Około 50 wolontariuszy i prawie 20 samochodów z darami - w tym pojazdy dostawcze, osobowe, terenowe oraz quady - wyruszyło w sobotę (21 września) rano z Kędzierzyna-Koźla w kierunku ziemi kłodzkiej, która straszliwie ucierpiała na skutek katastrofalnej powodzi.
Po drodze konwój z Kędzierzyna-Koźla rósł w siłę, ponieważ dołączały do niego kolejne samochody z innych miejscowości! W sumie sznur pojazdów wydłużył się do przeszło 30 maszyn. - Na trasie dołączyło do nas z 15 osób, czyli w sumie było 65 wolontariuszy. Nasz konwój liczył 27 samochodów osobowych i dostawczych, do tego należy doliczyć 7 quadów, minikoparkę oraz jeep przeprawowy. Łącznie 36 pojazdów. Także szkoła podstawowa z Koźla Rogów użyczyła nam dwa swoje busy, którymi dowozi uczniów do placówki - wylicza jeden z organizatorów wyprawy.
Porażający widok
Po dotarciu do celu oczom uczestników konwoju humanitarnego ukazał się ogrom zniszczeń. Pracuje tam teraz bardzo wielu żołnierzy oraz strażaków i w temacie prac porządkowych jest to wszystko ogarnięte.
Ten weekend pokazał, że w trudnych chwilach polskie społeczeństwo potrafi się zmobilizować, aby pomóc najbardziej potrzebującym.
- Gdy dojechaliśmy na miejsce, odwiedzaliśmy także te mniejsze miejscowości, ale nawet tam tych darów było już tak dużo, że trudno je było rozdysponować wśród potrzebujących. Tam już nie ma gdzie tego magazynować - przyznają wolontariusze z kędzierzyńsko-kozielskiego konwoju. - Nikt tego tak do końca nie koordynuje. Jest już za dużo żywności i chemii, o wodzie mineralnej nie wspominając. Nawet z przekazaniem wiaderek czy rękawic i kaloszy wystąpiły pewne problemy, bo najwyraźniej nastąpiło zaspokojenie najpilniejszych potrzeb. Na jakiś czas trzeba ograniczyć skalę tego rodzaju wsparcia, żeby te dary, których transporty skumulowały się w jednym czasie, nie zostały zmarnowane. To wszystko trzeba lepiej rozplanować i rozłożyć w dłuższej perspektywie czasowej. Jestem pod wielkim wrażeniem, że z pomocą ruszyła cała Polska, ale logistycznie się to wszystko przytkało i dowożenie na tę chwilę kolejnych wielkich transportów nie ma większego sensu. Trzeba trochę odczekać, bo wszystkie remizy OSP czy hale magazynowe, które przetrwały powódź, są już zapełnione. Prywatne gospodarstwa też w większości zostały nasycone darami.
Nasi rozmówcy przyznają, że teraz bardziej potrzebny tam będzie sprzęt gospodarstwa domowego, typu lodówki bądź pralki, jak również meble, bo woda zniszczyła mnóstwo mieszkań i domów, z których praktycznie wszystko trzeba było wyrzucić. - U nas było zalane, tam zostało zmiecione z powierzchni ziemi. To był armagedon - mówią nasi wolontariusze.
Po pęknięciu tamy w Stroniu woda zalała także mniejsze miejscowości. Wśród nich Radochów. To w tej niewielkiej wiosce nasi wolontariusze zostawili bardzo dużo darów. Przez wiele dni odcięci od świata mieszkańcy nie mieli prądu, gazu, wody ani łączności. Nie ma też dróg i mostów, które zabrała wielka woda. W rozmowach mieszkańcy wsi tłumaczą ze łzami w oczach, że rozmiar zniszczeń byłby znacznie mniejszy, gdyby nie przerwana owa tama w Stroniu Śląskim. Druga fala kulminacyjna, która przeszła przez miejscowość, porwała wszystko, co napotkała na swojej drodze. Wioska wygląda tak, jakby dopiero co skończyły się tu działania wojenne.
W Radochowie ciągle nie ma prądu i długo nie będzie. Wszystko działa na agregatach, które są tam bardzo potrzebne. Oczom przyjezdnych ukazują się zerwane linie energetyczne i powalone na ziemię słupy. Nawet cała instalacja podziemna jest na wierzchu, gdyż została wypłukana przez rwącą wodę.
