Do redakcji „Lokalnej” zgłosiła się młoda kobieta, która pół roku temu oddała w dzierżawę kozielskiej stadninie trzy swoje konie. Stwierdziła, że zwierzęta te były tam zaniedbywane, głodzone i zostały okaleczone. Przysłała nam ich zdjęcia.
- Szukałam miejsca dla moich koni, bo w poprzednim przeszkadzały sąsiadom. Wystawiłam ogłoszenie na OLX i odezwał się do mnie pan Paweł z Kędzierzyna-Koźla, proponując mi dzierżawę koni. Kiedy zwierzęta trafiły do jego stadniny, zaczęły się z nim problemy: wydzwaniał i wypisywał, że chce pieniędzy za ich leczenie. Miał wziąć je na rok, ale po sześciu miesiącach je odebrałam, bo miałam dość. Chciał ode mnie 10 tys. zł. Straszył, że jak nie otrzyma pieniędzy, to nie dostanę koni. Przyjechałam po nie i się załamałam. Były wychudzone, okaleczone, miały krzywe i spuchnięte nogi - mówi Wiktoria Brzychcy, właścicielka trzech koni.
Sprawa została poruszona w portalu internetowym ratujkonie.pl, gdzie apelowano o ostrożność i niekorzystanie z takich wątpliwych miejsc.
W internecie zarządca stadniny został obrzucony błotem, choć nikt z komentujących nie zadbał o to, by najpierw zweryfikować wiarygodność tych doniesień i wysłuchać drugiej strony. Zarówno właścicielka koni, jak i zarządca stadniny przedstawili opinie swoich weterynarzy. Obie były sprzeczne. Zasięgnęliśmy więc opinii powiatowego lekarza weterynarii.
- Otrzymaliśmy zgłoszenie, że coś złego dzieje się w stadninie na wyspie, i jeszcze tego samego dnia udaliśmy się tam z kontrolą. Nie potwierdzam, by znęcano się nad końmi, więc nie było powodu, aby je odebrać właścicielowi stajni. Nasza wizyta była niezapowiedziana. Owszem, stwierdziliśmy kilka nieprawidłowości, na które zwróciliśmy uwagę, i wydaliśmy zalecenia. Za jakiś czas planujemy wybrać się z kolejną kontrolą. Natomiast nie widziałam wszystkich koni, które były tam wcześniej. Nie mogę więc ocenić, czy wszystko było z nimi w porządku - mówi Marzena Gambal z Powiatowego Inspektoratu Weterynarii w Kędzierzynie-Koźlu.
O zdarzeniu rozmawialiśmy z zarządcą stadniny na kozielskiej wyspie.
- Zacznijmy od tego, że po rozmowie z panią Wiktorią Brzychcy miały do mnie trafić trzy konie, których ona jest właścicielem - tak oświadczyła. Tymczasem trafiły cztery. Dopiero gdy przejrzałem paszporty - końskie dokumenty tożsamości - zauważyłem, że w żadnym nie widnieją dane pani Wiktorii Brzychcy. Dodatkowo czwarty koń miał dane jeszcze innej osoby niż trzy pierwsze. Jego właścicielka mieszka w Anglii i oddała klacz w dzierżawę pani Wiktorii. Koń przyjechał wychudzony, miał okaleczone nogi i wyglądał bardzo źle. Zresztą pozostałe trzy również. Właścicielce czworonoga, która widniała w dokumentach, wysłałem zdjęcia. Była w szoku. Nawet nie wiedziała, że koń trafił do kogoś innego - mówi Paweł Marcinkowski, który po konsultacjach z weterynarzami i kowalem rozpoczął leczenie wszystkich czterech schorowanych zwierząt.
Właścicielka po odbiór koni przyjechała do Kędzierzyna-Koźla 1 lutego. Na miejscu pojawiła się też policja.
O tym, co wydarzyło się tego dnia w stadninie i więcej o sprawie, przeczytacie w aktualnym wydaniu "Nowej Gazety Lokalnej" (czytaj E-WYDANIE)
Napisz komentarz
Komentarze