Andrzej Gorak mieszka z rodzicami i bratem w Goszycach w gminie Bierawa. Rodzina przeprowadziła się tam dziesięć lat temu ze Smolnicy. Po ukończeniu nauki w Szkole Podstawowej im. Juliusza Rogera, a następnie gimnazjum im. Unii Europejskiej w Sośnicowicach kontynuował edukację w Liceum Ogólnokształcącym "Animator" - jedynej w Gliwicach szkole o profilu wojskowym. Placówka współpracuje z elitarną jednostką komandosów z Gliwic, gdzie odbywają się zajęcia wojskowe. To tu Andrzej Gorak znalazł ogłoszenie o kursie szybowcowym. Po uzyskaniu zgody rodziców zapisał się na szkolenie. Ze świadectwem ukończenia zastanawiał się, co robić dalej.
Szybować wśród chmur
Twierdzi, że szybownictwo to najlepsze, co może się przytrafić, gdy pragnie się rozpocząć przygodę z lotnictwem. W Aeroklubie Gliwickim zaczął od zajęć teoretycznych. Następnie przeszedł do praktyki - codziennie latając z instruktorem.
- Po zajęciach w liceum od razu jechałem na lotnisko aeroklubu. Tam latałem szybowcem do zachodu słońca. Wieczorem przyjeżdżał po mnie tata. I tak codziennie - uśmiecha się 23-latek.
Szkolenie podstawowe rozpoczyna się na szybowcu SZD-9bis Bocian. - Później uczyłem się na SZD-50-3 Puchacz. Też polska konstrukcja, o tyle ciekawa, że na niej można robić akrobacje - tłumaczy rozmówca.
Droga do uzyskania licencji pilota szybowcowego SPL jest długa. Aby móc latać samodzielnie, po szkoleniu podstawowym trzeba mieć nalot szybowcowy minimum 15 godzin w 45 lotach, w tym 2 godziny lotu samodzielnego oraz jeden przelot na odległość co najmniej 50 lub 100 km z instruktorem.
Poza szybowcami mieszkaniec Goszyc interesował się modelarstwem. Na początku były modele swobodnie latające, wypuszczane z ręki. Następnie składał repliki maszyn, budował i oblatywał modele RC. Dzięki temu wiedział, jakie czynniki wpływają na lot danego modelu. Nie należał do żadnej modelarni. Hobbystycznie w domu sklejał modele, szukając informacji w internecie.
Na studiach rozwinął swoją pasję poprzez tworzenie modeli z włókna węglowego. Obecnie projektuje od podstaw bezzałogowe statki powietrzne: drony, wielowirnikowce, ale i płatowce, czyli kompletne zestawy maszyn z systemem automatycznego sterowania lotem. To rozwinięcie jednego z przedmiotów wykładanych w Dęblinie. W dobie koronawirusa pasja przerodziła się w pracę.
Po maturze złożył podanie o przyjęcie do Lotniczej Akademii Wojskowej w Dęblinie. By dostać się do tej szkoły oficerskiej, musiał przejść badania lotnicze. Zaczął się przygotowywać. Był to dobry czas na intensywne ćwiczenia i uzupełnianie wiadomości z lotnictwa. Po badaniach w Warszawie otrzymał II klasę na samoloty transportowe.
- Są trzy klasy uprawnień. I klasa - samoloty odrzutowe, II - samoloty transportowe, a III - śmigłowce - wyjaśnia Andrzej.
Zawsze marzył, by zasiąść za sterami samolotu odrzutowego. Grono osób latających na tego typu maszynach jest bardzo wąskie.
- W trakcie szkoleń zdrowie jest najważniejsze. Dla przykładu, gdy w czasie studiów dojdzie do kontuzji, która uniemożliwia pilotowanie statku powietrznego, automatycznie traci się daną klasę - tłumaczy 23-latek.
Pojechał na szkolenie teoretyczne i praktyczne z lotnictwa organizowane przez dęblińską uczelnię. Zajęcia teoretyczne odbył niedaleko Torunia. Dwóm tygodniom szkolenia towarzyszyły ćwiczenia na symulatorach. Praktykę przeszedł w Radomiu. Bardzo dobrze wspomina tamte zajęcia. Odbył z instruktorem ponad 20 godzin lotu amerykańskimi cessnami: 152 i 172 czy niemieckim samolotem akrobacyjnym Extra 300.
