Przypomnijmy, w kwietniu tego roku na facebookowej grupie „Kędzierzyn-Koźle Wszystko” Dimitri Tamowski, mieszkający obecnie w Guitalens-L'Albarède (miejscowości położonej nieopodal Tuluzy i pogranicza hiszpańsko-francuskiego, nad którym górują malownicze Pireneje), zwrócił się do internautów z naszego miasta z gorącą prośbą.
"Witam wszystkich. Pozwólcie, że się przedstawię. Nazywam się Dimitri Tamowski, jestem Francuzem polskiego pochodzenia po mojej babci. Szukam moich bliskich i chciałbym wiedzieć, czy ktoś miał okazję poznać rodzinę Żuk. Chodzi o Adama Żuka, urodzonego w 1966 roku i zmarłego w 2017 roku. Jest on pochowany na cmentarzu w Kędzierzynie-Koźlu z rodzicami: Czesławą i Januszem. Jak sądzę, moja babcia była siostrą Czesławy. Przepraszam za pisownię lub gramatykę, nie mówię po polsku, korzystam z tłumacza. Z góry dziękuję".
Losy tej rodziny (podobnie jak wielu innych) w ogromnym stopniu naznaczyła II wojna światowa. Żyjący we Francji potomek Kresowian, przez przypadek, natrafił na ślad swoich bliskich właśnie w Kędzierzynie-Koźlu.
"Mój ojciec, Piotr Tamowski-Antonowicz, urodził się w 1952 roku w północnej Francji. Moja babcia nazywała się Kazimiera Antonowicz. Jej ojciec nazywał się Józef, a matka Stanisława Jasińska. Jej dziadek Antoni urodził się w 1921 r., natomiast jej starsza siostra Maria urodziła się w 1922 r. Jej młodsza siostra Czesława, urodzona w 1936 roku, jako dziecko została wywieziona do Niemiec. Wyszła za mąż za Janusza Żuka, urodzonego w 1932 roku. Na ślad jego żony Czesławy Żuk, a także ich syna Adama, urodzonego w 1966 roku, udało mi się natrafić dzięki płatnej platformie genealogicznej MyHeritage, czyli w przetłumaczeniu na język polski „Moje dziedzictwo”. Ale niestety Adam Żuk także już nie żyje. Nie udało mi się namierzyć ani Antoniego, ani Marii, więc chciałbym odnaleźć jakichkolwiek członków mojej rodziny, odkrywając bliżej gałąź drzewa genealogicznego ze strony Czesławy Żuk. Dziękuję za wszelką pomoc i wzięcie sobie mojej historii rodzinnej do serca" - kończy Dimitri Tamowski.
Jego wpis upubliczniła wtedy „Lokalna”. Odzew ze strony mieszkańców Kędzierzyna-Koźla był niezwykle budujący. Z naszą redakcją skontaktowało się wiele osób, które usiłowały pomóc w tej sprawie, gdyż posiadały cenne informacje.
Nawiązała kontakt
Potem wypadki potoczyły się bardzo szybko, o czym opowiedziała nam Janina Antonowicz, 72-letnia mieszkanka malutkiej miejscowości Gruszczyn pod Warszawą, która - siłą rzeczy - musiała powrócić do przeszłości.
- To jest historia, której scenariusz nadaje się do napisania książki, albo nawet nakręcenia filmu. Wszystko zaczęło się jeszcze na Wołyniu, w okolicach miejscowości Karolinka w gminie Młynów, nieopodal Łucka. W okolicach 1943 roku trzy siostry, doświadczone przez okrucieństwa rzezi wołyńskiej: Kazimiera, Maria i Czesława, musiały opuścić tak bliskie ich sercu Kresy Południowo-Wschodnie II Rzeczypospolitej. Wspomniana wyżej Czesława to mama Adama Żuka, który mieszkał w Kędzierzynie-Koźlu - wyjaśnia Janina Antonowicz.
