Padające od 5 lipca ulewne deszcze, spowodowały gwałtowny przybór wód w rzekach północnych Czech i południowej Polski. Na południu Polski i wschodzie Czech opadów było trzykrotnie więcej, a na obszarach górskich nawet cztero- i pięciokrotnie więcej niż zazwyczaj.
Gdy we wtorek 8 lipca wielka woda wdarła się do Raciborza, Bierawy i Ciska w samym Kędzierzynie-Koźlu wyczuwało się rosnące z godziny na godzinę napięcie. Po południu ze studzienek kanalizacyjnych na głównych ulicach Koźla zaczęły wybijać strumienie wody. Ludzie tłumnie przychodzili nad brzeg Odry. Choć zdawali sobie sprawę z ogromnego zagrożenia, chyba nikt nie przypuszczał, że skala zbliżającego się kataklizmu będzie tak porażająca. Worki z piaskiem pojawiły się wzdłuż Odry przy ul. Łukasiewicza. Zabezpieczano zlokalizowane w tamtym rejonie obiekty (pocztę, bank, Wojskową Komendę Uzupełnień oraz Dom św. Karola).
W sklepach spożywczych zaczęło brakować towaru. Pod wieczór mosty drogowe w Koźlu zostały wyłączone z ruchu. Woda zaczęła zalewać najniżej położone tereny miasta. W szpitalu przy ul. Roosevelta kontynuowano ewakuację sprzętu z niskiego parteru na wyższe kondygnacje. O sytuacji na bieżąco informowało Radio Park. Trzeba przyznać, że rozgłośnia ta odegrała w tamtym czasie bardzo pozytywną rolę, będąc najszybszym i najskuteczniejszym źródłem informacji dla mieszkańców.
Przezorni właściciele samochodów z Koźla, wywozili pojazdy na rynek, dwie górki - „Winnetou” w parku oraz tę położoną na os. Zachód (w sąsiedztwie ulic Archimedesa, Przytulnej i Stolarskiej), jak również do Większyc. Wszędzie tam były one bezpieczne. Niektórzy udali się w rejon kozielskiego dworca PKP, jednak kilkanaście godzin później okazało się, że poziom wód powodziowych był tak wysoki, że auta te w większości zostały zalane. Podczas powodzi w 1985 roku miejsce to zdało egzamin i niektórzy kierowcy o tym pamiętali, ale już w lipcu 1997 roku srogo się zawiedli.
Przyszedł potop
W nocy z 8 na 9 lipca zatopione zostały: część Pogorzelca, prawie cała Kłodnica i z wyjątkiem rynku całe Koźle. Na osiedlu Zachód rzeka zaczęła płynąć ulicą Piastowską około godz. 4.30. Jej wysokość rosła w zastraszającym tempie. Duża część kierowców dopiero nad ranem na widok nadpływającej zewsząd wody, pobiegła ratować swoje auta zaparkowane w garażach i na osiedlowych parkingach. Nawet, jeśli zdążyli odpalić samochód, to po chwili go zostawiali, by ratować swoje życie. Już po kilkunastu minutach osiedlowe ulice pokryła metrowa warstwa mętnej i rwącej wody.
Zalało też całą kozielską jednostkę wojskową wraz z ogromną ilością sprzętu, który należało jeszcze przed powodzią wywieźć jak najszybciej ulicą Chrobrego w kierunku Większyc. Niestety o dziwo wojsko dało się zaskoczyć i bliżej nieokreślona ilość pojazdów, broni i amunicji uległa bezpowrotnemu zniszczeniu. Wiele osób zastanawiało się później, czy był to efekt braku koordynacji właściwych służb, czy też brak jasnego i wyraźnego sygnału do ewakuacji, którego de facto nie było. Zresztą problem ten dotknął nie tylko żołnierzy, ale wszystkich. Zardzewiały sprzęt wojskowy wywożono już po powodzi na wielkich platformach samochodowych.