- W Polsce, żeby pilotować tę maszynę, trzeba dużo zapłacić, a to przeżycie nieporównywalne z niczym, nawet z rollercoasterem - uśmiecha się rozmówca na wspomnienie extry.
Pilot cywilny, a nie wojskowy
Marzyło mu się zostać pilotem wojskowym. Ta sztuka się nie uda. Każdy medal ma jednak dwie strony.
- Wszystko wygląda fajnie, gdy się patrzy na zewnętrzną otoczkę. Wchodząc w środowisko lotnicze, które jest bardzo specyficzne, człowiek dowiaduje się wielu różnych rzeczy - mówi Andrzej.
Pogodził się z myślą, że będzie pilotował maszyny cywilne. Przez pierwszy rok w Dęblinie wojsko płaci za wszystko, co związane jest z nauką. Natomiast jeśli w kolejnych latach edukacji studentowi powinie się noga, to musi zwrócić nakłady poniesione na jego naukę. Na jednym ze szkoleń starszy kolega poradził Andrzejowi, by na spokojnie podszedł do sprawy. Wszak będąc pilotem maszyn cywilnych, drzwi do lotnictwa wojskowego wciąż stoją otworem.
- Droga do lotnictwa wojskowego nigdy nie jest zamknięta. Na pewno ta, którą wybrałem, jest trochę bezpieczniejsza - przyznaje rozmówca. Dziś z tytułem inżyniera lotnictwa po Szkole Orląt.
Bardzo mocno na jego życiowe decyzje wpłynęła sytuacja wywołana pandemią koronawirusa. Wykłady w Dęblinie prowadzono online, co mu się nie podobało. Zajęcia sprzed wybuchu epidemii wspomina dobrze.
- Świetni wykładowcy, zajęcia rozwinięte pod kątem praktyki: podchodzimy do maszyn, sprawdzamy, dotykamy - mówi Andrzej.
Po pierwszym semestrze studiów magisterskich w Dęblinie powiedział sobie: "Spróbuję gdzieś bliżej". Trochę zmęczony uczelnią, przyznaje, że chciał odżyć. Dziś uważa, że podjął dobrą decyzję. Po analizie rynku lotniczego wie, że zanim wszystko wróci do normy, może minąć kilka lat.
- Dęblin nie jest ośrodkiem typowo studenckim, a miastem ludzi związanych ściśle z wojskiem i lotnictwem. Głównym punktem, wokół którego wszystko się koncentruje, jest jednostka wojskowa i uczelnia - mówi Andrzej. - Wydaje mi się, że to Górny Śląsk jest odpowiednim miejscem, w którym na tę chwilę się widzę - dodaje. W tym roku chce zacząć studia II stopnia.
Cały czas analizuje rynek, na co jest zapotrzebowanie i w co się wstrzelić.
- Dęblin umożliwił mi pozyskanie sporej wiedzy. Na pewno wybiorę kierunek techniczny - zapewnia rozmówca. - Aby móc pilotować samolot pasażerski, dobrze jest skończyć studia inżynieryjne, najlepiej o profilu lotniczym. Generalnie każda linia ma typ człowieka, który jest w niej mile widziany właśnie jako pilot - wyjaśnia 23-latek.
Aby latać samolotem pasażerskim, trzeba skończyć kurs PPLA i ATPL. Ten drugi jest najwyższą licencją, jaką można uzyskać, by móc pilotować maszyny lotnicze. Obejmuje pozwolenie na pilotaż maszyn transportu liniowego, otwierając drzwi do pracy w każdej linii lotniczej. To kolejna droga do wylatania minimum 500 godzin. Kursy na pilotów cywilnych przeprowadza się najczęściej w ośrodkach szkolenia. Przykładowo w Polskich Liniach Lotniczych LOT. Obecnie ukończenie takiego kursu nie daje pewności, że zostanie się pilotem liniowym.
- W tym momencie jest bardzo trudna sytuacja. Co gorsza, nie latając, traci się uprawnienia umożliwiające latanie. Robiąc uprawnienia, najlepiej od razu rozpocząć pracę - podkreśla Andrzej Gorak.
Cały artykuł w 1. nr. Nowej Gazety Lokalnej, który ukazał się 12 stycznia.
Napisz komentarz
Komentarze