Młody Francuz polskiego pochodzenia, Dimitri Tamowski, bardzo chciał poznać rodzinę ze strony swojej babci Kazimiery i rozpoczął poszukiwania Adama Żuka, czyli syna Czesławy. Dzięki artykułowi na portalu Lokalna24.pl wszystko potoczyło się bardzo szybko. Barbara Pietrzak, mieszkająca w Kędzierzynie-Koźlu przyjaciółka śp. Adama Żuka, po przeczytaniu artykułu zaczęła korespondować z Dimą Tamowskim, potwierdzając, że Adam ma rodzinę w Polsce, pod Warszawą.
- W miarę regularnie nas odwiedzał i był przez nas bardzo lubiany. Mój ojciec i matka Adama Żuka byli rodzeństwem. Czyli dla mnie Adam to brat cioteczny - precyzuje Janina Antonowicz. - Adam był na tyle zapobiegawczy, że zostawił pani Barbarze Pietrzak telefon do nas, bo jak przekonywał, nigdy nie wiadomo, co się człowiekowi może przytrafić. I ta jego przezorność się przydała, bo gdy umarł, to pani Barbara mogła skorzystać z tych namiarów, chociaż ich znalezienie zajęło jej trochę czasu.
Barbara Pietrzak skontaktowała się z mieszkającą pod Warszawą rodziną nieżyjącego Adama Żuka, informując o poszukiwaniach prowadzonych przez młodego Francuza.
- Najpierw skontaktowała się ze mną, a potem z moim 40-letnim synem, który obecnie mieszka w Norwegii. Następnie syn skontaktował się z Dimą Tamowskim, który żyje we Francji. Dima stworzył drzewo genealogiczne naszej rodziny, sięgające czasów naszych prapradziadków. Mam dla niego wielki szacunek za to, co zrobił, bo zajęło mu to wszystko około 20 lat - mówi pani Janina.
Odwiedziny w złote gody
Tak się złożyło, że 21 lipca 2024 roku nasza rozmówczyni obchodziła z mężem 50. rocznicę ślubu. Wpadła wówczas na świetny pomysł.
- Powiedziałam synowi, że to doskonała okazja do spotkania z Dimą i jego ojcem Peterem. Zaprosiliśmy ich na tę uroczystość do Gruszczyna. I jak syn wysłał im zaproszenie, to nie zastanawiali się zbyt długo nad przyjazdem - przyznaje nasza rozmówczyni. - Byli bardzo zadowoleni, bo to spotkanie rodzinne naprawdę się udało. Dima cały czas chodził z aparatem fotograficznym. Uwielbia robić zdjęcia, podobnie jak kiedyś Adaś Żuk, którego znało naprawdę wielu mieszkańców Kędzierzyna.
Wizyta w Polsce była wyjątkowa i sentymentalna.
- Mój syn wyjechał po Dimę i jego ojca Petera na lotnisko w Warszawie. Oczywiście powitaniu towarzyszyły łzy wzruszenia. Peter, czyli syn Kazimiery, przywiózł pamiątkowy nóż, który we Francji wręcza się na tego typu uroczystościach. To taki symbol, który ma chronić istniejące więzi rodzinne i nie dopuścić do ich przecięcia. Nasi goście przywieźli też liczne prezenty dla dzieci i wnucząt. Rozmawialiśmy ze sobą za pośrednictwem tłumacza internetowego, ale dawaliśmy radę. Im dłużej z nami przebywali, tym lepiej sobie radzili w tej komunikacji. Poznali pojedyncze słowa, typu: dziękuję, do zobaczenia, rodzina. Mieli okazję zobaczyć Warszawę. Syn zabrał ich do Muzeum Powstania Warszawskiego. Byli bardzo wzruszeni faktem, że mogli zobaczyć stolicę. Dopóki Dima nie zaczął interesować się swoimi korzeniami rodzinnymi, nie miał pojęcia o tym, co działo się na Wołyniu. On nie był w stanie pojąć, że Polacy padli ofiarą tak okrutnej zbrodni ludobójstwa - opowiada mieszkanka Gruszczyna.
Dima i jego ojciec Peter odwiedzili Polskę po raz pierwszy. Byli wdzięczni, że mogli bliżej poznać niezwykle trudną historię Warszawy i swoich przodków.
