Jest jedną z osób, która wzięła udział w projekcie "My z covidowego". Jego celem jest pokazać wysiłek, skutki osobiste i społeczne, jakie ponoszą pracownicy ochrony zdrowia w czasie pandemii COVID-19. Pisaliśmy o tym TUTAJ.
Historii opowiedzianej przez Bernadetę Siwy możesz posłuchać klikając TUTAJ lub przeczytać poniżej.
To na pewno był strach... Ale też mieliśmy szkolenia z taką panią doktor z zakaźnego, która nas trochę podbudowała, że jeżeli jesteśmy dobrze zabezpieczeni, że jeżeli mamy kombinezony ubrane, to raczej powinno być wszystko okej i nie powinniśmy się zarazić covidem. Do nas zawsze trafia pacjent z niewydolnością oddechową, czy to jest oddział covidowy, czy nie-covidowy. Więc wiadomo, że tych pacjentów trzeba zabezpieczyć oddechowo, czyli trzeba ich zaintubować i podłączyć do respiratora. Nie rozmawiamy z pacjentami, my mamy pacjentów nieprzytomnych.
Była u nas pacjentka, która tu, na covidowym, miała wykonane cięcie cesarskie. Była nieprzytomna... Lekarze ipielęgniarki, wszyscy staraliśmy się, po prostu to była młoda dziewczyna i żeby wyszła z tego. I rzeczywiście, udało nam się, wyszła z tego, no ima się właściwie całkiem dobrze...
Jeszcze była jedna taka pacjentka, która leżała u nas bardzo długo w czasie pierwszego covida. Także ona leżała cały pierwszy covid u nas, i później, jak już byliśmy na dwa miesiące przekształceni z powrotem jako normalny oddział. Więc ona, już z tego normalnego oddziału, pojechała na rehabilitację do Głuchołaz... Tak się pamięta tych pacjentów po prostu. Ale też byli pacjenci, że... Niestety, staraliśmy się, walczyliśmy, do końca... Ale się nie udało. Był okres taki, że były dwa oddziały intensywnej terapii. Był stary oddział, który u góry mieliśmy,i nowy, który był na szybko oddawany. A jak w drugiej pandemii byliśmy covidem, już przenieśliśmy się na dół, bo tam w tej chwili remontowany jest blok operacyjny w tym miejscu. I mieliśmy pacjentów na internie, na oddziale wewnętrznym. Były dni, że było dwadzieścia jeden pacjentów, a ja jedna. No i musiałam to zabezpieczyć jakoś... Wchodziłam do tych pacjentów, ale też starałam się zabezpieczyć pielęgniarki, żeby wszystko miały, żeby nic im nie brakowało. Ale dałyśmy radę. Na początku było ciężko, bo pierwsze kombinezony, jakie dostaliśmy to były te pomarańczowe. I jak się je ubrało, to się słyszało takie szumy w uszach, że jak jedna do drugiej mówiła, to się niekoniecznie rozumiało. Później już nadeszły te takie fajne, białe, które nadal mamy, w tej chwili nie ma żadnego problemu. Nie poci się aż tak człowiek. Nie powiem, że nigdy, bo jeżeli wejdzie na salę ima ciężką pracę, i masuje się pacjentów, bo jest zatrzymanie krążenia, to wiadomo, że to jest wysiłek. Wtedy pielęgniarki rzeczywiście wychodzą spocone, zmęczone. Ale jeżeli chodzi o taką typową pielęgnację, to nie. Nie, nie są spocone, ale też nie powiem, na pewno kosztuje je to... Nie wiem, jak to określić. Nie wiem, czy to było zmęczenie takie, czy... Miałam dwa oddziały. I na jedną osobę... Tego było za dużo. Żeby ogarnąć te dwa oddziały... Więc ja po prostu nieraz już nie wiedziałam, co kto do mnie mówi. No ale mimo wszystko co dzień chodziłam do tej pracy. Nie bałam się przyjść, nie. Nie bałam się covida. Ja mogę się zakazić covidem wszędzie: w sklepie, przy rozmowie z innym człowiekiem. A tu na salę się jednak wchodzi zabezpieczonym na sto procent.
Poza tym nasi pacjenci nieprzytomni mają jeszcze założone takie układy zamknięte, które służą do odsysania płynów, więc tam żaden wydech, nic, więc my praktycznie nie mamy z tym żadnej styczności. Wszystko to jest respirator i rura. I pacjent.
Napisz komentarz
Komentarze