Słowo „kolęda” pochodzi od łacińskiego wyrazu „calendae”, oznaczającego pierwszy dzień miesiąca. „Calendae” styczniowe w Rzymie rozpoczynały nowy rok ku czci boga światła Janusa. Odwiedzano się wówczas w domach, składano sobie życzenia i wymieniano prezentami. Ów starożytny zwyczaj świętowania początku roku we wczesnym średniowieczu został przejęty w VI-VII w. przez bałkańskie ludy słowiańskie, a następnie dotarł na Ruś i do Polski.
W dawnej Polsce podarki dawali królowie, magnaci i szlachta swojej służbie i poddanym. Kolęda jako zwyczaj obdarowywania się zawitała również na Wawel. Opisuje to Zygmunt Gloger w „Encyklopedii staropolskiej”: „Królowie dawali dworzanom swoim »na kolędę« nieraz kosztowne podarki, gdy ci winszowali im »Nowego lata«. W rachunkach Zygmunta I przechował się rejestr wydatków »na kolędy«. I tak: panom wikarjuszom dano złotych 10, Tatarom winszującym – złotych 30. Żakom, grającym niemiecką komedję, grzywnę 1 i groszy 24. […] Dawni magnaci bywali hojni i rozdawali dworzanom swym »na kolędę« konie, rzędy, pasy, bobrowe kołpaki, szable itd. Szlachta dawała »kolędy«, na jakie było ją stać. Franc. Zabłocki w jednej z swych komedyi z czasów Stanisława Augusta powiada: »Mamy tyle czeladzi, każdy chce kolędy,/ Trzeba wszystkim coś wetknąć, taki zwyczaj wszędy,/ Rok też na to czekali, raz w Gody ta łaska«”.
Kolęda była też pieśnią towarzyszącą odwiedzinom przebierańców w okresie od Bożego Narodzenia do Trzech Króli, jej warstwa tekstowa obejmowała formuły powitalne i pochwalne na cześć gospodarzy, życzenia szczęścia i pomyślności. Dopiero później wykształciła się kolęda rozumiana jako pieśń religijna o tematyce związanej z narodzeniem Chrystusa.
O kolędzie jako obrządku kościelnym, który zaczyna się od Nowego Roku i trwa do Wielkiego Postu, pisał ks. Jędrzej Kitowicz w „Opisie obyczajów za panowania Augusta III”: „Księża plebani lub ich wikaryuszowie w te czasy jeżdżą po dworach i wsiach, albo po miastach chodzą po domach, ogłaszają w krótkiej przemowie przyjście na świat Słowa Wcielonego, życzą błogosławieństw wszelkich niebieskich i ziemskich; i po skończonej perorze, examinują czeladź domową, i służących z katechizmu […]. Po wyjściu księdza dziewki ubiegają się do stołka, na którym ksiądz siedział, która pierwsza usiądzie, ma sobie za wróżbę, że tego roku za mąż pójdzie”.
W średniowieczu duchowieństwo w Polsce utrzymywało się z roli, dziesięcin, datków od chrztów, ślubów i pogrzebów, a za całą opiekę duszpasterską otrzymywało dodatkowo od wiernych tak zwane meszne lub kolędę. Ta ostatnia danina, początkowo zwyczajowa, od XIII w. była już regulowana prawem.
Daninę składali chłopi i ubożsi mieszczanie, szlachta była zwolniona z tego obowiązku. W XIV w. dwukrotnie synody biskupów regulowały kwestie datków. Jeden ustalił wysokość daniny: od pół do dwu groszy (jeden grosz równał się wartości kury), zależnie od wielkości gospodarstwa, drugi odwołał, kiedy ludność zaczęła narzekać na narzucenie kolędowych stawek. Średniowieczna kolęda miała niewiele wspólnego z duszpasterskimi odwiedzinami.
W czasie reformacji zdarzało się, że niektórzy duchowni odmawiali udzielenia wielkanocnej komunii świętej tym, którzy nie wywiązali się ze swych zobowiązań wobec Kościoła, co więcej, proboszczowie mogli nawet ekskomunikować takowych. Ów sposób wymuszania świadczeń nie ustał w XVII i XVIII w.
