Opisując ofiary eksterminacji dokonanej przez nazistowskie Niemcy, historycy najczęściej posługują się statystykami, które obrazują skalę terroru i zbrodni popełnionych przez III Rzeszę. W takim ujęciu gubią się jednostkowe historie ofiar tych zbrodni. Chciałbym przybliżyć czytelnikom historię pewnego człowieka, którego życie zakończyło się tragicznie w naszym mieście w 1944 roku.
Niedawno odbyła się w Koźlu uroczystość upamiętniająca Żydów wiezionych z Europy Zachodniej do obozu Auschwitz. Pociągi deportacyjne zatrzymywały się wówczas na kozielskim dworcu towarowym, gdzie funkcjonariusze SS przeprowadzali selekcje, wywlekając z wagonów mężczyzn zdolnych do pracy, których następnie osadzano w obozach pracy na terenie ówczesnej rejencji opolskiej. Jednym z blisko 10 tys. wyselekcjonowanych w Koźlu był Rudolf Raphaelsohn.
Rudolf Raphaelsohn urodził się 4 kwietnia 1922 roku w Berlinie. Był synem Hermanna Raphaelsohna, jednego z dwóch braci – dużych przedsiębiorców drzewnych z ówczesnego Allenstein w Prusach Wschodnich. Dzisiaj jest to wszystkim dobrze znany Olsztyn, stolica województwa warmińsko-mazurskiego.
Hermann zarządzał oddziałem spółki Bracia Raphaelsohn w Berlinie, stąd miejsce urodzenia jego syna. W głównej siedzibie w Olsztynie sprawami przedsiębiorstwa kierował jego brat – Hugo.
Po przejęciu władzy w III Rzeszy przez Adolfa Hitlera bracia Raphaelsohnowie, podobnie jak inni Żydzi w Niemczech, zostali poddani różnorodnym represjom. Skonfiskowano ich wielki tartak, a Hugo dołączył do Hermanna, przeprowadzając się do Berlina. Uciekając przed represjami nazistów, Hermann wraz z rodziną wyemigrował w 1936 roku do Belgii.
Z zachowanych dokumentów wynika, że jego syn Rudolf został wysłany pod koniec 1937 roku do Holandii, gdzie uczył się w zawodzie stolarza w Werkdorp Wieringermeer – ośrodku szkoleniowym utworzonym tam, by młodzi Żydzi, którzy uciekli przed terrorem nazistów, mogli się nauczyć zawodu przed ewentualną dalszą emigracją.
Po zajęciu Holandii przez III Rzeszę marzenia o emigracji odeszły w niebyt. Ośrodek został rozwiązany w marcu 1941 roku. Rudolf zamieszkał w Amsterdamie, gdzie został aresztowany i w sierpniu 1942 roku trafił do obozu przejściowego w Westerbork. Ogłoszona ceremonia zaślubin z poznaną w Wieringermeer Lotte Neumond została odwołana.
31 sierpnia tego samego roku wyjechał 15. transportem do Auschwitz. Po kilkudniowej podróży został wyciągnięty z wagonu na stacji w Koźlu. Trafił do obozu Annaberg na Górze św. Anny, skąd po kilku dniach został przeniesiony do Laurahutte w dzisiejszych Siemianowicach Śląskich.
Kolejnym, jak później się okaże - ostatnim, miejscem pobytu będzie obóz Arbeitslager Blechhammer nieopodal Sławięcic. Rudolf Raphaelsohn będzie tam sprawował funkcję kapo, czyli nadzorcy komanda roboczego więźniów. Choć funkcja ta często była wykorzystywana w wielu obozach do znęcania się nad współwięźniami, we wspomnieniach ocalałych z Blechhammer Raphaelsohn jawi się jako przyzwoity i ludzki nadzorca.
W lipcu 1944 roku lotnictwo Stanów Zjednoczonych rozpoczyna kampanię nalotów bombowych na zakłady paliwowe w Blechhammer.
Pewnego wrześniowego dnia 1944 roku rozpoczęła się sekwencja wydarzeń, którą tak wspomina w swojej książce "Survival: The Story of a Sixteen Year Old Jewish Boy" Israel J. Rosengarten, jeden z byłych więźniów obozu:
"W tym czasie wydarzyła się tragedia, która dotknęła młodego kapo z Holandii Raphaelsohna. Zauważył on leżącą na ziemi bombę, która nie wybuchła. Została rozerwana, ale mechanizm nie eksplodował. Kapo zobaczył żółty proszek leżący w środku rozszczepionej bomby. Najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy, że to dynamit. Ponieważ nie mieliśmy w obozie proszku do prania, wpadł na pomysł, żeby przemycić trochę tego żółtego proszku do obozu w paczce, by sprawdzić, czy można go użyć jako proszku do prania.
