Niefortunnie trafiło mi się, że na kilka dni przed ogłoszeniem stanu zagrożenia epidemiologicznego i zamknięciem granic w Polsce wyjechałem na krótki pobyt do Anglii. Jasne, sytuacja w naszym kraju się pogarszała, ale w momencie wyjazdu nikt tak naprawdę nie wiedział, jak bardzo będzie poważna i jak szybko koronawirus będzie się rozprzestrzeniał. Powrót do Krakowa miał odbyć się planowo w niedzielę 15 marca o 17.50 z Londynu Stansted, ale w piątek premier Morawiecki ogłosił zamknięcie granic od soboty. Mój lot został odwołany. Stało się jasne, że nie wrócę do Polski w niedzielę.
W ogóle nie wiedziałem, jak wrócę do kraju. Całe szczęście, że miałem ze sobą służbowego laptopa, dzięki któremu mogę pracować właściwie z każdego miejsca na ziemi, a jako że w Anglii miałem się gdzie zatrzymać, byłem spokojny. Wiedziałem, że wszyscy, którzy wrócili do kraju po zamknięciu granic 15 marca, muszą odbyć przymusową dwutygodniową kwarantannę. No jasne, bo przecież ci wracający 13 i 14 byli wszyscy zdrowi! W każdym razie w kraju byłem już potencjalnym zarażonym/nosicielem na najbliższe dwa tygodnie.
Zdobyć bilet
Z drugiej strony wypadało, by kiedyś wrócić, bo skoro Polacy zamykają granice, to może i inne kraje też to zrobią (wtedy jeszcze nie wiedziałem, że tak szybko się to stanie praktycznie w całej Unii). Tylko jak? Najpierw znajoma podesłała mi specjalny numer do Ministerstwa Spraw Zagranicznych, pod którym mogłem uzyskać więcej informacji. - Tomek, dzwoń tam. Próbuj, ja nic więcej nie wiem - przekonywała. Tak też zrobiłem, ale albo ta linia nigdy faktycznie nie została uruchomiona, albo była tak obciążona, że nie dało się dodzwonić. Nie było nawet sygnału, więc po kilkunastu próbach zrezygnowałem.
Następnie w mediach przeczytałem, że jest akcja #LotDoDomu! Cena ma być ryczałtowa i do tego jeszcze dotowana przez rząd; miło z ich strony. Co prawda nie było podanych żadnych szczegółów, ale przecież jak wejdę na stronę, to się dowiem. Wchodzę. Nie znajduję adresu. Pewnie wszyscy się o niej właśnie dowiedzieli i próbują wejść, tak samo jak ja. Dobra, udało się po chwili. Wypełniłem formularz i podałem, skąd chcę się dostać do Polski. Nie było opcji powrotu do Krakowa, ale ważne, żeby wrócić, gdziekolwiek. Naciskam „wyślij”. Wysłane, ale co dalej? Zero informacji, po co właściwie był ten formularz, czy właśnie zarezerwowałem sobie jakieś miejsce? Jeśli tak, to kiedy jest lot? A może ktoś do mnie oddzwoni czy odpisze? Nie wiedziałem kompletnie nic. Tak minęła sobota.
W niedzielę przeczytałem w mediach, że akcja #LotDoDomu się odbywa i pierwsze samoloty z Londynu wyruszają do Polski dzisiaj. Nie wiedziałem, jak rodacy dorwali bilety, ale mi to nie było dane. Tego samego dnia wieczorem dowiedziałem się, że Polacy chcący wrócić do ojczyzny muszą sami wejść na stronę LOT-u i kupić bilet. W takim razie po co formularz, który wcześniej wypełniłem? Wszedłem na stronę naszych linii lotniczych. Udało mi się znaleźć bilety na wtorek 17 marca za 315 funtów w -uwaga! - klasie biznes. Jak wracać z Londynu, to tylko prestiżowo - z takiego założenia najprawdopodobniej wyszedł LOT. Nie zdecydowałem się na ten bilet.
