Informację tę potwierdza Marcin Kopytko, reprezentujący kędzierzyńsko-kozielskie Stowarzyszenie Blechhammer 1944, który przebywał ostatnio w Stanach Zjednoczonych. W amerykańskich archiwach poszukiwał śladów tamtych tragicznych wydarzeń.
- Mojej podróży do USA przyświecały dwa cele. Formalnie zostałem zaproszony przez rodzinę lotnika Michaela Papadopolousa, który zginął w trakcie bombardowania tutejszych zakładów IG Farbenidustrie AG Werk Heydebreck w 1944 roku. Zostałem poproszony o wygłoszenie prelekcji związanej z naszym stowarzyszeniem, które - jak wiadomo - prowadzi badania w temacie ówczesnych nalotów na tutejsze zakłady przemysłowe - przypomina Marcin Kopytko. - Druga część mojego pobytu w USA była poświęcona przeprowadzeniu badań w Archiwum Narodowym w Waszyngtonie, gdzie udało mi się odnaleźć tysiące dokumentów związanych z bombardowaniami wspomnianych kombinatów chemicznych, a mianowicie Schaffgotsch Benzin Werke GmbH Odertal (obecnie Zdzieszowice), IG Farbenidustrie AG Werk Heydebreck w Kędzierzynie, a także Oberschlesische Hydrierwerke AG Blechhammer w dzisiejszej Blachowni.
Mleczarnia oberwała
Marcin Kopytko wyjaśnia, że jednym z tzw. zapasowych celów bombardowań (w razie dużego zachmurzenia lub gdyby główne cele zostały skutecznie zamaskowane) był skład paliwowy w Koźlu przy ul. Łukasiewicza, nieopodal mostu kolejowego. W amerykańskim archiwum natrafił na zdjęcia wykonane z pokładu bombowca, które potwierdzają relacje koźlanina Norberta Bicka, mówiące o zbombardowaniu ówczesnej mleczarni oraz innych zabudowań na terenie Koźla.
- Jako dziecko widziałem mleczarnię tuż po bombardowaniu. Na oknach w sąsiednich domach było pełno sera i masła, ale nie nadawało się to do jedzenia, bo wszystko śmierdziało prochem. Wszedłem z siostrą do środka uszkodzonego zakładu. W suficie widzieliśmy małą dziurę, natomiast dołu praktycznie nie było, poza zwisającymi żelbetonowymi zbrojeniami, które jako jedyne uchowały się po eksplozji - wspomina Norbert Bick. - Wyglądało to strasznie. Ale mniej więcej po dwóch tygodniach mleczarnia znów działała. Początkowo myśleliśmy, że celem nalotów był potężny tartak, który znajdował się w miejscu obecnego blokowiska. Natrafiliśmy na kilka potężnych lejów po bombach lotniczych. Na tyle głębokich, że gdyby ktoś do nich wpadł, to trudno byłoby się stamtąd wydostać. Dla nas największą frajdą było zbieranie odłamków po bombach. Sąsiad znalazł tak duży fragment, że po założeniu go na głowę przypominał rycerza zakutego w zbroję - opowiada pan Norbert.
Odnalezione przez Marcina Kopytko zdjęcia zostały wykonane 7 lipca 1944 roku. Są na nich widoczne eksplozje pierwszych 12 bomb lotniczych, które spadły m.in. w rejonie skrzyżowania dzisiejszej ulicy Niemcewicza z Piastowską (obecnie w miejscu tym stoi blok mieszkalny przy Piastowskiej 87).
Strategiczne cele
- Skutki bombardowania odczuła m.in. mleczarnia oraz istniejący wówczas tartak. Bomby eksplodowały też w rejonie składu paliw przy ul. Łukasiewicza, ale ostatecznie nie zniszczyły wspomnianego celu - przekonuje Marcin Kopytko. - Grupa bombowa składała się z około 35-38 bombowców, więc śmiało można powiedzieć, że w nalocie tym mogło ucierpieć więcej budynków. Z dużym prawdopodobieństwem należy domniemywać, że samolot, z którego wykonywano zdjęcia, był tym pierwszym w szyku bojowym. Reszty eksplodujących bomb fotografie już nie uchwyciły - dodaje przedstawiciel Stowarzyszenia Blechhammer 1944, twierdząc, że głównym celem nalotów 15. Armii były składy oraz fabryki paliwa, a także mosty i węzły kolejowe.