Reformy soboru trydenckiego przyniosły zmiany w kolędowaniu. Księża, jak pisze ks. Jan Kracik w „Paradoksach z dziejów Kościoła”, dostali zalecenie, aby w czasie odwiedzin duszpasterskich sprawdzać, czy domownicy znają pacierz „Wierzę”, przykazania, wypytywać ich o obyczaje i zamiary. „Gdyby w tym dochodzeniu wykrył pijaków, krzywoprzysięzców, złodziei, lichwiarzy, rozpustników, cudzołożników, zabójców, bluźnierców, gwałcicieli świąt, czarowników i guślarzy – niech ich z miłością upomni na osobności, jeśli się nie poprawią – przy świadkach, a kiedy i to nie pomoże – doniesie do biskupa”. Duchowni mieli też zachęcać członków rodziny do odpowiednich cnót i ostrzegać przed wykroczeniami: małżonkom zalecać miłość, dzieciom posłuszeństwo, starcom trzeźwość, kobietom unikanie plotek i czarów. Sieroty, panny z dziećmi i żebraków mieli pocieszać i zaradzić ich potrzebom materialnym i duchowym.
W XVII w. daninę księża zaczęli zbierać od szlachty, a nawet Żydów. U tych ostatnich pobierano ją z tytułu zajmowanych przez nich domów. Objęci nią byli nawet protestanci zamieszkujący Prusy Królewskie. Niekiedy danina wyznaczana była w naturze, np. w kiełbasach. Ponieważ w Polsce były one miarowe i liczone na sztuki, na północy zaś według długości, zdarzało się, że „kościół jeden ma kiełbasy kolędzkiej łokci 40, drugi 80, inny 120” – pisze ks. Jędrzej Kitowicz. Od niego też dowiadujemy się, że w Małopolsce i Wielkopolsce „po wsiach chłopi dają księdzu kawałki słoniny, serki, grzyby suche, orzechy i owoce, kokosze, a oprócz tego po kilka groszy. Po miastach zaś tylko same pieniądze, na jakie kogo stać, toż samo i po dworach szlacheckich, w których pospolicie, po odbytej kolędzie, raczą się gospodarz z księdzem, obchodząc dzień kolędy bankietem według przepomożenia”.
W XVIII w. kolęda stała się świadczeniem, którego wysokość regulował zwyczaj. Zdarzały się przypadki okazywania jawnej niechęci księżom, zwłaszcza przez możnych. Ks. Kitowicz twierdzi, iż powodem tego była duma i przekonanie, że „próżny wydatek pieniędzy, na które łakomie czuwają duchowni” i podaje za przykład księcia Czartoryskiego: „Pierwszy książę Michał Czartoryski, na ten czas podkanclerzy wielki litewski, nie kazał puszczać do siebie z kolędą, a gdy ksiądz zdjąwszy z siebie komżę udał, iż ma inny do książęcia interes i tym sposobem wpuszczony do pokoju zaczął obrządek kolędy, książę natychmiast kazał go wypchnąć i wyrzuciwszy mu za drzwi czerwony złoty napomniał, aby się odtąd nigdy z takimi benedykcjami nie zawołany do niego nie ważył wchodzić. Za przykładem książęcia Czartoryskiego inni panowie poczęli przed księżmi z kolędą chodzącymi drzwi zamykać, a natrętnie wdzierających się łajać”.
Współczesne prawo kanoniczne mówi, iż proboszcz, pragnąc dobrze wypełnić funkcję pasterza, powinien starać się poznać wiernych powierzonych jego pieczy. „Winien zatem nawiedzać rodziny, uczestnicząc w troskach wiernych, zwłaszcza w niepokojach i smutku, oraz umacniając ich w Panu, jak również – jeśli w czymś nie domagają – roztropnie ich korygując”. Dlatego dzisiaj odwiedziny duszpasterskie wyglądają inaczej.
Napisz komentarz
Komentarze