W samolocie
W poniedziałek po godzinie 13 dostaję maila od przewoźnika: „Informujemy, że organizujemy loty czarterowe do Polski. Dzisiaj o 17:45 i 18:15”. Sprawdzam szybko. Faktycznie, na stronie jest dostępny lot o 17.45 (tego o 18.15 nie było). Muszę szybko podjąć decyzję, czy zdążę. Powinienem dać radę. Ale jak się dostanę z Warszawy do Krakowa, skoro zaraz po przylocie będę objęty kwarantanną? Nigdzie nie było żadnej informacji, bo skoro mam siedzieć dwa tygodnie w domu, ponieważ jestem potencjalnym zagrożeniem, to czy stanę się nim w momencie, kiedy samolot dotknie kołami ziemi czy dopiero jak przekroczę próg mojego domu. W razie czego kupiłem również bilet na pociąg z Warszawy do Krakowa, gdzie na co dzień mieszkam. Odprawiłem się, spakowałem i pojechałem na lotnisko London City. Dotarłem na miejsce, ale na tablicy odlotów nie było mojego. Dziwne, ale nie był to regularny lot i prawdopodobnie ze względu na okoliczności oraz dynamikę działania nie został dodany. Sprawdziłem jeszcze dla pewności na stronie lotniska, był na rozkładzie.
Przed bramką sami rodacy - część w maskach, część nie. Sprawny boarding i siedzimy w samolocie. Obsługa samolotu podobnie - częściowo w maseczkach, częściowo nie, ale wszyscy w rękawiczkach. W mojej głowie pojawiło się pytanie: czy oni również będą poddani kwarantannie? Są przecież wyeksponowani na kontakt z grupą, która potencjalnie za dwie godziny w Warszawie będzie poddana kwarantannie. Pytanie bez odpowiedzi. Czekamy na płycie. Boarding zakończony, możemy zaraz startować. Wtedy do samolotu wchodzi dwóch policjantów. - Sorry, mate. Can you come with us? - zwrócili się do mężczyzny siedzącego dwa rzędy za mną. Wstał i wyszedł z nimi z samolotu. Już nie wrócił. Nie mam pojęcia, o co chodziło, ale raczej nie było to związane z koronawirusem.
W samolocie zostało kilkanaście wolnych miejsc. Pomimo że szybko weszliśmy na pokład i właściwie mogliśmy już startować, pilot poinformował nas, że musimy chwilę poczekać, ponieważ lot z 18.15 (czyli jednak były na niego bilety!) jest przepełniony i trzeba kilka osób z tamtego samolotu przerzucić do nas. W sumie wystartowaliśmy z około pięćdziesięciominutowym opóźnieniem. Zaczyna się serwis. Obsługa informuje, że ze względu na okoliczności serwis będzie okrojony - do butelkowanej wody mineralnej i batona. Środki ostrożności, wiadomo. Zastanawiałem się tylko, czy podróżni z klasy biznes dostali po dwa batony za cenę, jaką zapłacili za te bilety.
W trakcie lotu dostaliśmy do wypełnienia karty lokalizacyjne. Trzeba było wpisać kilka podstawowych informacji, jak miejsca odbywania kwarantanny, numer telefonu, kogo poinformować o naszym stanie zdrowia w nagłych przypadkach, ale też numer lotu i miejsce w samolocie. Niewiele osób miało ze sobą długopisy, więc obsługa puściła kilka na samolot i ludzie podawali je sobie z rąk do rąk. Po wypełnieniu ankiety szybka dezynfekcja rąk. W ogóle w całej podróży żel antybakteryjny i maseczka były moimi najlepszymi przyjaciółmi.
W pociągu
Wylądowaliśmy na Okęciu. Kapitan podziękował za podróż i poinformował, że za chwilę do samolotu wejdzie wojsko i zmierzy nam temperaturę oraz pozbiera karty lokalizacyjne. Tak też się stało. Dwie ekipy po dwie osoby, mierzenie poszło sprawnie, wyniki zostały zapisane, karty zebrane, możemy wychodzić. Dalej brak informacji o kwarantannie. Po wyjściu wpakowano nas wszystkich do jednego małego autobusu, który przewiózł nas z samolotu pod terminal. Tak jak wspomniałem wcześniej, nie wszyscy rodacy mieli maseczki.
Przeszliśmy przez kontrolę paszportową. Klasycznie, sprawdzanie dowodu osobistego. Dopiero wtedy dostałem kartkę z wytycznymi, która potwierdzała, że od teraz jestem na czternastodniowej kwarantannie. Oprócz tego, że nie mogę wychodzić, jeśli mam psa, muszę przekazać go pod opiekę, nie mogę nikogo przyjmować, mam często myć ręce, wietrzyć mieszkanie, używać oddzielnych naczyń niż domownicy, a jakbym się gorzej poczuł, to mam zadzwonić do sanepidu. Wyszedłem z lotniska, tak jak moi pozostali współpasażerowie. Właśnie zostałem objęty kwarantanną, ale jakoś muszę dostać się jeszcze do domu.
