Troje czemistów wystartowało w prestiżowych zawodach w Austrii: Mirosław Waśkowski, Małgorzata Kita i Tomasz Radłowski. W imprezie tej rangi Radłowski startował ostatnio w 2019 r., zdobył wówczas srebro na średnim dystansie.
W tegorocznych mistrzostwach zdecydował się wziąć udział w kategorii sprinterskiej i wystartować z sześcioma psami na dystansie około 3 x 12 km.
- W tej konkurencji Mirosław Waśkowski ścigać się będzie z determinacją, mając na celu zdobycie medalu. A ja i Małgorzata Kita z pewnością postawimy wszystko na jedną kartę, dążąc do zdobycia jak najwyższego miejsca - podkreślał Tomasz Radłowski w rozmowie z "Lokalną" z lutego.
W przypadku mistrzostw świata w Austrii obowiązywał limit zgłoszeń na poziomie 180 miejsc. Było to związane z charakterystyką terenu, na którym zaplanowano zawody - malowniczy kurort położony wysoko w Alpach. Limit miejsc miał zapewnić bezpieczeństwo i komfortowe warunki wszystkim uczestnikom, a zarazem podkreślać wyjątkowy charakter tych mistrzostw.
- Cieszę się z nadchodzącego wyzwania i trzymam kciuki za cały zespół, ufając, że wszyscy osiągną swoje cele i przekroczą metę z dumą. Zmagania na tak wymagającym terenie z pewnością dostarczą emocji nie tylko mi, ale także wszystkim miłośnikom sportów zaprzęgowych śledzącym nasze występy - mówił Radłowski.
Obiecujący początek
Mistrzostwa świata w sprincie i na średnim dystansie na śniegu odbyły się w malowniczych austriackich Alpach, w Sportgastein. Ta część regionu jest swoistą sportową dzielnicą Bad Gastein, znanego kurortu, który gościł mistrzostwa świata w narciarstwie alpejskim, a w latach 2007-2015 był gospodarzem - zaliczanego do cyklu WTA Tour - turnieju tenisowego kobiet, znanego jako Gastein Ladies.
- Warto tam być nawet dla samego obcowania z tym regionem. Pierwszy raz byłem w tej lokalizacji. Fantastyczne, piękne miejsce - podkreśla Tomasz Radłowski. - Z Bad Gastein prowadzi 9-kilometrowa droga w górę, przez kilka tunelów, do Sportgastein, wysokogórskiej doliny. Baza zawodów na wysokości 1600 m n.p.m. - precyzuje.
Pierwszego dnia warunki pogodowe dla wielu zawodników były fatalne. Pomimo że ratraki pracowały non stop, śnieg był bardzo miękki.
- Mnie akurat takie warunki odpowiadają, dobrze się w nich ścigam. Start w ten dzień w moim wykonaniu był świetny - opowiada Radłowski.
Zdołał uzyskać półtoraminutową przewagę nad następnym zawodnikiem, czyli klubową koleżanką Małgorzatą Kitą. Zaledwie 20 sekund brakowało mu do trzeciego miejsca. Mirosław Waśkowski natomiast ukończył pierwszy dzień mistrzostw na drugim miejscu.
Drugiego dnia warunki do ścigania poprawiły się. Biały puch był bardziej ubity, twardsze podłoże sprzyjało szybszej jeździe. Mirosław Waśkowski, mimo że nadrobił wiele minut, pozostawał na miejscu drugim. Małgorzacie Kicie udało się wyprzedzić Tomasza Radłowskiego o 0,3 sekundy.
- Czekaliśmy na trzeci etap. Pogoda znów w kratkę. Z powodu bardzo silnego wiatru organizatorzy rozważali odwołanie tego etapu. Było zbyt niebezpiecznie, panowało zagrożenie lawinowe. Na skraju doliny ze skał zwisał śnieg. Przy tak mocnych podmuchach wiatru pozrywało oznaczenia, sporo śniegu spadło na trasę - relacjonuje szef czemistów.
Dodaje, że niebezpieczeństwo lawinowe wcale nie było przesadzone. Pewnego ranka dało się usłyszeć dźwięk silnej eksplozji. To organizatorzy wywołali kontrolowaną lawinę.
- Ostatecznie zadecydowano, że nie warto ryzykować. Co dla mnie nie było dobrą informacją, bo nie miałem szansy, żeby nadrobić 0,3 sekundy i zbliżyć się do podium. A zdecydowanie chciałem je zaatakować. Mirek Waśkowski z kolei chciał powalczyć o pozycję mistrza, miał ku temu realne szanse- mówi pan Tomasz.
Mimo że szansy na uzyskanie lepszych wyników już nie było, w opinii rozmówcy ekipie "Cze-Mi" poszło w tych zawodach wyśmienicie. Waśkowski wywalczył srebro, Kita była czwarta, a on pocieszył się piątą lokatą.
- Nie żałuję ani sekundy - podsumowuje swój udział w mistrzostwach świata.
Fighter nie idzie na emeryturę
Towarzyszy mu niedosyt, mimo że tym razem nie liczył na pudło. Występ w Austrii był dla niego szczególnie ważny pod innym względem.
- W życiu psa sportowca jest tak samo jak w życiu sportowca. W zaprzęgu miałem z przodu psa lidera, który tym wyścigiem zakończył swoją karierę jako lider. Nazywa się Fighter. W historii całych moich startów był najlepszym liderem, jakiego miałem - podkreśla szef "Cze-Mi". (...)
Cały artykuł w 12. numerze "Nowej Gazety Lokalnej", który ukazał się 26 marca. Dostępny również w formie elektronicznej - E-WYDANIE.
Napisz komentarz
Komentarze