Wszystko zaczęło się kilkanaście lat temu.
- Jesienią 2009 roku zdecydowaliśmy się na pierwsze nasadzenia winorośli. Jest to pasja, która narodziła się zupełnie przypadkowo 14 lat temu, gdy wraz z żoną spędzałem wakacje w mieście Eger na Węgrzech. Piękna okolica, śliczne miasto. Tam jest wino, które znają wszyscy Polacy, bo sprowadzali je jeszcze za komuny, czyli Egri bikavér, co w tłumaczeniu na język polski oznacza „Egerska bycza krew”. Tam zetknęliśmy się z tą całą kulturą, ponieważ w tym czasie w Eger trwał festiwal wina. Było mnóstwo radości, uśmiechu, rozmów i, co najważniejsze, wystawców wina. Odwiedziliśmy przeróżne piwniczki i winnice. Tam złapałem tego bakcyla - wspomina Waldemar Wczasek.
We wrześniu 2009 roku młode małżeństwo wróciło z Egeru, a już w listopadzie pan Waldek zaczął przygotowywać miejsce pod pierwszą winorośl i w tym samym miesiącu ją nasadził.
- Sadzi się bowiem w listopadzie i na wiosnę. Nie czekałem więc długo, tylko od razu przystąpiłem do działania. Owszem, początkowo miałem chwile zwątpienia. Myślałem, że teren nie do końca się sprawdzi, bo jest zimno i wietrznie. Ale po czasie okazało się, że winorośl jest niesamowicie wdzięczną rośliną. Jeśli poświęci się jej czas i siłę, to potrafi odpłacić niesamowitym plonem - wyjaśnia nasz rozmówca.
Hoduje tak zwane odmiany hybrydowe, które dają sobie radę w naszym nieco chłodniejszym klimacie. Aczkolwiek obserwując ostatnie lata, można stwierdzić, że diametralnie się to zmienia, bo jest coraz cieplej. Liczba godzin nasłonecznienia jest porównywalna z niektórymi rejonami węgierskimi, niemieckimi, czy nawet hiszpańskimi. Mamy coraz lepszy klimat na wino.
- Wino łączy się z pewną kulturą, bo jeśli na naszym terenie zacznie powstawać coraz więcej winiarni oraz winnic, to narodzi się enoturystyka, czyli turystyka winiarska. Wtedy ludzie spędzać będą wieczory w piwniczkach na biesiadach, rozmowach i degustowaniu różnych gatunków win - zauważa pan Waldek.
Modelowy przykład
Jego gospodarstwo uchodzi za bardzo przyjazne klimatowi. Jednym z elementów życia w zgodzie z naturą jest produkcja energii odnawialnej.
- Mam 30 paneli fotowoltaicznych o mocy 10 kilowatów. Tyle w tamtym czasie mogłem upchać na dachu mojego domu. Owszem, można to teraz jeszcze powiększyć, ale wówczas przechodzi się na inny rodzaj rozliczenia za obrót energią. Oczywiście wyprodukowany w ten sposób prąd jest użytkowany u nas w domu, a reszta jest magazynowana i rozliczana - wyjaśnia właściciel winiarni.
Wyprodukowana w ten sposób energia nie zaspokaja potrzeb gospodarstwa w 100 procentach, ale stanowi bardzo poważne odciążenie dla budżetu domowego.
- Jest to niezwykle wydajna pomoc, choć zawsze przy rozliczeniu trzeba coś tam dopłacić. W naszym gospodarstwie korzystamy tylko z prądu. Bez niego nie będzie przykładowo gotowania, czy też zaopatrzenia w wodę oraz w ciepło - tłumaczy. - Posiadamy bowiem pompę ciepła. Reasumując, korzystamy z energii wyprodukowanej przez panele fotowoltaiczne, zaspokajające nasze potrzeby mniej więcej w 70 procentach. Braki zaspokajamy energią pochodzącą z sieci.
