O tym, co działo się w Lublanie, można by napisać nie jedną książkę, albo nakręcić pełnometrażowy film. Fani siatkówki zadbali bowiem o należyty scenariusz tego siatkarskiego święta, którego kulminacyjnym momentem były dwa mecze finałowe, rozegrane w oddanej do użytku 12 lat temu (10 sierpnia 2010 roku) Arenie Stožice. Ta piękna hala wybudowana za 66,3 mln. euro liczy sobie 12.500 miejsc, a na koncertach jest w stanie pomieścić nawet 14.500 widzów. W niedzielny wieczór wypełniła się niemal do ostatniego miejsca.
Jak informował eurosport.tvn24.pl ekipę ZAKSY wspierała trzytysięczna grupa fanów. Na jednej tylko trybunie, gdzie o głośny doping zadbał kędzierzyński Klub Kibica, zgromadziło się około 550 osób. Reszta w mniejszych lub większych grupach rozsiana była po całej hali. Mieli klubowe i reprezentacyjne koszulki, szaliki, flagi, banery, więc łatwo ich było rozpoznać.
Włosi na trybunach siedzieli w żółto-niebieskich koszulkach. Byli to fani A. Carraro Imoco Conegliano, czyli ekipy z polską rozgrywającą Joanną Wołosz w składzie, która w finale Ligi Mistrzyń przegrała 1:3 z tureckim VakifBank Stambuł. Druga grupa kibiców w żółto-niebieskich barwach żywiołowo dopingowała drużynę Trentino. Wizualnie w gigantycznej hali włoskich „tifosi” - którzy połączyli siły - było najwięcej, ale kibice ZAKSY bardzo skutecznie zagłuszali ich przyśpiewkami, trąbkami, gwizdkami, a zwłaszcza bębnami, których odgłosy niosły się po całej Arenie Stožice.
- Europejska siatkówka klubowa stoi na bardzo wysokim poziomie - powiedział dr Ary S. Graca, prezydent Międzynarodowej Federacji Piłki Siatkowej (FIVB.). - To była przyjemność uczestniczyć w Superfinale CEV Ligi Mistrzów i wręczać trofea oraz nagrody MVP. Poziom rywalizacji był znakomity i jest prawdziwym świadectwem rosnącej siły naszego sportu. Wspaniale było też poczuć pasję i energię kibiców w Lublanie, biorąc pod uwagę kilka trudnych lat, z jakimi wszyscy się zmierzyliśmy - dodał szef światowej siatkówki, który w towarzystwie Aleksandara Boricica, sternika Europejskiej Konfederacji Piłki Siatkowej (CEV), podziwiał spotkanie, gratulując wielkiego sukcesu siatkarzom Grupy Azoty ZAKSA.
Rozśpiewany autokar
Cofnijmy się jednak nieco w czasie. Nim świętowania nastał czas, kibice najpierw musieli dotrzeć do stolicy Słowenii. Niewielu przyleciało samolotem. Zdecydowana większość dotarła autobusami, wynajętymi busami oraz prywatnymi samochodami.
Fani, którzy mieli zarezerwowane miejsca w hotelach, przyjechali już w piątek 20, bądź w sobotę 21 maja, aby przy okazji poznać uroki Lublany i jej okolic. Przez dwa dni budowali pozytywną atmosferę na ulicach stolicy Słowenii, wywołując niemałe zainteresowanie ze strony mieszkańców oraz turystów.
Ostatni autobus z członkami Klubu Kibica ZAKSY wyruszył z Kędzierzyna-Koźla w nocy z 21 na 22 maja. Zabrali się nim sympatycy naszej drużyny m.in. z takich miast, jak Chełm, Lublin, Gliwice i Wrocław. Wszyscy znaleźli się pod dobrą opieką Janiny Becmer - legendy lokalnych fanów siatkówki, nazywanej przez koleżanki i kolegów „ciocią Jasią”, oraz Agnieszki Bodzioch - rzeczniczki klubu kibica.
Na początku podróży organizatorki odczytały regulamin. Punkty 1. i 2. brzmiały: „Podczas całego wyjazdu jego uczestnik zobowiązany jest do godnego i należytego reprezentowania Klubu Kibica ZAKSA i posiadania barw klubowych oraz innych gadżetów (szaliki, flagi)”.
