Podczas II wojny światowej budynki przy dzisiejszej ul. Energetyków stanowiły część stworzonego przez nazistów kompleksu obozowego. Przetrzymywano tam jeńców wojennych pracujących przy budowie zakładów benzyny syntetycznej. W jednej z tamtejszych hal mieściła się potężna stołówka, do której jeszcze wrócimy w dalszej części artykułu.
Przypomnijmy, w 1939 roku grupa kilkunastu przedsiębiorców górnośląskich sfinansowała znaczącą część inwestycji, zawiązując spółkę akcyjną pod nazwą „Oberschlesische Hydrierwerke AktienGesellschaft Blechhammer” (Górnośląskie Zakłady Hydrogenizacji Spółka Akcyjna w Blachowni Śląskiej). Pod koniec 1939 roku ruszyły prace i budowa zakładów. Wokół realizowanej inwestycji powstała sieć obozów jenieckich oraz pracy przymusowej, które zapewniały dostawy znacznych kontyngentów siły roboczej.
Szkoła przyzakładowa
Pierwotnie planowano, że zdolność produkcyjna zakładów w Blachowni wyniesie 150 000 ton paliw. W miarę rosnących potrzeb niemieckiej machiny wojennej zwiększano także zakładaną produkcję docelową, najpierw do 240 000 ton, a następnie do 350 000 ton paliw rocznie. Technologia produkcji opierała się na metodzie wynalezionej przez chemika Friedricha Bergiusa i polegała na zgazowaniu węgla w specjalnych generatorach. Z otrzymanego gazu syntezowego uzyskiwano m.in. izooktan, czyli wysokooktanowe paliwo lotnicze.
Produkcja w zakładach OH Blechhammer ruszyła na przełomie stycznia i lutego 1944 roku, by z końcem czerwca 1944 roku osiągnąć poziom 5400 ton wyrobów paliwowych miesięcznie. W wyniku nalotów 15. USAAF, prowadzonych od lipca 1944, w grudniu zakłady zostały ostatecznie zniszczone.
Po wojnie, a konkretnie w latach 50. władze PRL podjęły decyzję o budowie w Blachowni wytwórni benzolu i smoły koksowniczej. W 1962 roku powstała Zasadnicza Szkoła Zawodowa ZCh „Blachownia”, którą ulokowano we wspomnianej wcześniej obozowej stołówce. Nie dziwi więc, że uczniowie zaczęli określać swoją szkołę mianem „baraków”. W 1974 roku powstało Liceum Zawodowe Ministerstwa Przemysłu Chemicznego. Cztery lata później uruchomiono Technikum Elektryczno-Elektroniczne. Wszystkie placówki edukacyjne połączono w 1982 roku, tworząc Zespół Szkół Technicznych.
1 stycznia 1996 r. połączono Zespół Szkół Technicznych ZCh „Blachownia” i Zespół Szkół Zawodowych ZA „Kędzierzyn” i powołano jedną placówkę - Zespół Szkół Technicznych w Kędzierzynie-Koźlu przy ul. Mostowej 7. Tym samym szkoła przetrwała przy ul. Energetyków do 1996 r. (26 stycznia uczniowie i grono pedagogiczne po raz ostatni stawili się w kompleksie żółtych baraków na trasie Kędzierzyn-Sławięcice). Po feriach zimowych, 12 lutego, zabrzmiał pierwszy dzwonek w połączonym z dwóch placówek oświatowych ZST przy ul. Mostowej w Azotach.
Dyskoteka jak malowana
Kilka lat po zamknięciu szkoły uruchomiono tam jedną z największych i najpopularniejszych na Opolszczyźnie dyskotek. Z zewnątrz wyglądała niepozornie, ale po wejściu do środka cieszyła oko wszystkich gości. Wrażenie robił między innymi jeden z barów, który kształtem przypominał wielki jacht. Dyskotekę uruchomił kędzierzyńsko-kozielski przedsiębiorca Waldemar Gohla.
- Ruszyliśmy 31 sierpnia 2000 r. Maksymalnie wchodziło do nas 2700 osób i to był nasz rekord, choć zrobiło się wtedy bardzo ciasno. W soboty bawiło się u nas średnio 1200-1500 osób - wylicza Waldemar Gohla.
Stałymi bywalcami Baby Blue byli m.in. siatkarze ówczesnego Mostostalu-Azotów Kędzierzyn-Koźle, którzy przyjeżdżali tam potańczyć po wygranych spotkaniach.
