Niemcy, zaskoczeni tempem tej ofensywy, rozpoczęli pospieszną ewakuację istniejących obozów koncentracyjnych, pędząc wiele tysięcy więźniów i jeńców wojennych w licznych marszach ewakuacyjnych, które ze względu na olbrzymią liczbę ofiar zasadnie później określono mianem marszów śmierci.
Ewakuacja objęła także znaczną część ludności cywilnej mieszkającej na obszarach Śląska należących do III Rzeszy. Liczne mordy, gwałty i akty terroru dokonywane przez czerwonoarmistów na tych, którzy pozostali na miejscu, potwierdziły słuszność decyzji tych, którzy uciekli.
Dla większości więźniów niemieckich obozów, którzy z różnych powodów uniknęli ewakuacji, ofensywa sowiecka oznaczała koniec obozowej gehenny i wolność. Ale mało kto wie, że owo sowieckie "wyzwolenie" czasem niosło śmierć także uwięzionym.
W poniższym tekście opowiem jedną z takich tragicznych historii. Wydarzyła się ona w naszym mieście pod koniec stycznia 1945 roku.
Szpital w lesie
Spacerowicze wędrujący przez las na południe od Sławięcic mogą natknąć się w nim na tajemnicze budowle, wielkie żelbetowe schrony i ruiny z arkadowymi piwnicami.
Tylko nieliczni z nich wiedzą, że są to pozostałości po śródleśnym szpitalu. Nie był to – jak uważają niektórzy – szpital SS ani szpital obozowy dla pobliskiego podobozu Auschwitz.
Betriebskrankenhaus – bo taką nosił zwyczajową nazwę – był szpitalem zakładowym przedsiębiorstwa Oberschlesische Hydrierwerke AG Blechhammer (OHW), wielkiej fabryki benzyny syntetycznej, budowanej przez III Rzeszę pomiędzy dzisiejszymi Sławięcicami a Blachownią.
Jego powstanie latem 1942 roku było odpowiedzią na palącą potrzebę zapewnienia odpowiedniej opieki lekarskiej tysiącom robotników pracujących na placu budowy zakładów OHW. Istniejące w okolicznych miejscowościach placówki szpitalne nie były przystosowane do obsługi tak dużej liczby pacjentów.
Betriebskrankenhaus składał się z trzech baraków szpitalnych, w których znajdowały się oddziały: ogólny, chirurgiczny i zakaźny, oraz z baraku administracyjnego. Mimo pozorów prowizorki był on bardzo dobrze urządzony i wyposażony w niezbędny sprzęt medyczny.
Kierownikiem szpitala został niemiecki lekarz, dr Gossner – szef służb medycznych OHW. Personel medyczny składał się częściowo z przedstawicieli państw okupowanych przez III Rzeszę. Spora grupa takich medyków w 1943 roku trafiła do Betriebskrankenhaus z okupowanej Francji w ramach programu pracy przymusowej STO.
Większość stanowili studenci medycyny, posiadaniem dyplomu lekarza legitymowali się jedynie dr Lagouanelle i dr Moreau.
Pozostali z chorymi
Francuscy medycy dzielili los innych robotników przymusowych, czyli wyczerpującą pracę, niewystarczające racje żywnościowe, rozłąkę z rodzinami. Najgorsze miało dopiero nadejść.
21 stycznia 1945 roku niemiecki personel szpitala oraz strażnicy uciekli przed nadchodzącą sowiecką ofensywą, pozostawiwszy około 300 obłożnie chorych pod opieką Francuzów. Zbliżanie się wojsk sowieckich początkowo wywołało wśród francuskiego personelu szpitala niekłamany entuzjazm. Na horyzoncie pojawiło się widmo końca wielomiesięcznej niewoli. Radość z rychłego uwolnienia mącił jedynie niepokój o los pacjentów szpitala. Wraz z ucieczką Niemców została wstrzymana aprowizacja, wokół trwały walki, a ów czas swoistego bezkrólewia się przedłużał.
26 stycznia Sowieci ostatecznie opanowali Sławięcice. W tym samym dniu dr Lagonauelle zdecydował, że uda się wraz z kolegami do dowództwa sowieckiego w Ehrenforst (Sławięcice) z prośbą o zaopatrzenie szpitala w żywność. Wyruszyli grupą sześciu osób.
W tym miejscu pozwolę sobie oddać głos jednemu z uczestników tej wyprawy, sanitariuszowi o nazwisku Marcel Ranquet, z którym udało mi się nawiązać kontakt listowny kilka lat temu.
Wspomnienia więźniów
„Tak więc 26 stycznia 1945 około godziny 9 wyruszyliśmy do Ehrenforst na spotkanie z sowieckim dowództwem: Dr Camille Lagouanelle, Roger Lormand – student medycyny, Robert Cour – student medycyny, Robert Deffages – pielęgniarz, René Legouté – pielęgniarz, Marcel Ranquet – pielęgniarz.
Na głównej alei, niedaleko kanału, pojawił się pierwszy patrol sowiecki i przepuścił nas. Drugi patrol zatrzymał się i krzyknął po rosyjsku: „Szpiedzy”! A potem bez słowa wycelowali w nas swoje pepesze i otworzyli ogień, niosąc śmierć. Zobaczyłem, jak padają przede mną moi najlepsi koledzy, z którymi przeżyłem obozy! Instynkt życia kazał mi skoczyć w śnieg do rowu. Tutaj, modląc się, czekałem na śmierć. Brutalny żołnierz postawił mnie na nogi, bił pięścią w twarz i odszedł do swojej ciężarówki, która odjeżdżała. Gdy już był na ciężarówce, wystrzelił dwie kule, które przeszły na kilka milimetrów od mojej twarzy. I tam zostałem, zbity, cudownie ocalony z moimi czterema martwymi młodymi i oddanymi przyjaciółmi. W nocy zabrali mnie polscy mężczyźni. Dzień później (w niedzielę) z doktorem Moreau, który został w szpitalu, pochowaliśmy naszych towarzyszy za szpitalem”.
Wzmiankowany tu dr Moreau tak po wojnie wspominał tamte wydarzenia:
„Ciała zamordowanych zostały pozostawione w śniegu. Ich zwłoki zostały splądrowane, zdjęto im buty, a także zabrano sygnet, który nosił dr Lagouanelle. Pochowaliśmy ich za szpitalem, na małym cmentarzu, który założyliśmy dla kilku Francuzów zabitych podczas bombardowań”.
Podczas tej egzekucji zginęli: Dr Camille Lagouanelle, Roger Lormand, Robert Cour i Robert Deffages. Z życiem uszło tylko dwóch sanitariuszy: René Legouté i Marcel Ranquet.
Ciała zamordowanych zostały w 1951 roku ekshumowane na wniosek rodzin i przewiezione do Francji. Marcel Ranquet trafił na pewien czas do obozu w Berdyczowie, gdzie NKWD przetrzymywało go przez osiem miesięcy. Stamtąd we wrześniu 1945 roku repatriowano go do Francji. Zmarł w grudniu 2021 roku w Nimes.
Napisz komentarz
Komentarze