Magazynowanie energii ma duże znaczenie zwłaszcza w okresie jesienno-zimowym, gdy słonecznych dni jest relatywnie niewiele, więc instalacja fotowoltaiczna jest mało wydajna. Wówczas zmagazynowaną w sieci energię można wykorzystać do swoich bieżących potrzeb. Choć Waldemar Wczasek myślał już o stworzeniu własnego magazynu.
- Licznik sczytuje, ile prądu oddaliśmy do sieci i na tej podstawie jesteśmy rozliczani. Energię z tego zapasu pobieramy w zimie, kiedy słońca jest znacznie mniej. Jest jeszcze jedno wyjście, choć jest ono dosyć drogie. Mam na myśli magazyn w postaci własnych akumulatorów. Faktycznie jest to rozwiązanie dość wygodne z punktu widzenia użytkownika. Nie rozliczamy się bowiem z siecią, bo ta energia nie wychodzi poza gospodarstwo. Jednak póki co wspomniane akumulatory nie spełniają tak do końca swojej funkcji albo są nietrwałe - precyzuje.
Zmiany ewolucyjne
Dom Waldemara Wczaska liczy około 140 mkw. Jak już wspominaliśmy, ogrzewa go pompa ciepła.
- Oczywiście trzeba żyć ekologicznie i nie przegrzewać nadmiernie domu, bo jest to kosztowne. Natomiast pompa ciepła to nie tylko ekologia, ale i niesamowita wygoda. Pamiętam, jak znosiłem worki ekogroszku do pieca. Była to ciężka praca, poza tym trzeba tego cały czas pilnować, żeby nie zgasło. Wszystko było zapylone, bo taka jest specyfika ogrzewania węglowego. Natomiast obecnie jest bardzo czysto, urządzenie jest bezobsługowe. Wszystko działa samodzielnie, dostarcza ciepłą wodę użytkową do kuchni i łazienki oraz na potrzeby centralnego ogrzewania. Człowiek nie musi się tym w ogóle przejmować i zajmować - wyjaśnia.
Dom państwa Wczasków na urokliwie położonym skrawku ziemi powstał w 2012 roku. Na początku mieli w nim piec węglowy, potem piec na ekogroszek, który był nieco bardziej zautomatyzowany.
- Wystarczyło bowiem tylko przypilnować wsypywania ekogroszku do zasobnika. No ale trzeba to regularnie czyścić, a to już jest męczarnia i stracony czas – nie kryje frustracji nasz rozmówca.
W okolicach 2018 roku zaczął na poważnie myśleć, a następnie przechodzić na źródła energii odnawialnej. Pojawiły się wymarzone panele fotowoltaiczne. Pompa ciepła była ostatnim etapem.
- Zgodnie z planem po zamontowaniu fotowoltaiki zainstalowałem energochłonną pompę ciepła. Poza tym z racji, że produkujemy wino, mamy jeszcze agregat chłodniczy. W miejscu gdzie przechowujemy wino, wymagana jest temperatura sięgająca 12-14 st. C. Zatem nasze panele fotowoltaiczne muszą być dość wydajne - dodaje Waldemar Wczasek.
Warto było
Taki postęp wiąże się z wieloma problemami i wyrzeczeniami. Jednak pan Waldek przekonuje, że gdyby jeszcze raz miał dokonywać wyboru, to również podjąłby to wyzwanie.
- Rzeczywistość dzieli się na tę ludzką i urzędniczą. Zrobiłbym to drugi raz, ale trzeba się liczyć z tym, że jest to duża inwestycja. Wcale nie jest tak łatwo pozyskać dofinansowanie na tego typu zadania. Znam to z autopsji. Przepisy są bardzo różne i trzeba umieć przez nie przebrnąć. Ale człowiek decydując się na to, kieruje się szeregiem niebagatelnych przesłanek, począwszy od wygody, a na ekologii skończywszy. To później cieszy, że nie wyemitowaliśmy do atmosfery iluś kilogramów dwutlenku węgla - tłumaczy.
Co ciekawe, jego gospodarstwo posiada własne ujęcie wody. Do tego również własną stację uzdatniania wody. Zatem w tym przypadku jest samowystarczalne.