W samolocie słyszałem, że rząd przede mną siedział mężczyzna z Kielc, a za mną para z Krakowa. Przecież ci wszyscy ludzie muszą się jakoś dostać do domów. O ile zadbano o #LotDoDomu, o tyle akcję #DojazdDoDomu musiałem zorganizować sobie sam, w kwarantannie. Szybko taksówka i na dworzec zachodni, skąd odjeżdżał mój pociąg do Krakowa. W samym pociągu pustki, więc wybrałem sobie przedział bez pasażerów. Po godzinie podróży zgłodniałem, dlatego udałem się do WARS-u na kulinarną przygodę śladami dawnej kuchni kolejowej. Zastałem same pakowane produkty, na zimno. To też jak najbardziej rozumiem, ograniczamy ryzyko przenoszenia wirusa do minimum. Wybrałem więc batona. Kiedy ja i mars chcieliśmy się rozsiąść w spokoju przy stoliku, usłyszeliśmy od mężczyzny z obsługi, że nie wolno tu przebywać. Wróciłem więc na swoje miejsce. Do Krakowa dotarłem nieco po godzinie pierwszej i marszem udałem się do domu.
W domu
Obecnie mija drugi tydzień, od kiedy wróciłem do Polski. Nie mam żadnych objawów, jak również żaden z moich współlokatorów. Podobno wirus rozwija się do dwóch tygodni. Na razie nic nie zapowiada, żebym go miał, na szczęście. Z tym że tych „podobno” przy koronawirusie jest bardzo wiele, bo mało o nim jeszcze wiemy. Prawdopodobnie nie zarażam, ale gdyby nie przymusowa kwarantanna i tak siedziałbym w domu. Po pierwsze bezpieczeństwo swoje i innych, po drugie nie ma nawet gdzie wyjść, skoro cały świat stanął.
Siedzenie w domu może być męczące, ale przynajmniej mogę pracować zdalnie, więc nie jest tak źle. Okazało się również, że mam wielu znajomych, którzy są chętni pomóc z zakupami, dlatego już zaopatrzyłem się w jedzenie na dwa tygodnie, lecz bez przesadnych zapasów. Codziennie odwiedza mnie policja. Rozmowa zazwyczaj wygląda bardzo podobnie, chociaż przychodzą różni mundurowi.
- Dzień dobry. Posterunkowy X. Czy pan Tomasz Kozubek?
- Tak, to ja.
- OK, jak się pan czuje?
- W porządku, dziękuję.
- Czy czegoś panu potrzeba? Jakieś jedzenie, leki?
- Nie, dziękuję, wszystko mam.
- Dobrze, to jeszcze bym tylko poprosił, żeby pan podszedł do okna.
I tak codziennie o różnych porach dnia, nawet w weekend.
Czy poleciałbym jeszcze raz do Anglii? Gdybym wiedział, że polski rząd będzie zamykał granice, to pewnie nie, ale tego nie wiedziałem w momencie wylotu. Czy program #LotDoDomu się sprawdził? Tak i świetnie, że była taka możliwość, bo rodacy utknęli w dużo gorszych lokalizacjach niż ja, ale odniosłem wrażenie, że nasze polskie linie lotnicze chcą się trochę odbić finansowo, wykorzystując sytuację. W końcu mają obecnie monopol na transportowanie rodaków do kraju. Rozumiem, że samolot przyleciał na pusto do Londynu, ale biorąc pod uwagę okoliczności, sprzedaż biletów na klasę biznes było nietaktem.
Kolejną sprawą jest kwarantanna. Skoro chcemy realnie odseparować na dwa tygodnie wszystkich, którzy wrócili zza granicy, dlaczego pozwalamy im pojechać z Okęcia na własną rękę? Przecież nie wszyscy mieszkają w Warszawie. I co dzieje się z obsługą samolotu, która ma styczność z pasażerami? In plus zaskoczyła mnie za to postawa policji. Co prawda nie skorzystałem nigdy z ich pomocy podczas kwarantanny, ale dobrze wiedzieć, że gdyby ktoś samotnie mieszkający, bez grona przyjaciół czy rodziny chętnych zrobić zakupy, ma możliwość poproszenia o pomoc.
Da się żyć w kwarantannie.
Napisz komentarz
Komentarze