Ze zrozumiałych względów, największy entuzjazm wśród kibiców wywołały jednak punkty 4. i 7.:
„Podczas całego wyjazdu obowiązuje całkowity zakaz spożywania napojów alkoholowych wysokoprocentowych, do którego każdy uczestnik musi się dostosować. Uczestnik będący pod wpływem alkoholu, który stwarza problemy, bez względu na miejsce, będzie usuwany z autokaru oraz będzie wracał na własny koszt”.
Jak można się domyśleć, wszyscy wzięli sobie te uwagi głęboko do serca. Nastroje dopisywały, a śpiew niósł się po całym autokarze, dzięki czemu kierowcy nie groziło przyśnięcie aż do samej Lublany.
Mieszanka wybuchowa
Wesołym autobusem jechał m.in. Zbyszek Krzywicki, który reprezentował zarazem Klub Kibica Arka Tempo Chełm. Zespół ten występuje w II lidze mężczyzn i ostatnio dzielnie - choć nieskutecznie - walczył o awans do I ligi. Do sukcesu zabrakło niewiele, zatem drużyna z pewnością nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa.
- Z Chełma do Kędzierzyna-Koźla miałem ponad 500 km i decyzja o wyjeździe była dość spontaniczna. To jest wielkie sportowe święto. Być może przez wiele lat będziemy musieli czekać na taki sukces, jaki osiągnęła ZAKSA, i ponowny udział polskiego zespołu w ścisłym finale Ligi Mistrzów. Poza tym cała oprawa takiego meczu to jest coś cudownego - przekonuje Zbyszek Krzywicki. - Ponieważ ZAKSA reprezentuje na arenie międzynarodowej całą naszą siatkówkę klubową, to kibice innych polskich drużyn też powinni ją wspierać. Zobaczyłem w internecie, że jest ostatnia pula 50 biletów przydzielona dla Klubu Kibica, więc się długo nie zastanawiałem, zrobiłem przelew i pełen szczęścia jestem tu z wami. Ja całe życie gram w siatkówkę. Najpierw na pozycji rozgrywającego, a obecnie libero. Jednocześnie jestem kibicem. Mam 43 lata, zatem teraz rywalizuję w kategorii oldboyów - wyjaśnia nasz rozmówca.
Zbyszek był bardzo podekscytowany wyjazdem, bo wiedział, że będzie świadkiem wielkiej historii, która dzieje się na naszych oczach.
- Jest cudownie i wesoło. Widać, że my, Polacy, kochamy siatkówkę. Kibice Arki Tempo Chełm zawsze dają z siebie 200 procent. Gdy na mecz idzie nas pięcioro, to robimy za czterdziestu. Wiem, jaka będzie atmosfera na trybunach. Miałem zabrać jeszcze bęben, ale nie chciałem się z nim tłuc pociągiem do Kędzierzyna-Koźla. Oczywiście, poza rodzimym klubem, na co dzień kibicuję ZAKSIE, choć od lat staram się śledzić poczynania innych drużyn PlusLigi. Miałbym na koniec taki apel do pana prezesa PZPS, Sebastiana Świderskiego, aby kiedyś uhonorował za całokształt kariery bardzo zasłużonego i charyzmatycznego zawodnika, jakim był Dawid Murek. Warto byłoby go docenić - zakończył swoją myśl Zbyszek.
Z kolei Roman Michelson przyjechał z córką aż z Lublina, by zabrać się autobusem z Kędzierzyna-Koźla do Lublany.
- Pochodzimy z Opola, ale przez ostatnie 5 lat mieszkamy w Lublinie. Wciąż interesujemy się opolskim sportem. Przy okazji jesteśmy dość aktywną rodziną. Gdy w Lublinie rozgrywano Superpuchar Polski w siatkówce pomiędzy ZAKSĄ a Jastrzębskim Węglem, to od razu pobiegliśmy się przywitać i przypomnieć drużynie z Opolszczyzny. W sumie wiele godzin, żeby nie powiedzieć dni, spędziliśmy w hali "Azoty" i mieliśmy w Kędzierzynie-Koźlu trochę znajomych. Zatem cały sezon kibicowaliśmy dwom drużynom: lokalnemu LUK-owi Lublin, który awansował do PlusLigi, oraz ZAKSIE. Jednak zawsze to serduszko nieco mocniej biło i tęskniło za kędzierzyńską drużyną - nie ukrywa Roman Michelson, który przed laty był sędzią w Opolskim Związku Piłki Siatkowej.
Wyjazd na mecz Superfinału Ligi Mistrzów był przez lublinian bardzo wyczekiwany.