- W październiku 2002 r. grał u nas Robert Gawliński z Wilkami. Nie byłem wtedy do końca zadowolony. Pomimo że koncert mocno nagłośniliśmy, przyszło na niego raptem 1700 osób, a bilety wcale nie były drogie, bo po 30 zł. Natomiast za występ musiałem zapłacić artystom ok. 20 tys. zł. Tymczasem w Katowicach bilety na ten sam koncert kosztowały od 50 do 100 zł - wspomina Waldemar Gohla. - Poza tym koncertowali u nas tacy wykonawcy, jak Łzy, Norbi. Byli u nas świetni didżeje. To była krajowa czołówka - przyznaje z dumą ówczesny właściciel lokalu, ale zaraz dodaje, że nie był to łatwy biznes.
- Kiedyś wysłałem chyba z tysiąc SMS-ów z zapytaniem, czy w adwencie nasza dyskoteka powinna być zamknięta. I około 70% respondentów było zdania, że tak. I potem, faktycznie jak ręką uciął, frekwencja drastycznie spadała. Przychodziło po 400-600 osób. Wiadomo, że przy takiej liczbie klientów nie miało to większego sensu - przekonuje były właściciel Baby Blue. - Jednak dyskoteka została zamknięta nie dlatego, że była nierentowna. Skoro więcej czasu spędzałem na policji niż w pracy, to w pewnym momencie zaczęło się tego wszystkiego odechciewać. Regularnie dochodziło tu do bójek, później trzeba było występować czy to w charakterze świadka bądź poszkodowanego.
Jeszcze w lutym 2004 r. media opisywały zdarzenie związane z kędzierzyńskim koncertem zespołu WWO, który zakończył się interwencją policji.
- Wynająłem salę firmie zajmującej się ściąganiem zespołów i organizacją koncertów. Skończyło się na tym, że zaraz po występie muzyków zabrała policja - opowiada Waldemar Gohla.
Przy okazji doszło do dewastacji mienia. Okazało się, że toalety były w opłakanym stanie. Rozbito osiem muszli klozetowych. W dodatku organizator nie rozliczył się wówczas za wynajem sali. Tego już było za dużo. Biznes został zamknięty.
Zostały tylko zgliszcza
Wiele lat później w barakach wydarzyło się coś, co definitywnie zakończyło historię tego miejsca. 22 listopada 2012 r. 15 jednostek, czyli ok. 60 strażaków, walczyło z pożarem byłej dyskoteki. Spłonęło 1600 metrów kwadratowych pustostanu. Początkowo myślano, że wewnątrz mogą znajdować się butle z gazem, co mogło doprowadzić do wybuchu. Policja zablokowała teren wokół obiektu. Wprowadzono objazdy dla zmotoryzowanych. Akcja gaśnicza trwała wiele godzin.
Wprawdzie po budynku zostały tylko zgliszcza, ale przetrwały wspomnienia, którymi podzielił się z nami m.in. didżej P.M.C. Piotr Czupioł.
- To były czasy, kiedy dyskoteki cieszyły się dużym powodzeniem. Ja ten czas wspominam z łezką w oku i niewątpliwie sentyment pozostał. Baby Blue to był jeden z tych lokali o najwyższym standardzie w całym regionie. Jak przyjechałem tam pierwszy raz, gdy tuż przed otwarciem wykańczano go i doposażano, to zrobił na mnie efekt wow! W okolicy czegoś podobnego w tamtym czasie nie było. Wszystko zapowiadało się całkiem fajnie, a później nikt tak do końca nie wie, co się stało, że dyskoteka zaprzestała działalności. Moim zdaniem za szybko się to wszystko potoczyło. Na początku głównym didżejem w Baby Blue był Bartek Piekarski z Opola. Ja też kilka razy grałem tam wspólnie z Rafałem Baranem. Ponadto w gronie didżejów był m.in. Tomasz Maciejewicz - wymienia Piotr Czupioł, pamiętając o innych ówczesnych dyskotekach w okolicy, jak chociażby Papa Joe w Twardawie, Bravo w Gliwicach czy Kaskada w Kędzierzynie-Koźlu. W 2009 r. ruszył pokrzywnicki Acropolis.
