Okazją do promocji Regionalnego Klubu Pacjenta była wizyta w Kędzierzynie-Koźlu profesora Andrzeja Bochenka. Jeden z najwybitniejszych polskich kardiochirurgów nie tylko zachęcał do badań, ale także opowiedział o tym, jak zapamiętał pierwszy, legendarny już, przeszczep serca, który niemal 40 lat temu przeprowadził Zbigniew Religa. Przy tej operacji asystował.
- Nim przejdziemy do słynnego przeszczepu serca, zaprośmy mieszkańców na szczególne wydarzenie.
- Tak, to właśnie w Kędzierzynie-Koźlu odbędzie się Regionalny Klub Pacjenta, bardzo duże wydarzenie medyczne dla mieszkańców, z wieloma badaniami i specjalistami na wyciągnięcie ręki. Żaden kraj nie ma wystarczającej liczby pieniędzy, by wszystkich wyleczyć, dlatego tak ważna jest profilaktyka i po to są kluby pacjenta, by mieszkańcy dowiedzieli się, jak zapobiegać, jakie czyhają na nich niebezpieczeństwa, ale dowiedzą się także, co robić, kiedy już zachorujemy. Szczególnie ważna jest zmiana zachowań, dieta i ruch. Zaplanowaliśmy tak wiele różnych prelekcji, by rozbudzić świadomość. Zapraszam na to wyjątkowe wydarzenie do Kędzierzyna-Koźla. Wstęp dla wszystkich jest wolny.
- Jak pan zapamiętał pierwszy udany przeszczep serca, który odbył się w Zabrzu?
- Byłem przerażony, stąpaliśmy po bardzo cienkim lodzie, wielu rzeczy nie wiedzieliśmy. Dziś transplantologia to coś zupełnie innego. W tamtym czasie kardiologia u nas raczkowała, nie wykonywało się wielu zabiegów, a my ze Zbigniewem Religą przełamaliśmy to. Kiedy profesor powiedział mi, że będziemy robili przeszczepy serca, to wydawało mi się to pójściem z motyką na słońce, ale on był bardzo dobrze przygotowany do tego zabiegu, konsekwentny i po pierwszych nieudanych próbach w końcu się udało. Ktoś musiał otworzyć drzwi transplantologii.
Dziś transplantacja serca i płuc jest w naszym kraju na bardzo wysokim poziomie. Borykamy się, tak jak inne kraje, z dostępnością dawców. Musi być taka świadomość społeczna, że jeśli umiera młody człowiek i jego organy są w stanie uratować komuś życie, to dobrze, aby była świadoma zgoda na oddanie organów. One w grobie nie są nam już potrzebne.
Razem ze Zbigniewem Religą próbowaliśmy także przeszczepu płuc, ale to nam się nie udawało. Obecnie transplantacja płuc jest na bardzo wysokim poziomie w Zabrzu czy w Gdańsku. Niemal 40 lat temu byliśmy przerażani, dziś spotykam wielu pacjentów po przeszczepie serca i mają się bardzo dobrze.
- Chirurgowi ciężko zakończyć operację?
- Bardzo ciężko, ale myślę, że taki problem miał profesor Religa. Czasami podczas operacji widzimy, że nic już nie da się więcej zrobić. Z tym nie zgadzał się Religa, dlatego tak bardzo walczył o to, by wyprodukować sztuczne serce. Tak jak mamy sztuczną nerkę, żyją z nią pacjenci i czekają na przeszczep, tak również pacjenci z chorym sercem mają podłączone różne pompy, które przedłużają ich życie, mimo że kardiochirurg klasyczną operacją nie może w żaden sposób pomóc. Ci pacjenci czekają na przeszczep serca. I to było największym zmartwieniem Religi, że czasami trzeba było powiedzieć: tu już nic nie da się zrobić. Nie było wtedy takiej aparatury jak teraz. To kolosalny postęp, któremu drogę utorował profesor Zbigniew Religa.
- Miewa pan przeczucie?
- Bardziej opieram się na doświadczeniu. Czasami potrafię powiedzieć pacjentowi: wie pan co, może lepiej pana nie operować. Mamy kolejny etap rozwoju kardiologii, wprowadzono wiele leków, które przy niewydolności serca są w stanie pomóc. Technologia i medycyna bardzo nam pomagają. Mamy obecnie zastawki, które można wszczepiać bez otwierania klatki piersiowej. To ogromny postęp, szczególnie istotny, bo mamy wielu seniorów w wieku 80 lat, których jedynym problemem jest zwężona zastawka. Możemy ją wymienić bez przecinania klatki piersiowej. Wykonujemy bardzo wiele takich zabiegów w Opolu, Katowicach i Bielsku-Białej.
- Co będzie za 10 lat? Będziemy tak nieustannie przedłużać ludziom życie?
- To jest bardzo dobre pytanie. Dlatego organizujemy kluby pacjenta, zachęcamy do badań, bo dzięki temu choroby serca być może dopadną nas w wieku późniejszym, mając 80 albo nawet 90 lat. I nie będziemy mieli takiej sytuacji, że na ciężki zawał umierają młodzi ludzie, w wieku 50 lat. Jestem pewien, że okres zdrowego życia wydłuży się.
Ale pewnie zapyta pan, czy szybko będziemy mogli wymieniać serce na sztuczną maszynkę. Myślę, że jeszcze trochę to potrwa. Choć wie pan, 25 lat temu nikt nie myślał, że będziemy mieć dziś telefony komórkowe i przepływ informacji będzie tak szybki, więc reasumując, trudno powiedzieć, co się stanie.
- Zagoniony 35-latek powie dziś panu, że śmierci nie ma.
- Tak się zdarza, ale kazałbym mu się przyjrzeć, jak żyli jego rodzice, na co chorowali. W wieku 35 lat nie ma prawa jeszcze nic się zdarzyć, ale mając 40 lat, zrobiłbym sobie bilans, zbadał cholesterol, cukier, zrobił próbę wysiłkową i zrobił badanie echokardiograficzne, żeby upewnić się, czy moje zastawki prawidłowo pracują. Jeżeli wszystko jest dobrze, to kolejną kontrolę możemy zrobić za dwa albo trzy lata. Ale są pewne niepokojące sygnały, jak nadciśnienie, które nie boli, a wielu młodych ludzi je ma.
Mamy fantastyczny ośrodek kardiologiczny w Kędzierzynie-Koźlu, który leczy na bardzo wysokim poziomie, więc nie bagatelizujmy objawów, zdrowo się odżywiajmy i kontrolnie badajmy się co jakiś czas, choćby na klubach pacjenta, a z pewnością będziemy żyć dłużej.
Rozmawiał Adam Lecibil
Napisz komentarz
Komentarze