- Zaprosili nas do siebie, do Francji. Mamy do nich około 2000 km. Cieszę się, że dwie dekady poszukiwań zakończyły się pomyślnie. Przyjechali tu, nie znając nas przecież, nie wiedzieli, jak zostaną przyjęci. Dima powiedział później, że jeszcze nigdy nie został tak serdecznie ugoszczony jak tutaj w Polsce - dodaje Janina Antonowicz.
Spełnienie marzeń
Po rozmowie z panią Janiną skontaktowaliśmy się jeszcze raz z Dimą Tamowskim, aby zapytać go o wrażenia z wakacyjnego pobytu w Polsce. Ten zaczął naszą konwersację od gorących podziękowań za nagłośnienie tematu, gdyż dzięki artykułowi odnalazł bliskich i spotkał się z rodziną w Polsce, o czym marzył przez długie lata.
- Jeszcze raz dziękujemy za wszystko, co zrobiliście dla naszej rodziny. Dzięki pana artykułowi, opublikowanemu w kwietniu 2024 roku, udało nam się odnaleźć bardzo dużą część naszej rodziny. Chcielibyśmy panu serdecznie podziękować, zarówno mój ojciec, jak i ja. Rzeczywiście, po niespodziewanym odnalezieniu potomków braci i sióstr mojej babci, po opublikowaniu pana artykułu, spotkała nas wielka niespodzianka. Zostaliśmy bowiem zaproszeni na 50. rocznicę ślubu Adama i Janiny. Adam jest kuzynem mojego ojca - wyjaśnia Dimitri Tamowski. - Nie zajęło nam dużo czasu, aby przyjąć zaproszenie, ponieważ była to doskonała okazja, aby poznać długo poszukiwaną rodzinę. Obawa przed takim wyjazdem, wynikająca z faktu, że w ogóle nie znaliśmy Polski, nie opanowaliśmy języka ani zwyczajów, szybko ustąpiła miejsca ekscytacji takim spotkaniem. Grzegorz, syn Adama, czekał na nas na lotnisku ze swoją córką, co było pierwszym emocjonalnym momentem z długiej serii, która czekała nas podczas tego pamiętnego pobytu. Po 45 minutach jazdy, podczas której mogliśmy nieco bliżej poznać Grzegorza i Helenę, zostaliśmy powitani przez całą rodzinę, która przywitała nas bardzo ciepło, uściskami, pocałunkami i uroczystym posiłkiem, jakbyśmy się znali od zawsze. Następnego dnia mieliśmy okazję zwiedzić stolicę Polski z Grzegorzem i jego żoną Agnieszką, Stare Miasto z Muzeum Powstania Warszawskiego jako bonusem.
Młody Francuz przyznaje, że była to prawdziwa przyjemność odkrywać tę wspaniale odbudowaną po wojnie stolicę. Jak zauważył, to bardzo czyste miasto, z uprzejmymi i gościnnymi mieszkańcami.
- Tego wieczoru zostaliśmy zaproszeni na nocleg do Agnieszki i Jacka, brata Grzegorza, gdzie mieliśmy też okazję poznać kuzynkę Magdalenę, która przyjechała, aby się z nami spotkać i przedstawić nam swoich bliskich. Magdalena żywo interesuje się genealogią rodziny, dzięki czemu wiedziała o istnieniu mojej babci - nie kryje radości młody Francuz o polskich korzeniach. - Jej dziadek szukał mojej babci aż do 1975 roku, kiedy Czerwony Krzyż poprosił go o zaprzestanie poszukiwań, ponieważ moja babcia z pewnością zmarła. Po tych pierwszych dwóch dniach, które były pełne emocji, najpierw odwiedziliśmy groby rodziców Adama, a także jego siostry Ewy, aby oddać im hołd. Należy zauważyć, że Jan i Lucyna, rodzice Adama, przyczynili się do budowy świątyni po wojnie. Oczywiście udaliśmy się do kościoła, aby wziąć udział we wspaniałej religijnej ceremonii. Doceniliśmy całą miłość i życzliwość, jaka emanowała z tej uroczystości. Był to jednak dopiero początek wyjątkowego dnia, ponieważ podczas posiłku i we wspaniałej scenerii mogliśmy poznać dużą część naszej rodziny. Pyszne potrawy, muzyka, tańce i stare rodzinne zdjęcia towarzyszyły nam przez cały dzień w świątecznej i przyjaznej atmosferze.
