Choć jeszcze przed startem Cze-Mi w Mistrzostwach Świata WSA w niemieckim Mühlberg/Drei Gleichen Tomasz Radłowski przewidywał, że specjalizujący się w sprincie klubowicz Mirosław Waśkowski postara się o medal, sam jechał na te zawody bez wygórowanych oczekiwań; nie liczył, że zdobędzie miejsce na podium.
- Dla mnie udział w mistrzostwach świata w Niemczech będzie procesem przygotowywania formy do sezonu zimowego na średnim dystansie - zaznaczał Radłowski w rozmowie z "Lokalną" z października. Dodając, że imprezą docelową będą dla niego Mistrzostwa Świata w Warunkach Śnieżnych Sprint & Mid-Distance 2024 w austriackim Sportgastein, które zaplanowano w dniach 29 lutego-3 marca 2024 r. A wcześniej - najważniejsza dla niego impreza, czyli Sedivackuv Long, który odbędzie się w ostatni tydzień stycznia. - Wyścig na długim dystansie w warunkach śnieżnych, czyli to, co lubię w tym sporcie najbardziej - mówi nasz sportowiec.
Silna konkurencja
Po przyjeździe na miejsce, zanim osoba z psami mogła zostać wpuszczona na teren obozowiska, czyli stakeout, odbywały się badania weterynaryjne. Jak przyznaje nasz rozmówca, procedury badania psów na zawodach bywają różne, ale w tym przypadku były szczególnie drobiazgowe.
- Dla mnie to bardzo dobra wiadomość, ponieważ dowiedziałem się, że wszystkie moje psy są w bardzo dobrej kondycji. To cenna informacja - mówi Radłowski. Do Niemiec pojechało dwanaście jego czworonogów. On startował z jedną szóstką, a klubowy kolega, Tomasz Pająk, z drugą.
Na mistrzostwach świata startowało 230 zawodników z 22 krajów. Reprezentacja Polski liczyła 21 osób, z czego cztery pochodziły z klubu Cze-Mi. Nasza reprezentacja zdobyła sześć medali indywidualnych oraz jeden w sztafecie, co pozwoliło nam zająć drugie miejsce w klasyfikacji ogólnej, tuż za Francją.
Klub Cze-Mi również osiągnął imponujące wyniki. Mirosław Waśkowski zajął pierwsze miejsce w koronnej konkurencji czemistów - biegu z sześcioma psami. Drugi był reprezentant Włoch, trzeci - Tomasz Radłowski, a czwarte miejsce przypadło Tomaszowi Pająkowi.
- Nasza klubowa koleżanka, Małgorzata Kita z Raszowej, zmieniła kategorię na wyścig z udziałem dwóch psów. Po pierwszym dniu zajmowała trzecie miejsce, mając 30-sekundową przewagę nad czwartą zawodniczką z Wielkiej Brytanii. Niestety, po drugim etapie przegrała cały wyścig o zaledwie jedną sekundę, zajmując miejsce tuż za podium. Wyraziła rozczarowanie, ale zgodziła się, że taki los towarzyszy sportowcom - opowiada szef Cze-Mi.
Ekstremalne warunki
Uroczystość otwarcia była niezwykle efektowna. Wyjątkowe było to, że spiker wymienił wszystkich zawodników, co nigdy dotąd się nie zdarzyło.
Trasa w położonym w Turyngii Mühlberg liczyła 7 km. Pierwsze dwa kilometry pod górę - początkowo łagodne podejście stopniowo przechodziło w coraz bardziej stromy teren. Szlak prowadził przez polne drogi.
- Po pokonaniu wzniesienia przenieśliśmy się na obszary poligonów czołgowych. Zjeżdżając przez kolejny kilometr, biegliśmy wzdłuż pola golfowego - tam warunki były komfortowe, miękka trawa dawała psom świetne warunki do rozwinięcia prędkości - relacjonuje Radłowski.
Pierwszego dnia mistrzostw ziemia była jeszcze zamarznięta, co było korzystne. Start odbył się w stosunkowo komfortowych warunkach. Wraz z odwilżą zaczęło się pojawiać błoto.
Drugiego dnia warunki znacząco się pogorszyły. Na trasie głównie błoto i szuter.
- Trudno było rozpoznać zawodników, ponieważ wszyscy byli pokryci błotem. Nawet podczas podejść trzeba było uważać, żeby się nie poślizgnąć i psy nie pognały dalej z pustym wózkiem - mówi pan Tomasz.
Tym razem nie nastawiał się na zdobycie miejsca na podium.
- Ten wyścig miał być jedynie przystankiem w moich planach. Dlatego było dla mnie miłą niespodzianką osiągnięcie tak dobrego rezultatu - podkreśla szef Cze-Mi.
Przygoda na zakręcie
Paradoksalnie, niemiły epizod spotkał go nie drugiego, lecz pierwszego dnia zawodów.
- Podczas pokonywania zakrętu psy przecięły drogę, na której stał metalowy znak. Jeden z moich psów z ostatniej pary wpadł na ten znak, uderzając w łącznik i wyrywając go. Przez dwa kilometry musiałem jechać bez linki czołowej, co sprawiało trudności, ponieważ pies się plątał. Niestety, nie było możliwości zatrzymania się czy zabezpieczenia psów, ponieważ teren był zbyt niestabilny - opowiada Tomasz Radłowski.
Dopiero gdy dotarł na obszar pola golfowego, mógł zatrzymać zaprzęg. Na szczęście miał ze sobą zapasową linkę, którą podpiął psa, dzięki czemu mógł spokojnie kontynuować wyścig do mety.
Pies, na szczęście, nie odniósł obrażeń. Okazało się, że zakręt ze znakiem był newralgicznym miejscem, ponieważ inne zaprzęgi też miały na nim problemy. Organizatorzy drugiego dnia postanowili zdemontować ten znak.
- Dla mnie była to lekcja. W moim przypadku nie skończyło się to poważnymi konsekwencjami. Ale inny nasz kolega, Zbigniew Kunert z Górnego Śląska, stracił przez ten sam znak prowadzenie w zawodach. Jego osiem psów, biegnąc na pamięć, zahaczyło o znak. Zwierzęta się poplątały, a on spadł z pierwszego miejsca na piąte - mówi szef Cze-Mi.
Poza tym zawody były bardzo dobrze zorganizowane. Nawet pomimo fatalnej pogody - w niedzielę rozważano przerwanie zawodów ze względu na błoto, deszcz i silny wiatr.
Cały artykuł w 46. numerze "Nowej Gazety Lokalnej", który ukazał się 19 grudnia. Dostępny również w formie cyfrowej - E-WYDANIE
Napisz komentarz
Komentarze