Józef Głuszek, który 24 lipca tego roku skończył 80 lat, jako 14-latek (około 1958 roku) na własnej skórze przekonał się wraz ze swoimi kolegami, że tajemniczy korytarz, łączący Koźle z pałacem w Większycach, nie jest wyssaną z palca historią.
Pan Józef przybył do Koźla po II wojnie światowej jako repatriant z Kresów II Rzeczypospolitej. Zamieszkał z rodziną w Koźlu, na Starym Mieście, nieopodal dzisiejszego placu Raciborskiego. Pan Józef do dziś pamięta mocno uszkodzony wskutek działań wojennych budynek ratusza na kozielskim rynku.
- Wtedy rynek wyglądał zupełnie inaczej. Tuż przy ratuszu znajdował się właz prowadzący do podziemi. Wraz z moimi kolegami ze szkoły i podwórka, z czystej ciekawości, otworzyliśmy tę klapę i postanowiliśmy wejść do środka. Było nas w sumie pięciu - policzył na gorąco pan Józef. - Najpierw doszliśmy tym tunelem z rynku do kozielskiego zamku, którego stan techniczny też pozostawiał wtedy wiele do życzenia. Na wysokości zamku pojawiły się inne przejścia i jednym z nich dotarliśmy na powierzchnię. Stąd w ogóle dowiedzieliśmy się, że nad nami jest ta warowna budowla. Jednak ponownie zeszliśmy na dół do tajemniczego tunelu. Nie wiedzieliśmy jeszcze wtedy, dokąd on prowadzi, ale postanowiliśmy kontynuować naszą przygodę, bo byliśmy ciekawi, gdzie i kiedy się ona skończy.
Światełko w tunelu
Podziemne przejście nie było zbyt wysokie. Nasz rozmówca miał wtedy może ze 150-160 cm wzrostu i przeciskając się tymi tunelami, nie był w stanie się wyprostować.
- Szedłem pochylony, momentami przemieszczałem się na czworakach, a w niektórych momentach trzeba się było nawet czołgać. Niektóre odcinki były nieco zasypane. To, co się zawaliło, musieliśmy odgarniać rękami. Tunel był ceglany, półokrągły. Czuliśmy przenikliwy chłód, wilgoć. Szliśmy do skutku, bo chcieliśmy w końcu stamtąd wyjść - wspomina Józef Głuszek. - Wreszcie dotarliśmy do miejsca, gdzie pojawił się prześwit. Światło dzienne wdzierało się do środka. Ku naszej radości opuściliśmy wreszcie mroczny tunel. Wyjście z niego było częściowo zasypane. Wtem naszym oczom ukazały się mury pałacu w Większycach! Przejście tego całego odcinka zajęło nam wiele godzin. Nie mam pojęcia, ile dokładnie to trwało. Do Koźla nie wracaliśmy tunelem. Chyba mieliśmy już troszkę dość. Oczywiście po powrocie do domu opowiedzieliśmy naszą historię dorosłym, którzy najwyraźniej przyjęli ją z lekkim niedowierzaniem. Gdybym jeszcze raz miał podjąć decyzję o przemierzeniu tego tunelu, nie zawahałabym się nawet przez chwilę. To było intrygujące przeżycie - dodaje z uśmiechem 80-latek.
Szaniec Neumanna
Na uwagę zasługuje fakt, że odległość między kozielskim zamkiem a pałacem w pobliskich Większycach wynosi w linii prostej 2,81 km. Gdy popatrzymy na ten odcinek z lotu ptaka, to widać, że linia przecina nieistniejący już szaniec Neumanna, który miał zabezpieczać przedpole twierdzy Koźle.
Aby dobrze spełnić to zadanie, szaniec (którego budowę rozpoczęto w 1811 roku) był połączony z redutą Większycką za pomocą grobli zalewowej (jej ślady w terenie w postaci usypanego wału istnieją do dziś). Grobla pozwalała w sposób kontrolowany zalać okoliczne tereny, tak aby utrudnić nieprzyjacielowi podejście w pobliże twierdzy. Na terenie szańca znajdował się m.in. wojenny magazyn prochu/amunicji (Kriegs Pulver Magazin). Całość otaczał wał ziemny z fosą. Obecnie w miejscu szańca znajduje się Stadion Sportowy Odry Kędzierzyn-Koźle (przy ulicy Chrobrego). Można więc odnieść wrażenie, że podziemny tunel łączył kozielski zamek najpierw z szańcem Neumanna, a docelowo prowadził do większyckiego pałacu.
Janek eksplorator
Józef Głuszek nie jest jedynym bohaterem tego artykułu. Dotarliśmy jeszcze do innego czytelnika (pana Janka), który przeszło dekadę później, bo między 1969 a 1972 rokiem, jako uczeń szkoły podstawowej, uwielbiał razem z kolegami odwiedzać różne tajemnicze miejsca w Koźlu. Oczywiście w głębokiej tajemnicy przed rodzicami.