- Tymczasem woda jest tu niezwykle istotna z racji powiększającej się z roku na rok winnicy. Mój teść Henryk jest pomysłodawcą tego miejsca i głównym inwestorem. To taka złota rączka. Jest naszym rodzinnym inżynierem, wykonawcą. Zna się na wielu rzeczach. Gdy na samym początku tworzenia tego gospodarstwa uznaliśmy, że warto byłoby tu mieć własne ujęcie wody, to przeszliśmy od słów do czynów - wspomina większycki winiarz.
Po badaniach okazało się, że pod ich posesją - położoną w samym środku pradawnego koryta Odry - jest pokaźnych rozmiarów źródło.
- Zbudowaliśmy więc stację uzdatniania wody, która z uwagi na produkcję winiarską jest pod ciągłą kontrolą. Proszę mi wierzyć, że nasza woda jest naprawdę bardzo dobrej jakości - zapewnia pan Waldek.
Tymczasem zapotrzebowanie na wodę z roku na rok rośnie, bo ostatnie lata są wyjątkowo suche.
- W tym roku było jeszcze w miarę dobrze pod tym względem, ponieważ dość regularnie padał deszcz. Choć nie da się ukryć, że ostatnie lata były nieco trudniejsze. Ponadto woda potrzebna jest podczas przymrozków, aby zraszać winnice. Rozpylana woda osiada na roślinach i zamarza, oddając ciepło. Nie pamiętam dokładnie tego zjawiska, ale ważne, że działa. Są jeszcze inne metody, typu dyfuzory ciepła, którymi jeździ się między krzewami, ale są to wysokie koszty, które przerastają możliwości finansowe w przypadku tak małej winnicy jak moja. W każdym razie w perspektywie najbliższych lat, które nie wiemy przecież, jakie będą, ta woda pozyskiwana w dużych ilościach może okazać się zbawienna - przekonuje nasz rozmówca.
Żyć nie umierać
Jeszcze przed II wojną światową w miejscu, gdzie znajduje się dzisiejsza winnica, istniał park krajobrazowo-przyrodniczy.
- To widać nawet dziś, bo ja tu znajduję wszystkie możliwe zioła. W każdym letnim miesiącu można tu napotkać coś innego, ale nie zmieniam ekosystemu, nie obsiewam terenu trawą. Wszystko zgodnie z naturą i tradycją. Nie mam tu prawie w ogóle terenów zabetonowanych. Jeśli ktoś nas odwiedzi, to się przekona, jak cudowne jest to miejsce. Jest tu pięknie, bo naturalnie. Mamy winorośle, drzewa, kwiaty, o które bardzo dba moja żona Ewelina i teściowa Barbara. Poświęcają temu mnóstwo czasu, aby tak właśnie to wyglądało - opowiada winiarz.
Są tu też stawy rybne. To magazyny wody dla najbliższej okolicy. Nie spływa ona do kanalizacji, tylko jest gromadzona, co przy jej deficycie z powodu zmian klimatycznych nie jest bez znaczenia, gdyż ułatwia przeżycie roślinom i zwierzętom.
- Teren, który nabył mój teść, pierwotnie miał mieć nieco inne przeznaczenie. Pierwszym jego pomysłem było właśnie wykopanie dwóch stawów, które są tu do dziś. Żyją w nich różne gatunki ryb: karpie, sumy, leszcze, okonie i ukleje - wylicza pan Waldek. - To wszystko przez lata rozwijaliśmy wspólnymi siłami. Stawy stanowią też naturalny rezerwuar wody dla całej okolicznej zwierzyny. Przylatuje tu ptactwo, które upatrzyło sobie to miejsce. Między innymi dzikie kaczki, które rozmnażają się tu na potęgę. Jest też czapla złodziejka, która odławia w tym stawie wszystko, co się rusza. Swego czasu stołowała się tu również wydra, dla której stawy rybne to wręcz wymarzone miejsce - przekonuje.
Napisz komentarz
Komentarze