- Wykonujesz niesamowitą muzykę. Rzadko kiedy, nad czym ubolewam, można ją usłyszeć w radiu czy telewizji.
- Jeśli w radiu, to głównie nocą, bo widzę po tantiemach, że ktoś jednak musi to puszczać (śmiech).
- „Palcem po wodzie” jest twoim drugim studyjnym albumem, utwory z tej płyty zaprezentowałaś podczas tegorocznego „Wrzosowiska”. Treścią silnie nawiązujesz do żywiołu wody. Żywiołu utożsamianego z kobiecą energią - z jednej strony ulotnego i subtelnego, z drugiej nieujarzmionego, o ogromnej sile. Jak się zaczęła twoja przygoda z tą wręcz magiczną muzyką?
- Dość nietypowo, bo wszystko zaczęło się od tego, że… straciłam głos. Będąc jeszcze w liceum, pod koniec nauki w szkole muzycznej straciłam głos. Przez różne perypetie, m.in. nieumiejętne prowadzenie mego głosu, który jest specyficzny. Straciłam go tak, że miałam problem, aby nawet komfortowo mówić. O śpiewaniu nie było mowy. Głos jest bardzo związany z naszą psychiką i emocjami. Kiedy fizycznie tracimy możliwość wyrażania siebie, to tracimy też przestrzeń wyrażania własnych emocji oraz uczuć. Najpierw pojechałam z rodzicami na wakacje do Turcji, liżąc rany i ocierając łzy po niespełnionych ambicjach, bo ja zawsze chciałam śpiewać - robiłam to już praktycznie od przedszkola. Aż tu nagle tego głosu zabrakło. W trakcie tegoż pobytu w Turcji, przez przypadek, natknęłam się na muzyków grających po pracy w knajpie. Zasłuchałam się, bo to był śpiew orientalny. Oni spotykali się, siadając w kole, co jest pięknym, wspólnym przeżywaniem. I nieważne, czy to jest sędziwy sprzedawca bransoletek, czy też dorabiający w ten sposób16-letni kelner. Każdy z nich zna te pieśni, bez względu na wiek. Patrzyłam na to wszystko z podziwem i zafascynowaniem. Dla mnie to była zupełna nowość, choć w naszej, polskiej kulturze też mieliśmy tradycje wspólnego śpiewania.
- Turcy mają tendencję do zaczepiania kobiet z Europy Wschodniej, więc zakładam, że nie dali ci spokoju.
- W pewnym momencie zawołali mnie do siebie. Usiadłam razem z nimi, słuchając ich pieśni. Wspomniany wcześniej uliczny sprzedawca bransoletek, kilkudziesięcioletni Ahmed, wyciągnął nagle skrzypce, które nie miały dwóch strun. I moja mama, która też była w tej knajpce, namówiła mnie, żebym coś wykonała, bo przecież wie, że gra na skrzypcach nie jest mi obca. O ile dobrze pamiętam, zagrałam wtedy utwór „Dwa serduszka, cztery oczy”, jedną ze znanych polskich pieśni, która najwyraźniej bardzo im się spodobała. Zapytali mnie, czy to się śpiewa. Odparłam że tak, ale wspomniałam, że mam problemy z głosem. Namówili mnie, żebym zanuciła. Okazało się, że mój głos nie znikł tak do końca z przyczyn fizycznych. Owszem, wcześniej poddana byłam rehabilitacji, ale ta psychiczna blokada paraliżowała artystyczne serce i śpiew. I nagle mój głos ponownie zaczął wybrzmiewać, ale w zupełnie innej przestrzeni, pozbawionej recenzji, wszelkich popisów i egzaminów szkolnych oraz wiecznego stawania przed komisją, która oceniała coś tak nieocenialnego jak śpiew, emocje i uczucia. Tymczasem w tureckiej knajpce byli zupełnie obcy mi ludzie, którzy nie znali mojej historii, którzy nie śledzili moich ocen od pierwszej klasy.
- Czyli de facto odbudowałaś się podczas tego pobytu w Turcji.