Na straconej pozycji
Woda przykryła najpierw dachy samochodów stojących przed budynkami, a potem znaki drogowe. Lokatorzy z mieszkań położonych na parterze zaczęli w pośpiechu wynosić swój dobytek na wyższe kondygnacje. Na klatkach schodowych, począwszy od pierwszego piętra wzwyż pojawiły się meble, lodówki, pralki i telewizory. Początkowo ludzie próbowali przez okna wylewać wodę powodziową z mieszkań, uszczelniali drzwi wejściowe, ale bardzo szybko okazało się, że w walce z żywiołem stoją na straconej pozycji. Już 9 lipca wyłączono prąd. Tego dnia mieszkańcy mogli jeszcze korzystać z wody i gazu. Rano całkowicie przerwana została łączność telefoniczna.
Rok 1997 to wciąż raczkująca telefonia komórkowa w Polsce. Kapitan żeglugi śródlądowej Czesław Szarek posiadał wtedy telefon, zresztą bardzo przydatny do pracy na statku. To on jako pierwszy udzielił telefonicznego wywiadu Radiu Wrocław, informując o dramatycznej sytuacji z zalanego Koźla. Wkrótce potem rozdzwoniły się do niego telefony z całej Polski i zagranicy (z Niemiec, Szwecji, Grecji, Anglii, Włoch i Szwajcarii). Jedni dzwonili z pytaniami o sytuację powodziową miasta i jak mogą pomóc, inni pytali o los swoich najbliższych. Kapitan Szarek odebrał w tamtym czasie setki takich telefonów. Część rozmówców odsyłał do Sztabu Powodziowego w Kędzierzynie, podając jego numer telefonu. Innym razem korzystając ze swojego telefonu komórkowego, kapitan Szarek próbował ściągnąć pomoc medyczną. Potrzebny był helikopter. Młody mężczyzna doznał krwotoku wewnętrznego i należało go natychmiast przetransportować do szpitala. Wprawdzie towarzyszył mu lekarz, ale chłopak wymagał pilnej hospitalizacji. Ponieważ była już późna pora, helikoptery zaprzestały lotów. Śmigłowiec nie latał po zmierzchu, więc przyleciał po chłopaka dopiero o świcie.
Druga fala
Poziom wody w Odrze, na wodowskazie przy kozielskim moście, osiągnął 970 cm. W ciągu sekundy przez miasto przelewało się około 3400 metrów sześciennych wody, przy przepustowości Odry wynoszącej w Kędzierzynie-Koźlu 1000-1300 metrów sześciennych na sekundę.
Osoby posiadające radia tranzystorowe na baterię mogły usłyszeć na falach Radia Opole z ust ówczesnego wojewody opolskiego Ryszarda Zembaczyńskiego, że wody w Koźlu jeszcze przybędzie, a na os. Zachód zalane zostaną nawet mieszkania na pierwszym piętrze. Podobnie jak wcześniej lokatorzy z parterów, również rodziny zamieszkujące pierwsze piętra zaczęły oswajać się z myślą, że będą musiały opuścić swoje mieszkania. Powoli przygotowywano się do ewakuacji dobytku. Przez całą noc czujnie obserwowano, czy poziom wody rośnie. Choć w czwartek nad ranem (10 lipca) spodziewano się kolejnej, jeszcze większej fali powodziowej, ta jednak nie nadeszła. Uratowało nas przerwanie wałów przeciwpowodziowych na Odrze powyżej Kędzierzyna-Koźla. Woda nie wezbrała w naszym mieście, ponieważ po pęknięciu wałów utworzyła ona gigantyczne rozlewiska na pograniczu województw opolskiego i ówczesnego katowickiego.
Upragnione słońce
Na szczęście 10 lipca nastąpiła poprawa pogody. To był piękny, słoneczny czwartek. Tego dnia rozpoczęły się dostawy żywności i środków higienicznych. Nad miastem pojawiły się wojskowe śmigłowce. Zrzucały one pieczywo, nabiał, wodę mineralną i inne produkty żywnościowe na dachy budynków, oznaczonych białymi flagami, które stanowiły znak rozpoznawczy dla załóg śmigłowców. Helikoptery pojawiały się też nad domami z czerwonymi flagami. Był to znak, że ktoś potrzebuje pomocy. W takiej sytuacji ratownicy opuszczali się, zapinali ludzi w specjalne uprzęże i wciągali na pokład helikopterów.
