Przestrzeń, na której rozlokowane były wszystkie tutejsze obozy, obejmowała około 12 km². Rozciągała się ona pomiędzy Blachownią Śląską a Sławięcicami. Informacje te w oparciu o niemieckie dokumenty i plany rozmieszczenia obozów zawiera wydana w 1965 roku książka pt. „Zbrodnie hitlerowskie w Łambinowicach i Sławięcicach na Opolszczyźnie w latach 1939-1945” autorstwa Stanisława Łukowskiego.
W zestawieniu poniżej podano liczbę baraków, ich ogólną powierzchnię oraz liczbę więźniów lub jeńców.
Więźniowie poszczególnych obozów mieszkali w barakach ustawionych na leśnym rewirze w kilku kompleksach otoczonych kolczastymi drutami. Baraki te miały jedynie strop dachowy, przez który latem przeciekała woda, a zimą sypał śnieg. Po obu stronach wąskiego przejścia ustawione były piętrowe prycze, przypominające swym wyglądem rusztowania. Na takiej pryczy znajdował się siennik wypchany wiórkami lub słomą, a za koce służyły bardzo często brudne łachmany. Na jednej pryczy spało kilku więźniów.
„Pierwszymi więźniami obozu ciężkiej pracy w Sławięcicach byli Polacy, którzy przebywali tu od roku 1940. Wraz z jeńcami wojennymi wykonywali oni w okresie pełnego rozwoju produkcji fabrycznej najcięższe i najniebezpieczniejsze prace. Czas ich zajęć obejmował cały dzień z uwzględnieniem krótkiej przerwy obiadowej, podczas której musieli wykonywać różne prace wewnątrz obozu. Kierownictwo zakładu i obozu kładło wielki nacisk na tempo wykonywanej pracy, ponieważ produkowana tutaj benzyna syntetyczna i inne środki chemiczne były Niemcom bardzo potrzebne. Między innymi od nich zależało powodzenie wszelkich operacji wojennych w toczącej się wojnie” - pisał Stanisław Łukowski.
Gdy ginęli jedni robotnicy, na ich miejsce przysyłano setki nowych, najczęściej więźniów dostarczanych z innych obozów, ofiary dalszych łapanek, a po rozpoczęciu agresji przeciw ZSRR także obywateli i jeńców sowieckich.
Jeńcy wojenni podzieleni byli na obozy według narodowości. Istniał więc oddzielny obóz dla Anglików, Polaków, Rosjan, Francuzów i innych. Były też obozy mieszane, co wynikało ze stosunkowo małej liczby jeńców danej narodowości np. włoskiej, jugosłowiańskie, belgijskiej, bądź z przepełnienia obozów o jednolitym składzie.
„Niemcom zależało na pełnym zakonspirowaniu obozu jenieckiego i panujących tam warunków, dlatego jeńcy wojenni żyli i pracowali w zupełnej izolacji. Z cywilami w ogóle się nie stykali. Nadzór w czasie prac mieli nad nimi żołnierze Wehrmachtu. Warunki ich życia obozowego były bardzo ciężkie. Świadczy o tym dobitnie fakt, że w baraku, w którym było 200 francuskich i belgijskich jeńców wojennych, do chwili wyzwolenia pozostało przy życiu tylko 7 osób, w tym 2 Francuzów. Wszyscy inni zmarli z głodu, z wycieńczenia i zatrucia środkami chemicznymi w czasie pracy. Spośród tych siedmiu tylko dwóch jeńców mogło chodzić o własnych siłach - Belg i Francuz.
Francuz po wyjściu z obozu ważył 42 kg. Dzienne racje żywnościowe wynosiły tam 35 dkg chleba z 50-procentową domieszką trocin, od 4 do 10 dkg margaryny i pół litra zupy z chwastów i obierków ziemniaczanych” - czytamy w książce Stanisława Łukowskiego.
Spośród wszystkich jeńców wojennych przebywających w Sławięcicach najgorzej traktowani byli jeńcy polscy i radzieccy.
Katastrofa humanitarna
W najtragiczniejszych warunkach żyli w obozie sławięcickim Żydzi. Pochodzili oni z różnych krajów europejskich. Obóz żydowski istniał od 1941 r. Od chwili przekształcenia w obóz koncentracyjny (1.04.1944 r.) przestano się zupełnie liczyć z przebywającymi w nim więźniami. Ich los był z góry przesądzony, a plan niszczenia systematycznie realizowany. Żydzi pochodzący z państw Europy Zachodniej (Westjuden) początkowo byli lepiej traktowani niż Żydzi pochodzący z Europy Wschodniej (Ostjuden). Niemcy uważali ich za nosicieli zachodnioeuropejskiej kultury. Dla odróżnienia nosili numery z czerwoną literą C. Z czasem owe różnice zatarły się zupełnie.
