Historia targowiska
Odwiedziliśmy targ miejski w Koźlu i porozmawialiśmy z osobami, które są tu od początku. Historia tego miejsca sięga marca 2003 roku, kiedy zostało oficjalnie otwarte. Wcześniej handlowcy prowadzili sprzedaż na terenie podzamcza. W latach 90. dziedziniec tętnił życiem, ale w 2001 roku targ został zamknięty z powodu fatalnego stanu technicznego oraz braku zaplecza sanitarnego. Władze miasta znalazły nawet pieniądze na remont, lecz z powodu braku porozumienia z konserwatorem zabytków nie doszło do realizacji projektu. W efekcie kupcy przenieśli się na ulicę Targową, gdzie od tamtej pory pracują. 21 lat temu, gdy targowisko zaczęło funkcjonować w nowych strukturach, trzeba było przeciskać się między kupującymi, a o miejsce na sprzedaż była spora rywalizacja. Dziś nikt nie myśli o tym, by lokować tu biznes. Obecnie przy ul. Targowej spotkamy tylko kilku kupców. Zapytaliśmy ich, jak radzą sobie w trudnych czasach.
Nie chce, ale musi
Pan Bogdan, 73-letni sprzedawca odzieży damskiej, handluje w Koźlu od ponad 30 lat. Prowadzi duże stoisko od strony ulicy Henryka Sienkiewicza.
- Nie chcę już pracować, ale muszę. Mam 1600 zł emerytury. Opłacę media, mieszkanie i koniec - przyznaje mężczyzna. - Nie chcę też siedzieć w domu. Jak jeszcze żona żyła, to było inaczej. Teraz, kiedy jestem sam, przychodzę tu, żeby nie siedzieć w domu - opowiada.
Ale klientów jest bardzo mało. W ostatnich dniach dzienny utarg wynosi zaledwie 100 zł. - Czasami ktoś kupi bluzkę, czasami sweter. Może przed świętami i Nowym Rokiem będzie większy ruch - mówi pan Bogdan.
Na miejscu starsza pani przymierza bluzkę, lecz nie znajduje odpowiedniego rozmiaru. - Kupuję tu co jakiś czas, jestem zadowolona - przyznaje klientka.
Obok stoiska pana Bogdana funkcjonuje dobrze zaopatrzony sklep spożywczy. Tu ruch jest zauważalny. Można kupić wypieki z lokalnych piekarni, a także wyroby regionalne.
Smutna rzeczywistość
Od strony ulicy Targowej znajduje się stoisko pań Małgorzaty i Lilli. Kobiety handlują ciuchami od godziny 8.00 do 14.00.
- Jest tragedia. Targowiska, proszę pana, niestety będą się zwijać - przyznaje jedna z pań. - My tu jesteśmy dlatego, że jesteśmy już na emeryturze i nie musimy płacić ZUS-u. Gdyby nie to, to nie wiem, czy ja też bym się nie zwinęła stąd. Dzisiaj miałyśmy tylko ze czterech klientów od rana. Jest nieciekawie. Od kilku lat nikt nowy nie przyszedł też, żeby handlować - opowiadają kobiety. - Ja się śmieję, wczoraj byliśmy na cmentarzu na grobach. Patrzymy, tyle mogił tych naszych klientów - stałych klientów. I ja mówię, patrz, widzisz, gdzie są nasi klienci? Poza tym nie przychodzą ludzie młodzi, którzy kupują przez internet albo w galerii, bo szukają rzeczy firmowych. Myślę, że to jest kwestia dwóch lat i będzie po targowisku - uważa jedna z kobiet.
Ostatnie pokolenie handlowców
Pani Krystyna jest najstarszą sprzedawczynią na targowisku, w lutym skończyła 74 lata. - Ja tu jestem najstarszą weteranką - żartuje. Oferuje odzież dziecięcą. U pani Krysi kupimy dobrej jakości ciuchy dziecięce. - Nigdy nie miałam żadnej reklamacji - zaznacza.
Kobieta zwraca uwagę, że wiele miejsc handlowych jest zamkniętych, bo zostały przekształcone na magazyny. - Tu trzymają towar, a handlują gdzie indziej - opowiada. - Jest niedobrze. Handel jest straszny. Wczoraj cały dzień nie miałam żadnego klienta. Dzisiaj też jeszcze ani jednego. Od trzech lat przychodzę tu dla rozrywki, bo mam emeryturę. Co bym w domu robiła? Nie mam ani działki, ani kota. Tu mam koleżankę, posiedzę u niej, widzę swój kiosk. Już to powinnam zamknąć dawno, ale towar jeszcze jest, więc się zastanawiam. Jest masakra. Dużo ludzi już zrezygnowało - przyznaje pani Krystyna.
Jej opłaty za utrzymanie stoiska wynoszą około 650 zł miesięcznie, co obejmuje stały czynsz i 10 zł opłaty za każdy dzień handlu.