Kiedy był zajęty jego zbieraniem, został złapany przez esesmana. Był bity tak długo, aż upadł. Następnie, gdy wrócił do obozu, skierowano go do Politische Abteilung. Esesman z wydziału politycznego sporządził protokół, w którym stwierdzono, że Raphaelsohn... splądrował dynamit i że zrobił to z zamiarem popełnienia sabotażu. Jego czyn został napiętnowany jako terror przeciwko III Rzeszy. Raphaelsohn został wówczas zmuszony do podpisania oświadczenia".
Potem, ku zaskoczeniu innych więźniów, Raphaelsohna puszczono wolno. Jak dalej wspomina Israel J. Rosengarten:
"Raphaelsohn nie został zwolniony ze stanowiska kapo. Nie został przeniesiony do oddziału karnego. Minęły całe cztery tygodnie, a o incydencie nigdy nie wspomniano, więźniowie, którzy mieli dość zmartwień w swojej trudnej codziennej egzystencji, zapomnieli o tym.
Egzekucja Raphaelsohna całkowicie zaskoczyła wszystkich. Wszyscy wrócili do obozu po ciężkim dniu pracy i zauważyli, że wszyscy esesmani byli w mundurach galowych i paradowali w nich, jakby obchodzono jakieś ważne święto. Więźniom nie wolno było normalnie wejść do baraków. Zamiast tego zebrano ich w centrum obozu, gdzie ustawiono szubienicę.
Okazało się, że zeznanie, które podpisał Raphaelsohn, zostało wysłane do kierownictwa Auschwitz, aby zdecydowali, co z tym zrobić, i jak widać - nie spieszyli się. Dopiero teraz, miesiąc później, esesmani w Blechhammer otrzymali odpowiedź i teraz sabotażysta musiał zapłacić cenę za swoją zbrodnię".
Przebieg egzekucji Rudolfa Raphaelsohna pokazuje niezwykłą siłę charakteru tego młodego człowieka W następnych akapitach wspomnień Rosengartena czytamy:
"Po bardzo długim oczekiwaniu stołek został wypchnięty spod jego stóp mocnym kopnięciem. Przeszedł nas dreszcz paniki. Ale wtedy okazało się, że lina nie wytrzymała ciężaru i się urwała. Raphaelson upadł bez szwanku na ziemię. Wszyscy obecni stali zdumieni.
My, więźniowie, mieliśmy teraz nadzieję, że Raphaelsohnowi okażą łaskę z powodu tego niezwykłego wydarzenia. Ale coś takiego było oczywiście nie do pomyślenia dla SS. Lina została naprawiona i po raz kolejny młody człowiek został umieszczony na stołku, który następnie znowu został wyrwany. Ale to, co niewiarygodne, wydarzyło się ponownie! Lina pękła po raz drugi!
Wydawało się, że to działanie Opatrzności. Wszystko, co widzieliśmy, było tak niezwykłe, tak nierealne! Ale naziści się nie poddali. Po raz trzeci kapo został umieszczony na stołku, a pętla została założona na szyję. Z powodu tego, co się stało, Raphaelsohn coraz bardziej odzyskiwał zmysły. Wydawał się być bardziej świadomy tego, co się dzieje. Nagle krzyknął: Przyjaciele! Nie traćcie odwagi! Ci, którzy dziś chcą nas wymordować, sami wkrótce będą kaput! Dwaj esesmani, którzy stali obok niego, nie mogli uwierzyć w to, co słyszeli. Zamknij dziób, ty…! - krzyczeli. Szybko znowu wyrwali stołek. A potem Raphaelsohn odpłynął. Przez kilka długich minut musieliśmy patrzeć mu w oczy. Potem nie było go już wśród żywych".
Niestety, tragiczny koniec spotkał również prawie całą rodzinę Rudolfa Raphaelsohna. Jak pisze Rafał Bętkowski w portalu olsztyn24.com:
"Drugi z dawnych właścicieli olsztyńskich tartaków, Hermann, z braćmi Siegfriedem i Paulem, przebywał w Belgii. Wszyscy trafili do obozu przejściowego w Drancy we Francji, skąd 20. transportem, w dniu 17.08.1942 roku, wysłani zostali do Auschwitz. W Oświęcimiu zginęła też żona Hermanna, Margarete, prawdopodobnie również jego córki: Hanna Kamiński (wywieziona z Kętrzyna do getta łódzkiego) i mieszkająca przed wojną w Bydgoszczy Lisabeth Jachmann". W obozie Auschwitz zamordowani zostali także wujek Rudolfa - Hugo, jego żona i córki, a także siostra, żona znanego olsztyńskiego adwokata, Frieda Cohn.
Tartak należący kiedyś do ojca i wujka Rudolfa Raphaelsohna został kilka lat temu odrestaurowany. Mieści się w nim Centrum Techniki Rozwoju Regionu oraz Muzeum Nowoczesności i jest to jeden z nielicznych zachowanych reliktów przemysłowej historii Olsztyna.
Napisz komentarz
Komentarze