- Przez południową Polskę przeszła powódź, ale przez ziemię kłodzką, w tym między innymi Radochów, przeszło tsunami. Tam nie zostało nic. Ten widok to jest trauma na całe życie. Ogromne wrażenie zrobiła na nas jedna rodzina - suszyła na kocu swoje zdjęcia pamiątkowe, które ocalały z tej powodzi. Siedzieli, patrzyli na te fotografie i byli tak zrezygnowani, że nie chcieli od nas żadnej pomocy. Do niektórych jeździliśmy po trzy razy, żeby w końcu przyjęli od nas wsparcie, bo ci ludzie są jeszcze w totalnym szoku. Do nich wciąż nie dotarło, co tak naprawdę wydarzyło się w ich życiu. Inny powodzianin mieszkał tak wysoko, że wszyscy sąsiedzi przywieźli auta na jego podwórko. Myśleli, że tam jest bezpiecznie. Ale woda była tak wielka, że tego człowieka trzeba było ewakuować z posesji wojskowym śmigłowcem. Co najmniej połowa tamtejszych domów ma tabliczki z zakazem wejścia do środka. Są przeznaczone do wyburzenia - opowiadają nasi rozmówcy.
Ludzie na miejscu okazywali im ogromną wdzięczność, zapewniając nawet nocleg w Domu ,,Aktywny Senior” w Jaszkowej Górnej
Opróżnili auta do zera
Późnym niedzielnym popołudniem konwój z Kędzierzyna-Koźla, jadąc w kierunku Głuchołaz, odwiedzał po drodze wszystkie mniejsze miejscowości, które ucierpiały na skutek kataklizmu, aby rozdać resztę darów. W Racławicach Śląskich opróżnili wszystkie auta do zera, bo skala potrzeb w tej miejscowości była przeogromna. Spotkali tam m.in. chłopca z ojcem, który powiedział ojcu coś takiego: "Tato, dostaliśmy płatki, wreszcie zjemy jakąś kolację" - relacjonują, wyraźnie wzruszeni, członkowie konwoju.
Trafili też do domu, w którym 50-letnia kobieta wychowuje dwójkę dzieci, w tym jedno z zespołem Downa.
- Tam już przed powodzią było ciężko, a teraz to istna katastrofa. W Racławicach rozdaliśmy resztę darów, które nam zostały, ale widząc ogrom nieszczęścia w tym domu, chcielibyśmy jakoś pomóc tej rodzinie wyjść na prostą. Zwracam się z apelem do wszystkich ludzi dobrej woli, aby pomogli nam w kompleksowym remoncie domu tej poszkodowanej przez los rodziny - mówi jeden z organizatorów kędzierzyńsko-kozielskiego konwoju. - Pewien przedsiębiorca, który jest właścicielem firmy elektrycznej z Dziergowic, obiecał mi, że zajmie się wsparciem dla jednego ze wskazanych przez nas domów. Ale jest tam tak wiele potrzeb remontowych, że on sam tego nie udźwignie. Stąd mój apel, aby ktoś dołączył do tego grona darczyńców, żeby przeprowadzić porządny remont budynku, w którym mieszka ta rodzina. Myśmy się tam wszyscy popłakali. Dziewczyny z naszego konwoju oddały tej kobiecie swoje ciuchy, które miały na sobie. Jednak ona jeszcze bardziej ucieszyła się z podarowanego przez nas zestawu szlifierek do ostrzenia metalu. W tym konkretnym przypadku siekiery, bo potrzebowała pilnie porąbać drewno do pieca, gdyż noce są coraz chłodniejsze. Obok ich domu były zgliszcza innego budynku, który spłonął ze dwa tygodnie temu, jeszcze przed powodzią. Jedna wielka katastrofa. Dlatego szukamy sponsorów i ludzi dobrej woli.
Nasi bohaterowie szczęśliwie wrócili do domu po godzinie 22.00 w niedzielę. Jeszcze po północy wykrzesali z siebie trochę energii, żeby w mediach społecznościowych podziękować wszystkim za udział w tym spontanicznym, humanitarnym przedsięwzięciu.
Akcja zakończona sukcesem, wszystko rozdane potrzebującym. Zakończyliśmy w Racławicach Śląskich. Dziękujemy bardzo za tak liczny odzew i współpracę, pewnie każdy sobie to inaczej wyobrażał, ale jak to w życiu bywa, często życie weryfikuje plany. Najważniejsze, że cel osiągnięty, a uśmiech i szczęście tych ludzi…. bezcenne. Wspólnie wykonaliśmy kawał dobrej roboty. Udało się pomóc mieszkańcom: Ołdrzychowic Kłodzkich, Lądka Zdroju, Krosnowic, Żelazna, Skrzynki, Radochowa, Nowego Świętowa, Nysy oraz Racławic Śląskich.
Pomimo ogromu nieszczęścia, jaki widzieli w ciągu tych dwóch dni, kędzierzyńsko-kozielscy wolontariusze nie załamali się. Co więcej, nie kryli radości i dumy, że mogli wziąć udział w tej wyjątkowej akcji. Wszak dobro wraca.
Temat opisywaliśmy również w poniższych artykułach.
Napisz komentarz
Komentarze