- Córka jest tegoroczną maturzystką, więc nie mogliśmy być na finałach, w których ZAKSA walczyła o tytuł mistrza Polski. Zatem obiecaliśmy sobie, że jak kędzierzynianie awansują do finału Ligi Mistrzów, to na pewno weźmiemy w nim udział, bo będzie już po maturach. Gdy było wiadomo, że zostanie on rozegrany w Lublanie, to zastanawialiśmy się, jak tam dojechać. Gdy córka wyczytała w internecie, że Klub Kibica organizuje wyjazd do stolicy Słowenii, od razu zaklepaliśmy sobie miejsce w autobusie oraz bilet na mecz - wspomina pan Romek.
Z Kędzierzyna-Koźla do Lublany trzeba było pokonać ok. 800 km, co z postojami zajęło niespełna 12 godzin. Przez niemal całą podróż było gwarno i wesoło, a repertuar kibicowskich pieśni był tak bogaty, że z pewnością zrobiłby furorę na tegorocznej Eurowizji. Grupa ok. 50 osób dotarła do słoweńskiej stolicy tuż po godzinie 10, po czym rozpoczęło się zwiedzanie miasta.
Chiński rodzynek
Nieco senna po szalonej nocy atmosfera szybko nabrała kolorytu. Z każdą minutą było weselej i głośniej. Miały bowiem miejsce przedziwne i bardzo sympatyczne sytuacje. Kibice ZAKSY coraz bardziej czuli się jak na swoim podwórku, stąd śpiewy typu: "Gramy u siebie, Kędzierzyn, gramy u siebie…!". Co więcej, mogli liczyć na wsparcie z wielu stron.
- Nazywam się Colin. Interesuję się siatkówką. Pochodzę z Chin, a do Lublany przyjechałem specjalnie po to, aby wesprzeć dziś ZAKSĘ w finale mężczyzn oraz włoskie Imoco Conegliano w rywalizacji kobiet. Bardzo lubię też siatkarską reprezentację Polski i styl gry, jaki prezentuje, a w waszej kadrze narodowej występuje przecież kilku zawodników ZAKSY - przypomniał, doskonale zorientowany, chiński kibic, trzymając w ręku szalik kędzierzyńskiego teamu.
Anita Soboń jest wrocławianką, ale na co dzień kibicuje Treflowi Gdańsk.
- Bardzo się cieszę, że jestem w Lublanie. To jest niesamowita chwila, którą - mam nadzieję - zapamiętam do końca życia. Wierzę, że będziemy dziś świętować zwycięstwo ZAKSY, którą bardzo lubię. Zresztą z Wrocławia do Kędzierzyna-Koźla nie mam aż tak daleko. Poza tym jest jeszcze jeden powód, dla którego tu dziś jestem. To siatkarz, który grał w Treflu Gdańsk, a teraz jest zawodnikiem ZAKSY, dzięki czemu polubiłam ją jeszcze bardziej - zdradza w rozmowie z nami Anita, która - jak można się domyśleć - miała na myśli Marcina Janusza.
W stolicy Słowenii towarzyszyła jej koleżanka, Olga Stelmach z Rzeszowa.
- Jestem kibicką Olka Śliwki, który grał kiedyś w Rzeszowie, i wspieram go, odkąd odszedł z Resovii i trafił do Kędzierzyna-Koźla. Staram się, jak tylko mogę, jeździć na najważniejsze mecze z jego udziałem. Mam nadzieję, że jako kapitan ZAKSY po raz kolejny wzniesie dziś w górę Puchar Europy. Na trybunach będzie ogień i nie mogę się już doczekać tych emocji - przyznała Olga Stelmach.
Przez przypadek kibice ZAKSY pozyskali jeszcze jednego miłośnika. Był nim Indianin z Ameryki Południowej, który koncertował na głównych placach Lublany. Sprezentowali mu szalik klubowy, a ten akompaniując na gitarze, wykonywał wraz z nimi przyśpiewki, w które z uśmiechem na ustach wsłuchiwali się klienci pobliskich knajpek. Wszystko pod bacznym okiem słoweńskich policjantów, którzy nieco nudzili się w radiowozach, ponieważ nie mieli powodów do interwencji. Indianin znał wcześniej tylko trzy słowa po polsku: "Kraków", "Warszawa" i "zapiekanka". Od 22 maja jego znajomość polszczyzny wzbogaciła się jeszcze o słowo "ZAKSA".
