Był malarzem i rysownikiem z Kędzierzyna-Koźla. Zmarł po ciężkiej chorobie nowotworowej 21 października 2019 roku. Znajomi i przyjaciele artysty, związani z Grupą Odnowy w Duchu Świętym, którzy dysponują sporą liczbą jego prac, wspominali, że marzył o tym, żeby coś po nim pozostało. Wystawa prac ma być spełnieniem jego życzenia. Nie bez powodu rozpoczęła się w listopadzie, kiedy jeszcze mocniej wracamy myślami do tych, którzy odeszli.
Jerzy Tomasikiewicz był niezwykle interesującym artystą. Rysunku nauczył się od ojca, który miał ogromny wpływ na uformowanie stylu twórczego swojego syna. Uwielbiał malować góry i konie. Z kolei przez jego autoportrety przewijają się dwa rekwizyty - papieros i jabłko. Na początku poruszał się głównie w stylistyce czarno-białej, ale pod koniec życia malował już tylko w kolorze. Znajomi zwracali uwagę na wewnętrzną przemianę, jaka w nim zachodziła. Na początku niedostępny i zamknięty, po bliższym poznaniu drugiego człowieka potrafił się otworzyć. Nie każdego jednak dopuszczał blisko do siebie. Często go można było spotkać w lokalnych knajpach, gdzie – co chyba nikogo nie powinno dziwić – malował.
Pod koniec życia został właściwie sam. Zmarł w przytułku dla bezdomnych, gdzie trafił w trakcie kryzysu, jaki przeżywał po stracie żony. Pocieszenia szukał w alkoholu. Gdy trafił do przytułku, przestał pić, w czym był – jak wspominali znajomi – nad wyraz honorowy i konsekwentny. To właśnie do ośrodka, w którym przebywał, przychodziły kobiety z Odnowy w Duchu Świętym.
Najpierw relacje Jurka z odwiedzającymi były zwyczajne, oficjalne. Szybko jednak zaproponował im przejście na „ty”, a jak sam zaznaczał, proponował to nielicznym. Jak go wspominają? W ich opowieściach był nie tylko wspaniałym artystą, ale przede wszystkim wartym poznania człowiekiem. Pod skorupą osoby opryskliwej i niełatwej do życia, kryły się pokłady życzliwości i łagodności. Chcąc odwdzięczyć się za wizyty, malował, a swoje prace oddawał w ramach podziękowania. Dzisiaj jego malunki zdobią ściany domów w całej Polsce i za granicą.
Jaki pozostanie we wspomnieniach swoich znajomych i przyjaciół? Jako ambitny i uparty. Jako artysta przez duże A. Jako ktoś, kto dokonał, a raczej dokonywał w sobie ogromnej przemiany, otwierając się na drugiego człowieka – pozwalając samemu sobie zaufać.
„Jerzy nauczył nas akceptacji drugiego człowieka bez chęci naprawiania go. Potrafił cieszyć się i doceniać małe rzeczy. Do dziś mam przed oczyma jego obraz, jedzącego gałkę lodów. Naprawdę potrafił zatrzymać się i celebrować moment” - wspominano podczas spotkania w bibliotece.
Choć nie należał do osób, które o cokolwiek chciały prosić, niedługo przed odejściem poprosił o wystawę. Prace Jerzego Tomasikiewicza można oglądać w filii nr 5 Miejskiej Biblioteki Publicznej przy ul. Damrota do końca roku.
O artyście przeczytacie też tutaj: Wieczny tułacz z duszą artysty.
Napisz komentarz
Komentarze