- Koźle miało wiele takich punktów. To były stare pomieszczenia pod zamkiem. Często tam wchodziliśmy. Wszędzie było mnóstwo wody. Kojarzę takie głębokie studnie zabezpieczające i jeśli ktoś nie wiedział, jak się przemieszczać tymi tunelami, to mógł do nich wpaść i się nawet utopić - wspomina pan Janek. - Jako małolaty, a mieliśmy wtedy po 9-12 lat, całymi godzinami pływaliśmy na drzwiach po tych tunelach. Traciliśmy przy tym rachubę czasu. Nie mieliśmy latarek, więc musieliśmy korzystać ze świeczek. Gdy świeczka dogasła, musieliśmy szybko wracać z powrotem. Łatwo się tam było zgubić. Niektóre z tych przejść były już zasypane. Im dalej w głąb posuwaliśmy się, tym większy strach nas ogarniał. Nie było duszno, ale panowała tam potworna wilgoć. Było też chłodno. Baliśmy się trochę, ale taka była wówczas zabawa. Dla zabicia czasu szukaliśmy mrocznych przejść, chodząc po starych piwnicach. Jak weszliśmy w dzień, to potrafiliśmy stamtąd wyjść nawet późnym wieczorem. To było niesamowite.
Pierwsze znaleziska
Nasz rozmówca tłumaczy, że nie wszystkie podziemne pomieszczenia były wtedy zalane.
- W tych przejściach, które były suche, znaleźliśmy między innymi niemieckie hełmy, łuski od naboi, buty po sowieckich żołnierzach, jakieś ciuchy, leżał tam stary obraz oraz tajemnicza skrzynia. Ale nie wyciągaliśmy tego stamtąd. Pamiętam, że na parterze podzamcza mieszkał taki człowiek, który przestrzegał nas, żebyśmy nie dotykali przedmiotów szczególnie o nieco większej kubaturze, bo mogą się tam znajdować jakieś niewybuchy. Na przykład skrzynia mogła zostać tak zabezpieczona, że gdy podnieślibyśmy jej wieko, to mogło dość do eksplozji. On nas przed tym ostrzegał, dodając, że wszystkie podziemia wielokrotnie eksplorował i zna każdy ich zakamarek. To był samotny człowiek. Nawet się go trochę bałem - nie ukrywa po latach nasz rozmówca. - Dziś gdybym tam wszedł, to z pewnością zwróciłbym uwagę na coś innego. Niekoniecznie na pozostałości z okresu II wojny światowej, ale bardziej na przedmioty ze starszych epok, które być może pozwoliłyby nam przybliżyć odpowiedzi na pytania związane z wydarzeniami z odległej przeszłości. Tam były naprawdę ciekawe, wykonane z cegły korytarze o długości setek metrów. Niektóre półokrągłe, inne - że tak to ujmę - takie trochę jajowate. Niektóre posiadały głębokie wnęki i właśnie w nich natrafialiśmy na liczne artefakty.
Pan Janek zdradził, że również podziemia kozielskiego rynku kryły ciekawe tajemnice. Pod tamtejszymi kamienicami znajdowała się sieć tuneli i stare pomieszczenia. Chociażby w przypadku narożnego budynku, gdzie od zawsze działa apteka. Z jej piwnicy prowadziły przejścia do innych pomieszczeń, które zapewne zostały już zamurowane.
Dużym zainteresowaniem wśród osób szukających przygód cieszył się schron przy dzisiejszej ulicy Piramowicza. W tamtym czasie siedziby Telekomunikacji Polskiej, a obecnie firmy Colo Sport jeszcze nie było.
- Znajdował się tam olbrzymi schron, tworząc takie sztuczne wzniesienie, z którego zjeżdżaliśmy jako dzieci na sankach. Te miejsca nie były zabezpieczone i z ciekawości wchodziliśmy do nich nawet zimą. Podobny schron znajduje się dziś na placu Wolności w Kędzierzynie, ale on jest zamknięty. Ten kozielski bunkier pomiędzy dzisiejszą ulicą Piramowicza i Łukasiewicza też posiadał podziemne przejścia. Wtedy byliśmy już nieco mądrzejsi, bo braliśmy ze sobą sznurek do suszenia prania na strychu, który przywiązywaliśmy do klamki olbrzymich metalowych drzwi, i szliśmy w głąb tych podziemi, nawet po 200-300 metrów. Te korytarze były tak wielkie, że spokojnie przejechałaby nimi furmanka z koniem - opowiada pan Janek.
Pod dnem Odry
O dziwo, jednym z takich podziemnych przejść można było dotrzeć aż na wyspę.
- Biegło ono od ulicy Piramowicza pod dnem Odry! Wyjście z tego tunelu znajdowało się za stadniną koni na wyspie. Dorośli się tam nie zapuszczali, ale dzieci wchodziły regularnie - mówi z dumą pan Janek. - Największe wrażenie robiła na nas mroczna atmosfera tych tajemniczych pomieszczeń. Było tam ciemno, wilgotno, a nasze głosy odbijały się echem od ścian. Później rodzice mnie pytali: "Skąd ty wracasz? Cały mokry jesteś!". Ale nigdy nie przyznałem się do tego, gdzie byłem.
Nasz rozmówca opowiada też o kolejnych ciekawych lokalizacjach, dodając, że praktycznie całe Stare Miasto oplata gęsta sieć podziemnych przejść.
- Kozielska twierdza ma wiele różnych tajemnic. Ja bym to porównał z tunelami biegnącymi pod twierdzą w Kłodzku. Przykładowo pod górką "Winnetou" na skraju kozielskiego parku też biegnie tunel o długości wielu kilometrów. Wchodzili do niego moi koledzy. Także pałac w Większycach kryje swoje tajemnice. Powstały tam, biegnące w stronę Koźla, przejścia aż poza torfowiska, które położone są znacznie niżej od kompleksu pałacowego. Być może są tam one do dziś - nie wyklucza pan Janek.
Temat kozielskich podziemi poruszaliśmy także w poprzednich latach. Poniżej niektóre z tych artykułów.