Bitwa na głosy
Atmosfera w Lublanie była niezwykle gorąca i sympatyczna, ponieważ kibice drużyn występujących w wielkim finale reagowali bardzo przyjaźnie na swój widok. Były wspólne fotki, krótkie rozmowy i oczywiście polsko-włoska bitwa na głosy. To był prawdziwy spektakl na ulicach miasta, a głównymi aktorami tego przedstawienia byli fani ZAKSY, którzy swoją żywiołowością podbili serca nie tylko Słoweńców, ale i Włochów.
- My śpiewamy po jednej stronie mostu, a Włosi po drugiej. Jestem pozytywnie zaskoczona zachowaniem kibiców Trentino, bo pamiętam czasy, kiedy potraktowali nas dość chłodno, gdy wygraliśmy na ich terenie. W przeciwieństwie do klubu kibica innej włoskiej drużyny, Cucine Lube Civitanova, który zaprezentował zupełnie inne podejście. Przyszli się z nami przywitać, wyściskali nas, a było ich wtedy chyba ze 100 osób. Byliśmy w ciężkim szoku - przyznaje Agnieszka Bodzioch z Klubu Kibica ZAKSY. Przytoczyła jeszcze jedną anegdotę, kiedy to podczas jednego z meczów w Civitanovej kędzierzyńscy fani, w sile około 60 osób, otrzymali wsparcie ze strony włoskiego miłośnika siatkówki.
- To był młody chłopak, który przyjechał specjalnie na mecz ZAKSY, by jej kibicować. Włoch stał przez cały mecz tuż przy naszym sektorze i wspólnie z nami dopingował kędzierzynian. To było bardzo miłe. Ale ZAKSA na to zasługuje swoją postawą. Dlatego przybywa jej kibiców nie tylko w Polsce. A dziś, tuż przed finałem Ligi Mistrzów, zbieramy nowe doświadczenia. Atmosfera jest piękna i gorąca, podobnie jak pogoda w Lublanie. W Arenie Stožice po cichu liczymy na wsparcie słoweńskich kibiców, ponieważ mieszkańcy Lublany oraz turyści są bardzo przyjaźnie do nas nastawieni - dodaje Agnieszka Bodzioch.
2600 kilometrów
Czternastoletnia Ola Kasztelan dotarła na Superfinał Ligi Mistrzów w Lublanie wraz z ojcem.
- Przyjechaliśmy z Kwidzyna w województwie pomorskim. Na co dzień trenuję siatkówkę i jestem wielką fanką ZAKSY. Aby dotrzeć do Lublany, pokonaliśmy ponad 2600 km. Wyjechaliśmy z Kwidzyna, jadąc około 100 km do Gdańska. Z Gdańska udaliśmy się samolotem najpierw do Oslo, następnie do Zagrzebia, a ze stolicy Chorwacji autobusem do Lublany. Podróż zajęła nam łącznie ok. 17 godzin - wylicza nastolatka. - ZAKSĘ cenię przede wszystkim za zgranie całego zespołu, za wysoki poziom sportowy i profesjonalne podejście do każdego meczu, bez względu na jego stawkę.
Okazuje się, że wyjazd do stolicy Słowenii był prezentem.
- Córka ma w lipcu urodziny, a ja, jako ojciec, jestem zwolennikiem takich niekonwencjonalnych prezentów. Gdy ZAKSA awansowała do finału, zapytałem Olę, czy chce polecieć do Lublany. Nie wahała się nawet chwilę. Musiałem to logistycznie ogarnąć, żeby nie było za drogo. Bilet do Oslo kosztował nas 24 zł za osobę, a z Oslo do Zagrzebia 60 zł za osobę. Zatem nie było tak źle - mówi tata Oli.
Zapytaliśmy mieszkańców Kwidzyna, skąd wzięła się ich sympatia do Grupy Azoty ZAKSA.