Na miejscu jest tylko jedno stoisko z mięsem. - Jest beznadziejnie - mówi bez ogródek pani Renata, która prowadzi punkt z drobiem. Zrobimy u niej zakupy od godziny 7.30 do 14.00. - Zostałam już sama z asortymentem mięsnym - przyznaje i zwraca uwagę, że ludzie kupują w marketach, których jest coraz więcej, i cieszą się z promocyjnych cen.
Tego nie kupisz w galerii
Kolejna nasza rozmówczyni, pani Beata, handluje bielizną, ma bardzo duży asortyment. Przychodzi do pracy o siódmej rano i ma otwarte do godziny 14.00. Do emerytury zostało jej jeszcze pięć lat. Na kozielskim targowisku jest od początku jego istnienia. Obok niej odzieżą handluje jej mąż Ryszard.
- Jest beznadziejnie. Bardzo mało ludzi przychodzi. Nawet gdybym chciała zamknąć, to nie mam co zrobić z towarem. Tu nawet wyprzedaż nie pomoże, bo nie ma ludzi. - Ja już od roku robię obniżki cen i nie mogę wyprzedać. Jednego stoiska się pozbyłem, drugie jeszcze jest - śmieje się pan Ryszard. Jego żona zaznacza, że ma taki towar, którego nie oferują galerie handlowe i sieciówki. - Ale co z tego, nie ma ludzi, nie ma komu sprzedać - tłumaczy sprzedawca. Małżeństwo podkreśla, że ceny za wynajem są zbyt wysokie przy tak małym handlu. - To się nie opłaca. Więcej opłaty niż uhandlujemy - mówi pan Ryszard.
Starsi poumierali, młodych nie widać - Jest tak, jak widać, pusto” - mówi mężczyzna, który sprzedaje artykuły spożywczo-przemysłowe. Z targowiskiem związany jest od początku jego istnienia. - Nie ma o czym mówić. Starsi poumierali, młodzi nie przyjdą na targ. Mam tylko swoich stałych klientów, którzy jeszcze są i jeszcze nie poumierali, i to wszystko. Tak to wygląda. Płacę tutaj 326 zł stałej opłaty plus opłatę dzienną. Aktualnie za miesiąc wychodzi 626 zł. Ciężko się pracuje na te pieniądze. ZUS zabija. Teraz chyba jest 2300 zł. Gdyby wszyscy, którzy tu handlują, musieli płacić ZUS, to od razu by zniknęli - kwituje.
Jedyny zadowolony
Pan Łukasz, który sprzedaje warzywa, to jedyny nasz rozmówca, który jest zadowolony z handlu. W sezonie jest na miejscu codziennie już od szóstej rano. - Niestety, po godzinie 12 muszę się zwijać, bo mam gospodarstwo w domu i dużo obowiązków” - opowiada.
- Emeryci się cieszą, bo rano sobie idą na zakupy. Ale ludzie, którzy pracują, już nie, bo jest po południu zamknięte - mówi starsza pani, która właśnie kupuje warzywa. - Powoli jest koniec sezonu, ja już tu zimą nie stoję, bo nie ma sensu. Nie dość, że marznę, to nie ma warunków do handlu. Przyjeżdżam wtedy w sobotę, raz w tygodniu - tłumaczy.
Co dalej z targowiskiem?
- Wszystkim się ciężko handluje. Jeden dzień jest lepszy, drugi dzień jest gorszy. Ale ogólnie ten handel umiera. Jeszcze jak otworzą tę galerię przy Głubczyckiej, to dopiero będzie. My tu od samego początku jesteśmy w tym samym miejscu. A moja mama jeszcze wcześniej sprzedawała na zamku. Zmarła sześć lat temu - mówi 50-letni pan Stanisław, który w innej części targowiska ma dobrze zaopatrzone stoisko z warzywami.
Na ladzie sklepowej stoi stara tradycyjna waga z obciążnikami. - Wcześniej było dużo Ukraińców, którzy kupowali, ale teraz jest ich mniej, chyba powyjeżdżali. Oni nie patrzyli na ceny, co potrzebowali, to brali - mówi mężczyzna. - Z roku na rok jest coraz gorzej, a jak będzie dalej, zobaczymy - dodaje i wylicza, że aktualnie jest ośmiu stałych handlarzy. - A 20 lat temu było wszystko pootwierane. Ci, którzy próbowali w ostatnich latach handlować na targowisku, wytrzymali 2-3 miesiące. Mówili, że nie ma interesu i zamykali - tłumaczy pan Stanisław.
Wielu handlowców z obawą patrzy w przyszłość targowiska, szczególnie w kontekście powstania nowej galerii w Reńskiej Wsi. Pomimo wieloletniej tradycji targowiska, jego przyszłość wydaje się niepewna. Większość handlarzy zgadza się, że zmiany handlowe i przyzwyczajenia konsumentów sprawiają, że targi przestają być atrakcyjnym miejscem na zakupy i rozwijanie biznesu.
Napisz komentarz
Komentarze