W piątek 11 lipca woda stopniowo zaczęła opadać, ale wiele osób nie mogło jeszcze opuścić swoich domostw. Ulicami przemieszczały się wojskowe amfibie, pływały motorówki, kajaki i pontony. Lokatorzy z pierwszych pięter, którzy w obawie przed drugą falą wynieśli część rzeczy do swoich sąsiadów z wyższych kondygnacji, zaczęli je znosić z powrotem do domu. W najgorszej sytuacji znajdowały się rodziny z parterów, które czasami przez wiele dni mieszkały u swoich sąsiadów na wyższych piętrach. Inni trafili do punktów ewakuacyjnych rozlokowanych w różnych częściach miasta.
Przy tej okazji zawiązywały się przyjaźnie. Ludzie dzielili się jedzeniem, którego nie brakowało chociażby dlatego, że tysiące lodówek rozmrożonych na skutek braku dostaw prądu, trzeba było opróżnić z zalegających w nich zapasów żywności. Dzieci z nudów przesiadywały na dach budynków, oglądały latające tuż nad głowami wojskowe helikoptery, czytały książki i całymi godzinami (dopóki było jasno) grały w karty, „kółko i krzyżyk” oraz wszystkie możliwe gry planszowe.
Egipskie ciemności
Wieczorem i w nocy całe miasto spowijały egipskie ciemności, panowała głucha przenikliwa cisza i drażniący nozdrza smród paliw, chemikaliów i najróżniejszych substancji, które niosła ze sobą woda powodziowa. Wypłukując po drodze zalane garaże, magazyny i oczyszczalnie ścieków, zawierała ona praktycznie całą tablicę Mendelejewa, Ten charakterystyczny swąd utrzymywał się jeszcze przez wiele dni po powodzi. Woda niosła ze sobą praktycznie wszystko, począwszy od śmieci, mebli, całych altanek ogrodowych, martwych zwierząt i połamanych konarów drzew. Oczywiście były też wszelkie możliwe gatunki ryb, niejednokrotnie dorodne okazy z wypłukanych przez falę powodziową stawów hodowlanych.
W weekend 12 i 13 lipca woda na tyle ustąpiła, że ludzie brodząc w niej po pas, a w niektórych miejscach po kolana, zaczęli wychodzić z domów. Na kozielski dworzec PKP docierały transporty z żywnością. Uruchomiono tam też linię telefoniczną. Odcinek kolejowy z Kędzierzyna do Koźla na szczęście nie został uszkodzony, dlatego pociąg z prowiantem docierał na stację Kędzierzyn-Koźle Zachodnie. Niektórzy właśnie wspomnianą linię kolejową wykorzystywali do tego, aby z zalanego Koźla dotrzeć pieszo do Kędzierzyna, gdzie mogli zrobić pierwsze od paru dni zakupy. Tuż za Koźlem nasyp kolejowy w kierunku na Nysę i Baborów został całkowicie rozmyty, wykluczając jakikolwiek ruch pociągów.
Woda uszkodziła trzy wiadukty i znaczny odcinek torów na trasie kolejowej do Nysy. Pociągi osobowe kursowały dopiero od stacji Twardawa. PKP zorganizowały zastępcze połączenie autobusowe na trasie Kędzierzyn-Koźle - Twardawa. Częściowy ruch pociągów po jednym torze przywrócono dopiero w grudniu 1997 roku. Połączenia kolejowego na Baborów nie odtworzono do dziś.
Na rogu ulic Piramowicza i Bończyka zaraz przy siedzibie TP S.A. uruchomiono kolejną bezpłatną linię telefoniczną dla mieszkańców. Na ulicach pojawiły się patrole, wprowadzono godzinę policyjną. Służba zdrowia przeprowadzała szczepienia ochronne.
Krajobraz po kataklizmie
Powódź w naszym mieście pochłonęła jedno ludzkie życie. Pod wodą znalazło się prawie 20 proc. powierzchni Kędzierzyna-Koźla. Rozlewisko Odry w okolicach miasta miało 15 kilometrów szerokości, zalewając Koźle, Rogi, Port i Kłodnicę.