- Oczywiście na mecze Trefla do pobliskiego Gdańska też jeździmy. Osobiście kibicuję kędzierzyńskiej siatkówce jeszcze od czasów Mostostalu-Azotów, gdy grał tam Sebastian Świderski oraz Paweł Papke. Zresztą Paweł też pochodzi z naszych stron, bo ze Starogardu Gdańskiego. Jeszcze w czasach juniorskich, gdy grałem w lidze wojewódzkiej, nasz trener zaprosił Pawła na turniej „Lajkonika” w Krakowie. Paweł Papke pojechał z nami na tegoż „Lajkonika”, błyszcząc swoją grą na parkiecie. Tak zaczęła się jego wielka przygoda z siatkówką, bo tam, ujmując to kolokwialnie, dość szybko wyhaczył go mistrz Polski juniorów - MOS Wola Warszawa. No i wiemy, jak potoczyła się jego kariera. Ostatecznie trafił do Mostostalu-Azotów Kędzierzyn-Koźle, gdzie osiągnął wielkie sukcesy z tym zespołem - przypomina nasz rozmówca.
Fani ZAKSY przybyli praktycznie z całej Polski i z kilku krajów Europy, w tym z Niemiec, Szwajcarii, Austrii, Holandii, Belgii oraz Wielkiej Brytanii. W hali można było wypatrzyć biało-czerwone flagi z nazwami bądź herbami miast wywieszonymi przez przyjaznych kibiców z Kluczborka i Olesna, ale też z Brzegu, Leśnicy i Kwidzyna, Zawiercia, Szczecina, Kielc i Gdańska.
Pojawiły się nawet żarty, że na Superpuchar Ligi Mistrzów dotarli kibice aż z Australii. W każdym razie poniższe zdjęcie jest autentyczne, a wykonał je na ulicach Lublany Sebastian Drobny.
Stanisław Gierczyk przyjechał do Lublany z Kluczborka, miasta, z którego kibice jeździli na mecze do Kędzierzyna-Koźla jeszcze za czasów wielkiego Mostostalu-Azotów.
- Przyjechałem do Lublany z kolegami. Kochamy siatkówkę. Mamy u siebie zespół siatkarski KKS Mickiewicz, ale bardzo lubimy ZAKSĘ. Na mecze do Kędzierzyna jeździł od zawsze kolega Ziutek, ale zdrowie nie pozwala mu już na takie eskapady. To on zaraził wielu z nas tą sympatią do siatkówki oraz ZAKSY - nie ukrywa pan Stanisław.
Piękna masakra
- Jestem megazadowolony, a nawet nieco zszokowany tym, jak nasz Klub Kibica ewoluował, jak się emocjonalnie otworzył na zabawę na ulicach Lublany. Zrobiłem mnóstwo relacji na Facebooka i Twittera, a odzew internautów był niesamowity. Dosłownie jakaś masakra, ale taka piękna. Natomiast tego, co widziałem 21 i 22 maja z naszym udziałem, mogłem się spodziewać po Włochach, gdyż znamy ich temperament. Tymczasem Lublana na pewno była nasza. Nie liczebność, a jakość się liczy. Wciąż to wszystko wspominam i przeżywam ze łzami w oczach, bo chyba dopiero teraz, po paru dniach, schodzą ze mnie te emocje - mówi Kamil Mrugała, wiceprezes Klubu Kibica ZAKSY Kędzierzyn-Koźle.
Sam mecz w Arenie Stožice był niesamowitym pokazem siły fanów polskiej drużyny.
- Kibice, jako siódmy zawodnik, bardzo dużo dają od siebie. Siatkarze ZAKSY w pierwszym i trzecim secie mieli nasz sektor przed oczami. Nikt z nas nie usiadł nawet na moment. Co ciekawe, przez cały mecz wspierała nas malutka grupa tureckich kibiców. Weszli na nasz sektor, stali razem z nami i w starciu z Trentino dopingowali polski zespół - relacjonuje prezes Klubu Kibica ZAKSY Andrzej Kosiewicz. - Dotarły do nas informacje, że zawodnicy ZAKSY czuli to nasze wsparcie, ten ogień i to nakręcało ich jeszcze bardziej do lepszej gry. Widzieli tę naszą ścianę w barwach klubowych, bo mieliśmy sporo kibiców zarówno w koszulkach niebieskich, białych, jak i czerwonych. Spoglądając na drugą stronę, gdzie wszyscy byli w żółtych koszulkach, śmialiśmy się, że rosło tam pole rzepaku. Podczas uroczystości zakończenia sezonu chłopaki na czele z kapitanem Olkiem Śliwką podziękowały nam za ten doping. Nie tylko w Lublanie, ale w trakcie całego, jakże wyjątkowego sezonu. Prezes klubu Piotr Szpaczek też nam dziękował. Cieszę się, że zostało to zauważone. Jest nam z tego powodu bardzo miło. Natomiast Superfinał Ligi Mistrzów w Lublanie uważam za wyjazd życia. Te wspólne śpiewy, niezapomniane wrażenia na ulicach stolicy Słowenii to było coś pięknego. Również miejscowi byli bardzo życzliwie do nas nastawieni. Rok temu nie było nam dane pojechać do Werony, choć siedzieliśmy już na walizkach. Natomiast zeszłoroczny wielki sukces ZAKSY w pełni nam to zrekompensował. Po rewolucji kadrowej w ZAKSIE przed tegorocznym sezonem nikt na nas nie stawiał, a jednak chłopaki znów to powtórzyły. Co więcej, nasi wywalczyli trzy korony - dodaje Andrzej Kosiewicz.