W obozie żydowskim, oprócz mężczyzn i kobiet, znajdowało się 80 więźniów młodocianych w wieku od 12 do 15 lat. Byli to chłopcy pochodzący z Małopolski i Zagłębia. Traktowano ich na równi z dorosłymi.
Obóz żydowski rozciągał się na pow. 1 km² otoczonej lasami i do 1943 r. włącznie ogrodzony był pojedynczym drutem kolczastym, a po objęciu go przez SS zbudowany został wokół niego mur 5-metrowej wysokości i wieże obserwacyjne. Na murze rozciągnięto druty kolczaste i elektryczne o wysokim napięciu. Wszyscy więźniowie mieszkali w 19 barakach.
W 1942 r. w obozie żydowskim przebywało około 1500 więźniów. Z czasem ich liczba wzrosła i 16.04.1944 r. było około 5000 więźniów. Przybywali tutaj z innych obozów. Szczególnie duży transport dotarł tu pod sam koniec wojny (zimą 1945).
W pierwszym okresie istnienia (do 1943) w obozie powszechny był brud, pleniło się robactwo, szerzyły choroby i związane z nimi wypadki śmiertelne. Wyżywienie było bardzo marne, a do tego kierownictwo kuchni uszczuplało i tak mizerny przydział żywności. W drugim okresie warunki jeszcze bardziej się pogorszyły, zaostrzył się rygor obozowy, a atmosfera stała się nie do zniesienia.
Tragiczna "ewakuacja"
W styczniu 1945 r., kiedy nadciągały wojska radzieckie, nastąpiła ewakuacja więźniów z Oświęcimia i w części z jego filii w Sławięcicach do obozu w Gross-Rosen. Na miejscu pozostali tylko chorzy i bardzo wycieńczeni, nienadający się do podróży. Maszerowano przez całą południową Opolszczyznę (m.in. Koźle, Prudnik, Nysę, Głuchołazy). Więźniowie szli w dużych kolumnach, liczących po kilkaset osób. Tych, którzy nie mogli kontynuować podróży, esesmani rozstrzeliwali. Pomiędzy Łąką Prudnicką a Prudnikiem zamordowano w bestialski sposób około 2000 więźniów. Zepchnięto ich do dołów powstałych po bombach i tam dokonano masakry. Podobnie uczyniono pod Głuchołazami i w okolicach innych miejscowości.
Ewakuacja nie objęła jednorazowo wszystkich więźniów. Wysyłano ich grupami co 2-3 dni. Jedną z końcowych grup przyłączono do przechodzącej przez Sławięcice kolumny więźniów z innych obozów i w miejscu położonym tuż za stacją kolejową dokonano masowej egzekucji. Z grupy około 3500 więźniów uratowało się tylko około 200 osób.
Więźniowie, którzy pozostali w obozie żydowskim, nie nadawali się do pieszej podróży, transport zaś w innej formie był niemożliwy z uwagi na brak pojazdów.
Sytuacja Niemców na froncie pogarszała się, toteż administracja obozu, która ze strachu kilkakrotnie opuszczała obóz, podczas ostatniego powrotu postanowiła ostatecznie rozprawić się z pozostałymi tam więźniami.
Zwołano wszystkich na apel i zakomunikowano natychmiastową ewakuację. Okazało się, że była niemożliwa ze względu na ogromną liczbę ciężko chorych więźniów. Esesmani wybrali zatem najwygodniejszy dla siebie sposób: postanowili przy pomocy zrzuconych granatów spalić cały obóz wraz z więźniami.
Do próbujących ucieczki strzelano z wież obserwacyjnych. Uratowali się tylko ci, którym udało się uciec do schronów przeciwlotniczych, wykorzystywanych wcześniej przez obozową służbę. W przeddzień wkroczenia wojsk Armii Czerwonej esesmani przybyli raz jeszcze i zabrali pozostałych przy życiu więźniów. Prawdopodobnie zostali oni rozstrzelani w pobliskim lesie. Wyzwolenia doczekała się tylko bardzo mała grupa, której w ogólnym popłochu esesmani nie dostrzegli.
Twórca Bunker Kinga Sławomir Wilkowski naniósł zaprezentowane wcześniej stare zdjęcie lotnicze na współczesne. Obejmuje ono tzw. Obóz łąkowy. Poniżej efekt jego pracy.
Napisz komentarz
Komentarze