- Odbudowałam się przede wszystkim psychicznie. Zrozumiałam, że można inaczej, że należy szukać swojej drogi i nie wciskać siebie na siłę w metodę, ale szukać metody na siebie. Przez te niezapomniane dwa tygodnie wakacji owe spotkania stały się naszą tradycją, widywaliśmy się tam codziennie. Nie znałam ich języka ani melodii, zatem jedyną formą wyrażania się poprzez śpiew było wokalizowanie. Okazało się, że posiadam dość dużą łatwość posługiwania się śpiewem ornamentalnym i tak sobie tkwiłam w tych dźwiękach. Wróciłam do Polski z głową pełną pomysłów. Wprawdzie jeszcze przez dwa lata musiałam powalczyć o powrót do pełni sił, jednak moja głowa była już zupełnie gdzie indziej. Wiedziałam, czego chcę i co ma być priorytetem. Czyli już nie spełnianie oczekiwań wszystkich dookoła, tylko wyrażanie czegoś i szukanie tej nici biegnącej od serca do serca.
- To już rozumiem, dlaczego w twojej muzyce wybrzmiewają klimaty orientalne, bliskowschodnie, ale da się też wyczuć pewną nutę bałkańską, słowiańską.
- Publiczność, która nie zna mojej muzyki, a słyszy ją po raz pierwszy, przeżywa ją wspólnie ze mną. Po koncercie ludzie wychodzą naładowani tymi dźwiękami i rytmami, ponieważ tętni w nas to samo. To jest bowiem muzyka organiczna, oparta nie na stylach czy pewnych wzorcach, ale bardziej na naturze, a konkretnie na naturalnej potrzebie człowieka do wybrzmiewania.
- Faktycznie, wykonujesz tę specyficzną muzykę w bardzo naturalny sposób, jakbyś ją miała zakorzenioną w swoim DNA. Trzeba ją bowiem czuć, rozumieć, nosić w swoim sercu i genach.
- Może coś w tym jest. Rzeczywiście, kiedyś zaczęłam szukać swoich korzeni. Jestem trochę takim kundelkiem, bo ze strony taty mam polskie pochodzenie, a ze strony mamy pojawiają się zarówno żydowskie, jak i romskie smaki. Zatem te geny wybrzmiewają gdzieś tam w mojej muzyce.
- Jesteś rodowitą gliwiczanką, ale obecnie mieszkasz w Warszawie. Przeprowadziłaś się w poszukiwaniu nowych, większych szans zaistnienia w muzyce?
- To fakt. Oprócz tego, że sama śpiewam, to prowadzę również wszelkiego rodzaju warsztaty wokalne, polegające na pracy z głosem i ciałem.
- Cokolwiek by mówić, masz w tym doświadczenie. Znasz to z autopsji.
- Bo przeszłam tę drogę. Wiem dokładnie, jak szuka się tej przestrzeni, żeby głos wybrzmiał w zgodzie z nami. Doskonale rozumiem osoby, które do mnie przychodzą i mówią, że nie potrafią śpiewać. Otóż nie ma ludzi, którzy nie potrafią śpiewać. Są natomiast ludzie, którzy są przyblokowani. Gdy popatrzymy na polską wieś, dawniej śpiew był przedłużeniem mowy. Tam, gdzie nie dało się czegoś powiedzieć o niektórych sprawach, można było o nich zaśpiewać, i robił to każdy. Dlatego powtarzam to ludziom: wszyscy potraficie śpiewać, tylko ta kulka musi trafić w odpowiednią rynienkę i wtedy potoczy się właściwym torem.
- Gdy występujesz z zespołem na scenie, widać, że panuje między wami doskonała chemia. To się wyczuwa na każdym kroku.
- Bo my się naprawdę przyjaźnimy.
- Charakteryzuje was coś jeszcze. Nieprawdopodobne wręcz bogactwo dźwięków, dzięki zastosowaniu wielu, w dodatku coraz rzadziej spotykanych, instrumentów. Możesz je wymienić?