Dumy i szczęścia nie kryli inni członkowie Klubu Kibica.
- Po meczu byłam bardzo wzruszona. Do tego stopnia, że się popłakałam. Ogromnie się cieszę. Wygrać 3:0 finał Ligi Mistrzów i zdobyć trzecią koronę do kolekcji to jest dla mnie szok - mówi Janina Becmer. - Praktycznie od 24 lat, czyli od samego początku istnienia Klubu Kibica, organizuję te wyjazdy na różne mecze. Ten do Lublany był najtrudniejszy i najważniejszy. Bardzo mocno go przeżyłam. Jestem potwornie zmęczona tą podróżą, słoweńskimi upałami oraz ogromnymi emocjami, których na pewno nie zapomnę do końca życia. Mam mnóstwo zdjęć i pięknych wspomnień. Mogłabym to ewentualnie porównać do Final Four Ligi Mistrzów w Mediolanie w 2003 roku, jeszcze za czasów Mostostalu-Azotów, gdzie wywalczyliśmy wtedy brązowy medal. Ale to jednak nie to samo. Jak to dobrze, że jestem w tej wielkiej siatkarskiej rodzinie, że pokochałam kiedyś tę dyscyplinę sportu, tych chłopaków, no i oczywiście naszych niezastąpionych kibiców - kończy Janina.
- Po finale radość była ogromna, pojawiły się łzy wzruszenia. Kibicowaliśmy całym serduchem przez całe trzy sety. Teraz musimy się trochę zregenerować. Atmosfera w Klubie Kibica była doskonała. Świetni ludzie. Chciałbym to kiedyś powtórzyć - nie ukrywa Roman Michelson z Lublina.
Aż zjawiła się ZAKSA
- Kibice odegrali w tym wszystkim ogromną rolę. Przyjechało ich bardzo wielu z całej Polski. ZAKSĘ wspierały trzy, może nawet cztery tysiące fanów i to było dla naszych zawodników bardzo ważne. Dlatego tak dobrze czuli się w Arenie Stožice - przyznaje prezes ZAKSY Piotr Szpaczek.
- Wprawdzie nie mieliśmy w tym meczu bardzo trudnych momentów, to jednak kibice odegrali fenomenalną rolę, o czym wspominał już Olek Śliwka, że fajnie było grać w tym spotkaniu, widząc przed sobą tę niebiesko-biało-czerwoną ścianę na trybunach - powiedział przyjmujący Wojtek Żaliński.
- Przez 55 lat Pucharu Europy nie umieli obronić siatkarze żadnego klubu spoza Włoch lub Rosji/ZSRR. Aż zjawiła się ZAKSA - zauważył redaktor Rafał Stec. Można uzupełnić nieśmiało: aż zjawiła się ZAKSA oraz jej oddani, niesamowici kibice!
Największymi twardzielami byli ci, którzy po kilkunastu godzinach podróży docierali do Lublany w dniu meczu, zmagali się z bałkańskimi upałami, z włoską nawałnicą i ogromnymi emocjami w Arenie Stožice, a po siatkarskim finale, bez noclegu, wsiadali w autobus i wracali do domu. Zmęczenie jeszcze podczas meczu sięgało zenitu, ale każdy kibic Grupy Azoty ZAKSA dawał z siebie wszystko, bo adrenalina trzymała wszystkich przy życiu. Nikt nie żałował wydanych pieniędzy i straconego zdrowia, bo pięknych wrażeń, ogromnych emocji i dumy ze swojego zespołu nikt im już nie odbierze. Co więcej, każdy z nich marzy o powtórce z historii. Kto wie, może będzie nam dane przeżyć to jeszcze raz. Wierzę, że tak się stanie, bo przecież królowa jest tylko jedna!
Napisz komentarz
Komentarze