Pani Krystyna jest sołtysem Radoszów. To jej trzecia kadencja. Długo będzie dręczyło ją wspomnienie pożaru z 24 listopada.
Kiedy w tamto późne popołudnie na miejsce dotarli pierwsi strażacy - zastęp z miejscowego OSP, stodoła była już nie do uratowania. Walczono, by ogień nie strawił domu Żyłków i aby nie przedostał się na budynek ich sąsiadów.
Opalone drzwi, szyby w oknach popękane od wysokiej temperatury, spalone belki na piętrze domu. Nie tylko one świadczą o tym, że zadanie, z jakim musiało się zmierzyć aż dziesięć zastępów straży pożarnej, było niezwykle trudne.
Do wsi przyjeżdżamy nazajutrz po zdarzeniu. Zapach spalenizny jest mocno odczuwalny. Miejscowi druhowie przygotowują pompę. Chcą się pozbyć wody z piwnicy. Nie wiadomo, czy kocioł będzie do odratowania. Co gorsza, komin pękł na całej długości.
- Mąż spał, a ja poszłam do kościoła. W pewnym momencie przybiegła po mnie sąsiadka, żeby przekazać, że się u nas pali - z trudem opowiada Krystyna Żyłka. - Pierwszą rzeczą, o jakiej pomyślałam, było, żeby męża obudzić. Tylko lampkę chwyciłam. W jej świetle zauważyłam, że mąż jest cały, ale oszołomiony - dodaje.
Załoga pogotowia dotleniła mężczyznę. Twierdził, że czuje się już lepiej, więc został na miejscu.
Pierwszą noc po pożarze spędzili u sąsiadki. Z gościnności drugiej sąsiadki skorzystają przez jakiś czas.
- Żeby choć z grubsza doprowadzić dom do stanu sprzed pożaru. Doprowadzić prąd, ogrzewanie, żeby mury nie popękały od wilgoci - mówi pani Krystyna. - W poniedziałek przyjedzie komisja z GOPS-u, żeby oszacować straty. Ksiądz proboszcz już się zaangażował w pomoc. Pani, która ma oszacować straty, da nam znać, czy wystarczą tylko zdjęcia, i możemy rozpoczynać prace, czy musimy się jeszcze wstrzymać - dodaje.
Na miejscu był już wójt gminy Pawłowiczki Jerzy Treffon. Przekazał nam, że poza wykonaniem dokumentacji fotograficznej, udało się ustalić kilka innych kwestii.
Więcej w 41. nr. Nowej Gazety Lokalnej, który ukaże się 29 listopada.
Napisz komentarz
Komentarze