Bezpośrednio powódź dotknęła 2100 rodzin, których domy lub mieszkania zostały uszkodzone. Poza tym ucierpieli posiadacze prawie wszystkich piwnic, garaży i ogródków na tych osiedlach. W różnym stopniu uszkodzonych zostało: sześć szkół podstawowych, cztery średnie, siedem przedszkoli, żłobek, szpital przy ul. Roosevelta, dom kultury przy ul. Skarbowej, wszystkie kozielskie obiekty sportowe, zakłady produkcyjne w Koźlu i niektóre w Kłodnicy. Ucierpiało wiele kilometrów dróg, chodników, sieci energetycznej, cieplnej, wodno-kanalizacyjnej, telefonicznej i gazowej, a także siedem mostów. Łącznie gmina straciła majątek na kwotę przekraczającą 23 miliony złotych, (ponad 34 proc. rocznego budżetu miasta). Wliczając straty innych podmiotów, szkody powodziowe przekroczyły 360 milionów złotych!
Na skutek powodzi ucierpiała też zdecydowana większość, bo około 90 proc. spośród 40 tysięcy ksiąg wieczystych znajdujących się w archiwum Sądu Rejonowego w Kędzierzynie-Koźlu. Jedynie niewielka ich część uległa bezpowrotnemu zniszczeniu. Reszta została wysuszone na słońcu lub w specjalnej komorze próżniowej w Sądzie Wojewódzkim w Opolu. Ogromne straty na skutek powodzi poniosły: „KOFAMA”, kozielska stocznia oraz mleczarnia.
Na drogach i podwórzach pojawiły się zwały cuchnących odpadów. W lipcu i sierpniu usuwało je około 70 pojazdów. W krótkim czasie śmieci te wypełniły aż 30 proc. objętości kwater na nowym miejskim składowisku odpadów.
Ludzka życzliwość
Na hasło „pomoc powodzianom” z całego kraju docierały do nas transporty z darami od firm i instytucji. Do zbiórki pieniędzy z przeznaczeniem dla powodzian przystąpiły organizacje kościelne, pozarządowe i instytucje charytatywne. Zbierano to, co najpotrzebniejsze. Na początku była to woda, śpiwory, koce, kołdry, następnie odzież, żywność, leki oraz środki czystości. Na samym końcu były to meble i sprzęt AGD.
Do naszego miasta trafiała też pomoc z zagranicy. W sierpniu 1997 roku Holendrzy z zaprzyjaźnionego Soest przysłali dwie polewaczki, które wykorzystano do czyszczenia i odkażania miasta. Dostarczyli również różnego rodzaju sprzęt, meble i środki dezynfekcyjne. Natomiast we wrześniu partnerzy z Soest przekazali naszemu miastu 100 tysięcy guldenów holenderskich z przeznaczeniem na pomoc dla powodzian.
Powódź dotknęła bardzo mocno kozielski szpital, który od Niemieckiego Czerwonego Krzyża otrzymał dwie kuchnie polowe, a następnie około pół miliona marek niemieckich od Bawarskiego Czerwonego Krzyża na odbudowę szpitalnej kotłowni. Z kolei Szwedzi przekazali urządzenia do osuszania budynków, które zainstalowano właśnie w zatopionej lecznicy przy ul. Roosevelta. Natomiast we wrześniu 1997 roku Rząd RP z puli przeznaczonej na likwidację skutków powodzi, przekazał 600 tysięcy złotych na uruchomienie kotłowni w kozielskim szpitalu.
Pomagali też żołnierze z jednostki wojskowej z Biskupca. Przez dwa miesiące na terenie Koźla i okolicznych gmin przeprowadzali oni dezynfekcję zalanych przez powódź domów. Właściciele podtopionych samochodów wzięli się za sprzątanie i uruchamianie swoich pojazdów, w których znajdowała się kilkucentymetrowa warstwa mułu. Po dłuższej przerwie pojawiły się autobusy komunikacji miejskiej. Stopniowo przywracano łączność telefoniczną i zasilanie energią elektryczną. Zapewniono dostawy gazu. Uruchamiano zdewastowane przez kataklizm sklepy.