Ale jak to w życiu, wszystko, co dobre, szybko się kończy.
- Niestety, najpiękniejsze chwile zawsze przemijają i chociaż następnego dnia mogliśmy jeszcze przejrzeć nasze albumy ze zdjęciami i spróbować nadrobić stracony czas, to wiedzieliśmy, że nadszedł moment, aby spakować walizki i wrócić do Francji z sercami pełnymi emocji i wspomnień. Trzeba jednak wiedzieć, jak wyjechać, aby móc wrócić, a my również chcieliśmy podzielić się tym wyjątkowym doświadczeniem z naszymi bliskimi. Nie potrafimy w wystarczający sposób okazać słowami wdzięczności naszej „nowej” rodzinie za ogrom życzliwości, uwagi i miłości, jaką okazali nam podczas tej wizyty - przyznał na koniec Dimitri Tamowski.
Kręte ścieżki
Powróćmy jeszcze na chwilę do trzech sióstr: Kazimiery, Marii i Czesławy, które około 1943 roku musiały opuścić rodzinne strony. Najpierw wszystkie trzy trafiły na roboty do III Rzeszy.
- Nie wiemy, w jakich okolicznościach trafiły do Niemiec. Gdy wojna dobiegła końca, Maria i Czesława wróciły do Polski, natomiast Kazimiera, babcia Dimy i mama Petera, została na terenie Niemiec w strefie amerykańskiej, gdzie była tłumaczką, ponieważ znała języki - wyjaśnia Janina Antonowicz. - Między innymi mój teść, za pośrednictwem Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, szukał Kazimiery w Ameryce. W odpowiedzi otrzymał informację, że taka osoba nie dotarła w tamtych latach do USA. Choć zachodziły podejrzenia, że amerykański żołnierz miał rzekomo zabrać Kazimierę do Stanów Zjednoczonych, a informacje te pochodziły od sióstr Marii i Czesławy. Gdy po wojnie wracały do Polski, ów żołnierz dał im nawet adres w USA, gdzie miały przyjechać w odwiedziny. Jednak w drodze do ojczyzny zgubiły, bądź też ktoś ukradł im teczkę z dokumentami i wspomnianym adresem. W ten sposób wszelki ślad się urwał.
Później (w dobie internetu) poszukiwania w USA były kontynuowane, ale nie zakończyły się powodzeniem, choć żyło tam kilka rodzin o nazwisku Antonowicz.
- Syn Kazimiery, Peter, po przyjeździe do Polski, opowiadał, że gdy na terenie Niemiec likwidowano obozy, to więźniowie mieli dwa wyjścia: albo jechać do Francji, albo do Kanady. I ostatecznie Kazia, która miała wtedy 16 lat, wybrała Francję. Pytałam Petera, dlaczego Kazia przez tyle lat, wiedząc, że jej dwie siostry (26-letnia Maria i 6-letnia Czesława) wróciły do Polski, nie szukała ich. Peter się wtedy rozpłakał i nie odpowiedział mi na to pytanie. Pozostanie to zatem naszą rodzinną tajemnicą – dodaje Janina Antonowicz.
Także Dima, który podpytywał swoją babcię o dawne czasy, nie dowiedział się za wiele.
- Babcia Kazia zalewała się na ogół łzami i nie chciała wracać do tej odległej i bolesnej przeszłości. Ja to rozumiem. To były trudne czasy. Każdy wiele przeżył. Przykładowo mój teść uniknął rzezi na Wołyniu tylko dlatego, że wcześniej został wywieziony na Syberię. Gdy sformowano tam oddziały Ludowego Wojska Polskiego, wstąpił w ich szeregi i walczył z Niemcami, idąc na zachód. Walczył m.in. w bitwie o Kołobrzeg i przeżył zaślubiny z morzem. W ten sposób powrócił do Polski - kończy pani Janina.
Napisz komentarz
Komentarze