- Najwyraźniej w przypadku kozielskiego magazynu paliwa bomby spadły najbliżej, jak to było możliwe, gdyż precyzja ówczesnych bombowców nie była nadzwyczajna. Jednakże na odnalezionej fotografii widać, że bomby spadły raptem w odległości około 200 m od czterech potężnych zbiorników przy ul. Łukasiewicza oraz dworca kolejowego w Koźlu, który jednak nie miał większego znaczenia strategicznego. Bombardowania skupiły się wszakże na głównej sieci transportu, czyli stacji Kędzierzyn, będącej dużym węzłem kolejowym, z którego połączenia wiodły w kierunku Gliwic oraz Opola i Wrocławia - tłumaczy Marcin Kopytko.
Grecki wątek
Familia Pappasów (potoczna nazwa rodziny lotnika Michaela Papadopolousa) wyemigrowała z Grecji do USA w latach 20. XX wieku. Osiedliła się w miejscowości Watertown, która służy de facto za sypialnię Bostonu. Tam greccy emigranci żyli, pracowali i stamtąd też młody Michael zgłosił się na ochotnika do służby w amerykańskiej armii. Poległ podczas jednego z nalotów przeprowadzonych w lipcu 1944 roku. Jego bliscy od kilkudziesięciu lat usilnie zabiegali o pozyskanie materiałów na temat feralnego lotu nad Kędzierzynem, ale Departament Poszukiwań Jeńców Wojennych i Zaginionych w Akcji nie stanął na wysokości zadania.
To, czego przez długie lata nie była w stanie odszukać amerykańska instytucja, w zaledwie kilka dni uczynił Marcin Kopytko. Bez większych problemów pozyskał z waszyngtońskich archiwów mnóstwo informacji dotyczących Michaela Papadopolousa i samego bombardowania sprzed 75 lat. Materiały przekazał rodzinom lotników, o czym pisała m.in. bostońska prasa.
- Chcieć to móc. Tak się szczęśliwie złożyło, że natrafiłem na zdjęcia płonącego wraku bombowca, którym leciała załoga porucznika Arthura E. Lindella; w jej skład wchodził również Michael Papadopolous - opowiada Marcin Kopytko. - Na zdjęciach widoczna była główna płonąca część bombowca oraz część ogonowa, która spadła na jeden z domów w Grabówce w gminie Bierawa. Zdjęcia te przesłałem rodzinom Michaela Papadopolousa i porucznika Arthura E. Lindella, z którymi jestem w stałym kontakcie, a także do Departamentu Poszukiwań Jeńców Wojennych i Zaginionych w Akcji.
Senator na prelekcji
Tym samym Polak wyręczył rządową agencję, która już dawno powinna odszukać i przekazać rodzinom zaginionych lotników wszystkie materiały dostępne w Waszyngtonie. Odkopane w archiwum zdjęcia zostały dołączone do akt spraw zaginionych załogantów strąconego samolotu.
- Dzięki temu, niejako z wdzięczności urzędników, udało mi się pozyskać jeszcze inne dokumenty związane z zestrzeleniem tego samolotu, które również przekazałem rodzinom. Ludzie ci byli pod ogromnym wrażeniem wykonanej pracy - nie kryje satysfakcji Marcin Kopytko.
Na wygłoszonej przez niego prelekcji pojawiła się bostońska prasa, która podkreśliła ogromną rolę Polaka i kędzierzyńsko-kozielskiego Stowarzyszenia Blechhammer 1944 w odnalezieniu tych materiałów.
- Prelekcja poświęcona była Michaelowi Papadopolousowi, działalności naszego stowarzyszenia i prowadzonych przez nas poszukiwań. Była to też okazja do przypomnienia okrucieństw towarzyszących wojnie, przed którymi rodzina Pappasów przestrzega również dziś - mówi Marcin Kopytko.
W spotkaniu uczestniczyło około 120 osób zaproszonych przez rodzinę Pappasów. Pojawiły się media i miejscowi oficjele, w tym senator stanu Massachusetts. W prasie ukazały się dwa artykuły, w których nawiązano do wątpliwej skuteczności działań po stronie Departamentu Poszukiwań Jeńców Wojennych i Zaginionych w Akcji.
Na naszym podwórku
Przypomnijmy, we wrześniu 2018 roku Stowarzyszenie Blechhammer 1944 przygotowało inscenizację nalotu bombowego samolotów 15. Armii Powietrznej USAAF na zakłady Blechhammer North. Uświetniły ją efekty pirotechniczne, ekipa rekonstruktorów, a także sprzęt wojskowy z II wojny światowej. Wszystko po to, by oddać grozę tamtych dni w ówczesnym Kędzierzynie i Blachowni. Na miejsce inscenizacji wybrano dawny plac PKS przy ul. Szkolnej w Blachowni. Można było podziwiać wystawę broni strzeleckiej i pojazdów wojskowych, a następnie rekonstrukcję nalotu bombowców w wykonaniu pasjonatów z grupy Piechota Herr.
Napisz komentarz
Komentarze