- Do Bartłomieja Pałygi przypisane są: wiolonczela elektryczna, lira korbowa, tarhu, kalimba, śpiew gardłowy, do Mateusza Szemraja: oud, cymbały, baglama, gitara klasyczna, gitara dwunastostrunowa, do Huberta Giziewskiego - akordeon, a Jakuba Mielcarka – kontrabas. Na tegorocznym Wrzosowisku był z nami Tomasz Skrętkowski, który grał na przeszkadzajkach i wszelkiego rodzaju bębnach, jednak na co dzień w naszym zespole występuje Wojciech Lubertowicz, a jego instrumenty to właśnie bębny obręczowe, cajon oraz bęben sznurowy. Po prostu chłopaki się czasami wymieniają. Wszak mają wzięcie, występując nie tylko na scenach polskich i europejskich, ale praktycznie całego świata. Z kolei ja odpowiadam w zespole za śpiew, muzykę i teksty.
- Przed rozpoczęciem koncertu bardzo ciepło wypowiadałaś się o „Wrzosowisku”. Ta impreza obchodzi w tym roku 35. urodziny. Wspominałaś o coraz rzadszym styku różnego rodzaju gatunków muzyki prezentowanych na tym festiwalu. Muzyki dla ludzi dojrzałych artystycznie.
- Takich przeglądów jak organizowane w Kędzierzynie-Koźlu „Wrzosowisko” pozostało niewiele, ponieważ, niestety, daliśmy się zapędzić w kozi róg. Serwują nam tylko to, co wydaje nam się, że znamy i lubimy, bo jesteśmy tym cały czas bombardowani. Grając również na dużych imprezach, wielokrotnie widziałam, jak przeciętny odbiorca tej papki serwowanej w mediach głównego nurtu stoi wręcz zahipnotyzowany, słuchając naszej muzyki. Dlatego warto ją tworzyć.
- To prawda i jeszcze raz gratuluję udanego koncertu w Kędzierzynie-Koźlu.
- Dziękuję i mam nadzieję do zobaczenia.
Rozmawiał Andrzej KOPACKI
Karolina Skrzyńska - wokalistka, autorka muzyki i tekstów. Swój niemal czterooktawowy głos rozwijała na wiele sposobów: trenowała śpiew klasyczny, rozrywkowy, śpiewokrzyk (biały głos), chłonęła również specyfikę śpiewu orientalnego w Turcji. Wielokrotnie nagradzana na najważniejszych festiwalach muzycznych w Polsce. Swoje miejsce odnalazła też w muzyce filmowej i teatralnej.
Jej wrażliwość muzyczna, świadomość możliwości i potrzeba wyrażania tego, co ważne, doprowadziły do stworzenia własnego języka, nieznającego podziału kulturowego czy stylistycznego. Inspiruje, ciekawi i nie daje się zapomnieć. W 2013 roku ukazał się jej debiutancki album "W oddali". W 2017 roku, nakładem Wydawnictwa Polskiego Radia, premierę miał drugi krążek artystki "Palcem po wodzie".
Autorska muzyka Karoliny jest nierozerwalnie związana z rdzenną kulturą polską. W każdym dźwięku słychać jej silny związek ze słowiańskością, a zespół, z którym artystka współpracuje, złożony z wybitnych muzyków i chóru kobiet śpiewających białymi głosami, nadaje wszystkiemu siłę i wielobarwność muzyczną. Muzyka artystki i zespołu przenosi słuchacza w przestrzenie odległe od pędzącej codzienności, gdzie natura i siła tego, co rdzenne, wciąż mają głos. To jednak nie jest typowy polski folk, tylko balansowanie na granicy tego, co rdzenne, a tego, co współczesne.
To prawdziwa uczta dźwięków instrumentów ze wszystkich stron świata, różnych technik wokalnych, poruszających melodii, rytmów, jak również poetyckich, osobistych tekstów. Takie oryginalne podejście do muzyki wyróżnia zespół na polskiej scenie muzycznej i głęboko zapada w pamięć, otwierając równocześnie ich muzykę na szerokie grono odbiorców.
Poniżej kilka utworów Karoliny Skrzyńskiej
Poniżej fotorelacja z koncertu w Kędzierzynie-Koźlu
Foto: RP
Napisz komentarz
Komentarze