Dach nad głową
W ramach pomocy rządu dla powodzian nasze miasto otrzymało 70 domków jednorodzinnych, 6 pięciorodzinnych i 20 kontenerów mieszkalnych. Pod koniec sierpnia przystąpiono do wznoszenia osiedla domków w Cisowej. Natomiast miejsce na kontenery mieszkalne wyznaczono na osiedlu Blachownia. Ponadto domek jednorodzinny dla poszkodowanej przez powódź rodziny przekazała nieodpłatnie gmina Mrągowo.
We wrześniu w Urzędzie Mieszkalnictwa i Rozwoju Miast w Warszawie podpisana została umowa o przekazaniu naszemu miastu kolejnych 8 kontenerów mieszkalnych. W połowie października 1997 roku nastąpiło uroczyste wręczenie kluczy 23 rodzinom powodzian, które jako pierwsze otrzymały przydziały mieszkań wybudowanych w Cisowej. Budowa osiedla kosztowała 10 milionów złotych, z czego 7 milionów przekazał Skarb Państwa.
Z początkiem września wszystkie szkoły w Kędzierzynie-Koźlu rozpoczęły naukę. Niektóre z nich przez pierwsze tygodnie korzystały z gościnności sąsiednich placówek oświatowych. Natomiast PSP nr 12, którą czekał kompleksowy remont, przeniosła się na cały rok do budynku kozielskiego liceum. Ponadto około 300 uczniów wyjechało we wrześniu na tzw. „zielone szkoły”, co ułatwiło przeprowadzenie remontów w zniszczonych przez powódź placówkach. Najbardziej w czasie lipcowej powodzi ucierpiały szkoły podstawowe nr 2, 12, 13, 15 i 20, a także I LO, „Budowlanka” oraz „Żegluga”.
Kataklizm nie oszczędził też Państwowego Domu Dziecka. Jego podopieczni spędzili wakacyjne poza miastem, natomiast we wrześniu zamieszkali w internacie „Żeglugi”. Dzięki wsparciu finansowemu z kraju i zagranicy placówka przeszła kapitalny remont, a najbardziej zyskali na tym jej wychowankowie i pracownicy.
Komunikacyjny paraliż
Lipcowy kataklizm spowodował liczne ograniczenia w ruchu na głównych traktach komunikacyjnych Kędzierzyna-Koźla. Między innymi przez wiele tygodni zamknięty był przejazd pod wiaduktem w Kłodnicy, gdzie ruch przywrócono dopiero 15 września. Zakłócenia płynności ruchu drogowego występowały na trasie łączącej Kędzierzyn z Koźlem. Uszkodzona droga wymagała napraw w kilku miejscach. Dopiero w listopadzie nastąpiło oddanie do użytku wyremontowanego mostu na Kanale Gliwickim, co zakończyło uciążliwy dla mieszkańców objazd do Zdzieszowic i Leśnicy. Do końca 1997 roku w okolicach Koźla zdołano odbudować około 80 proc. obwałowań uszkodzonych podczas lipcowej powodzi. Zlikwidowano sześć spośród siedmiu ogromnych wyrw.
**************
Powódź w lipcu 1997 r. spowodowały kilkudniowe opady osiągające lokalnie 500 mm, które 4-krotnie przekraczały średnie normy miesięczne. Ocenia się, że przepływy maksymalne były w niektórych miejscach bliskie przepływom, jakie statystycznie mogą wystąpić z prawdopodobieństwem 0,1% (jest to tzw. woda tysiącletnia). Zalane lub podtopione zostały niemal wszystkie miasta leżące nad górną i środkową Odrą. Zniszczeniu uległo 72 267 budynków i 3744 mosty. W tym okresie powódź wystąpiła również w dorzeczu Wisły. W całej Polsce spowodowała wielkie straty materialne. Ogółem w całym kraju śmierć poniosło 56 osób, a 200 tysięcy ewakuowano. Straty oszacowano na 14 miliardów złotych. Zalane zostały 2592 miejscowości, w tym 1362 całkowicie. Zniszczeniu uległo ponad 1370 km dróg i 1100 km wałów przeciwpowodziowych.
Napisz komentarz
Komentarze