Przez lata dużym zainteresowaniem cieszyła się też dyskoteka Relax w Pietnej koło Krapkowic, przekształcona następnie w działający do dziś Discoplex A4. Warto także wymienić Club Magic w Krzyżanowicach oraz Bora Bora Muzyczna Wyspa w Zawadzkiem.
- Był też niezły klub muzyczny Ferre w Kamieniu Śląskim, przejęty następnie przez inną firmę. Po tej zmianie właścicielskiej na pierwszą imprezę ludzie jeszcze przyszli, na drugą już mało kto, a na trzeciej były pustki i na tym się to wszystko skończyło. Czwartej dyskoteki już nie zorganizowano - wspomina Piotr Czupioł, nawiązując do obecnej sytuacji w tej branży. - Nie kojarzę, aby nawet w samym Opolu działała teraz jakaś duża dyskoteka. Były też jakieś malutkie kluby dla studentów, ale czy przeżyły pandemię, trudno mi powiedzieć. W Nysie chłopak otworzył niewielki Nitro Club, który też nie ma lekko w czasach pandemii. Po drugie do Nysy mamy kawałek. Jeśli chodzi o Gliwice, to nie ma tam obecnie dużej dyskoteki, a po Bravo pozostały tylko wspomnienia. Dalej to już tylko Katowice, gdzie są trzy potężne kluby położone po sąsiedzku: Spiż, Pomarańcza i Energy2000. Są to dyskoteki z dużym wsparciem biznesowym. Przykładowo Energy2000 należy do właściciela Energylandii w Zatorze. Zatem tam jest zupełnie inne zaplecze finansowe - wyjaśnia nasz rozmówca.
Branża ma pod górkę
Czy w Kędzierzynie-Koźlu przydałaby się nowa dyskoteka z prawdziwego zdarzenia? Wszak niektórzy narzekają, że nie ma się gdzie wieczorami i weekendy pobawić. Zapewne trwająca od ponad roku pandemia i konieczność zamknięcia całej gastronomii i branży rozrywkowej nie pomaga w odpowiedzi na tego typu pytania. Jest też problem natury demograficznej.
Piotr Czupioł przyznaje, że młodzieży, która przychodziła się pobawić, było z roku na rok coraz mniej.
- Standardy się zmieniły. Sporo młodych ludzi wyjechało za granicę albo do większych ośrodków - tłumaczy.
Nasz rozmówca zauważa, że w obecnych czasach wspomniane wcześniej standardy są bardzo wyśrubowane i nie chodzi tu tylko o muzykę graną przez didżejów na dyskotekach. Istotne jest przede wszystkim to, jak lokal wygląda, jaki ma klimat, dodatkowe atrakcje itp. Ich właściciele próbują prześcigać się w doborze wystroju, dopracowaniu najdrobniejszych detali.
- Jeszcze przed wybuchem pandemii w lokalach pojawiały się głównie osoby bardzo młode. Starsi rzadziej odwiedzali dyskoteki. Jednak moim zdaniem byłaby szansa na stworzenie takiej dyskoteki czy to w samym Kędzierzynie-Koźlu, czy gdzieś po sąsiedzku. Natomiast nowy lokal musiałby być teraz dopieszczony pod każdym względem, żeby przyciągnąć osoby w różnym wieku i o różnych gustach. Ludzie wciąż chcą się bawić, jest ich wciąż dużo, aczkolwiek z roku na rok coraz mniej. Między innymi dlatego, że teraz mają do wyboru inne rozrywki, które jeszcze kilkanaście czy dwadzieścia lat temu nie były dostępne - zauważa Piotr Czupioł. - Wiem, że swego czasu właściciele Acropolis myśleli na poważnie, aby gdzieś na lokalnym podwórku stworzyć taki typowy klub muzyczny, bo nawet ludzie o to prosili. Ale czasy są takie, a nie inne. Od ponad roku dyskoteki są zamknięte. Tworząc obecnie taki biznes, można sobie strzelić w kolano, bo nie zarabiasz. Tych strat już nikt nie odrobi. Chyba że ktoś ma gruby portfel i perspektywiczną wizję, która przyniesie owoce dopiero za jakiś czas. To musiałby być lokal wyjątkowy, który przyciągnie ludzi w różnym wieku nie tylko z naszego powiatu, ale z całego regionu, bo przecież to musi na siebie zarabiać - kończy nasz rozmówca.
Napisz komentarz
Komentarze