że kontrahenci pytają, czy poza skrzypkiem ma wokalistę. Publiczność uwielbia wokalistów - zaznacza.
Pracowite miesiące
Zespół taneczny, chór i i soliści - dostać się do "Mazowsza" to zadanie, któremu trudno sprostać.
- Z tego, co wiem, trzeba przejść etap kwalifikacyjny, egzamin - mówi Jakub. - Jest też szereg wymagań, które trzeba spełnić. Choćby odpowiedni wzrost - precyzuje.
Jego nauczycielka jest pewna, że co najmniej kilka wymagań Jakub spełnia już dziś. Odpowiedni głos, prezencja, obycie na scenie.
- Rodzaj twojego głosu też widocznie spodobał się dyrygentowi, skoro zapytał, czy nie chciałbyś związać się z "Mazowszem" - dodaje pani Monika.
Trzeba zatem jak najlepiej przygotować się do występów w Warszawie. Jednakże gdyby nie udało się ze stolicy wrócić z tarczą, jego szanse na dostanie się do chóru "Mazowsza" nie będą przekreślone. Nie brakuje bowiem w chórze osób, które nie zajmowały wysokich miejsc w konkursie, ale spodobały się osobom z zasłużonego zespołu i zdały egzamin.
Nasz młody rozmówca uważa, że dobrym krokiem będzie próba dostania się do "Mazowsza". Zapewnia, że spróbuje tego, wszak to wielka szansa i przygoda w jednym. I, jak wyjawia, jednym wielkim jego marzeniem jest odwiedzić przynajmniej część krajów.
- Żeby nie stać przed sceną, a na niej - uśmiecha się Jakub.
Życie na walizkach
Z pewnością okazją do poznania świata jest kariera w "Mazowszu". Jednak życie sceniczne w tak zasłużonym i prestiżowym zespole to nie tylko blaski. O jego cieniach wiele opowiedzieć może pani Monika.
- Nie można myśleć, że to jest łatwa praca. To praca ciężka, która koncentruje się wokół scen, kulisów i hoteli. Co z tego, że byłam prawie na całym świecie, skoro widziałam tylko scenę, kulisy i hotel - mówi Monika Woleńska.
Zwiedziła całą Amerykę i Europę. Przemierzyła tysiące kilometrów w autokarze.
- To ciężki kawałek chleba. Trzeba być utalentowanym, trzeba mieć wrodzony talent i bardzo dużo pracy wykonać. Ale życzę Kubie, żeby się dostał, żeby zobaczył, jak to jest w "Mazowszu". Wierzę w niego. Bo on jest sceniczny - dodaje.
Również rodzina dopinguje Jakuba. Z dotychczasowych osiągnięć syna najbardziej cieszy się mama.
- U nas w rodzinie dziadek jest spawaczem, a ojciec inżynierem, obecnie uczy przedmiotów zawodowych z zakresu mechaniki w Zespole Szkół Żeglugi Śródlądowej. Na początku tatę trochę dziwiło, że nie z inżynierią, a właśnie ze śpiewem i sceną chcę związać swoją przyszłość. Ale też mnie dopingował, wspierał. Nie stał z boku, tylko uczestniczył, zawożąc mnie na występy, razem z mamą słuchając na widowni moich występów - mówi Jakub. - Moja siostra też to przeżywa. Ją, co prawda, bardziej interesuje na przykład fotografia, ale powiedziała, że jest ze mnie dumna, że powoli staję się tym, kim chcę być. To też daje mi satysfakcję - wyznaje.
Zastanawia się nad studiowaniem na wydziale jazzowym i muzyki estradowej Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Nysie.
- Myślę, że dobrze by było potem pracować też w tym zawodzie. Bo, prawdę powiedziawszy, muzyka jest moim życiem - mówi miłośnik śpiewu.
Tego samego zdania jest jego nauczycielka. Jak przyznaje, sama ma wykształcenie techniczne, jednak skłoniła się ku kierunkowi muzycznemu.
- Nie trzeba kończyć akademii muzycznej, żeby być zawodowym muzykiem czy śpiewakiem. Jakub będzie miał wybór. Ma porządny zawód w ręku - uśmiecha się pani Monika.
A właściwie dwa zawody, zdobyte dzięki szkole średniej, którą kończy w tym roku: technik mechanik oraz kurs spawalniczy. Miał wybór, żeby iść do liceum w Koźlu albo technikum.
- Tak sobie myślałem, że nawet kiedy skończę liceum, to będę miał tylko ślepe zapewnienie, że pójdę na studia. Pomyślałem, że po technikum będę miał zawód, coś w ręku. I to będzie swego rodzaju plan B, zabezpieczenie, gdyby coś mi nie poszło w życiu - mruga okiem Jakub. - Serdecznie dziękuję wszystkim, którzy mnie wspierają, dodają otuchy i wierzą, że wsparcie i wysiłek dają efekty i zadowolenie - dodaje.
Napisz komentarz
Komentarze