W 2010 roku ucierpieli podczas powodzi. Zdaniem 133 powodzian z Kędzierzyna-Koźla i okolic, urzędnicy popełnili błędy, przez co woda jeszcze bardziej zalała ich domostwa. Mieszkańcy pozwali urząd miasta i starostwo. Dodajmy, że był to pierwszy w Polsce pozew zbiorowy.
Sąd Apelacyjny we Wrocławiu I Wydział Cywilny po rozpoznaniu 12 października 2020 roku sprawy przeciwko gminie oraz powiatowi na skutek apelacji strony powodowej od wyroku Sądu Okręgowego w Opolu z 11 sierpnia 2016 roku „zmienia zaskarżony wyrok w ten sposób, że ustala solidarną odpowiedzialność pozwanych za zwiększenie szkód wyrządzonych w mieniu powodów w związku z doprowadzeniem do zwiększenia poziomu zalania terenów zamieszkałych przez powodów w wyniku powodzi na rzece Odrze w dniach 18 i 19 maja 2010 roku oraz zasądza od pozwanych solidarnie na rzecz grupy powodów 79.921 zł kosztów procesu, a także kwotę 27.100 zł wydatków uiszczonych tytułem zaliczki na opinię Zespołu rzeczoznawców NOT przy Wrocławskiej Radzie Federacji Stowarzyszeń Technicznych NOT” - czytamy w poniedziałkowym wyroku wrocławskiego sądu.
Ponadto „zasądza od pozwanych solidarnie na rzecz grupy powodów kwotę 69.480 zł kosztów postępowania odwoławczego; nakazuje pozwanym, aby uiścili solidarnie na rzecz Skarbu Państwa - Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu kwotę 20.334,70 zł tytułem poniesionych wydatków”.
Oczywiście satysfakcji z takiego obrotu sprawy nie kryją sami powodzianie.
- Chciałbym doprecyzować, że w tym procesie nie domagaliśmy się odszkodowań, a jedynie ustalenia solidarnej odpowiedzialności miasta i powiatu za szkody wyrządzone w wyniku tamtej powodzi, której ogromne rozmiary były wynikiem błędów popełnionych przez sztaby powodziowe miasta i powiatu. Nasza sprawa przeszła przez wszystkie szczeble procesowe w Polsce, czyli Sąd Okręgowy w Opolu, Sąd Apelacyjny we Wrocławiu oraz Sąd Najwyższy w Warszawie - wylicza poszkodowany w powodzi mieszkaniec ulicy Raciborskiej Grzegorz Fuławka. - W ubiegłym roku Sąd Najwyższy uznał racje powodzian i skierował sprawę do ponownego rozpatrzenia w Sądzie Apelacyjnym we Wrocławiu.
Kluczowa ekspertyza
W tej sprawie kluczową rolę odegrała ekspertyza biegłych rzeczoznawców z NOT we Wrocławiu pod kierownictwem profesora Czesława Szczegielniaka.
- Aby rozwiać wszelkie wątpliwości, sąd we Wrocławiu dodatkowo w 2020 roku przesłuchał dwukrotnie prof. Szczegielniaka, głównie pod kątem błędów popełnionych przez sztaby powodziowe oraz tych popełnionych na etapie projektowo-budowlanym zarówno wałów przeciwpowodziowych, jak i obwodnicy miasta, której konstrukcja również znacząco przyczyniła się do ogromnych rozmiarów powodzi - przekonuje Grzegorz Fuławka.
Nasz rozmówca dodaje, że zakończony proces otwiera drogę do ewentualnych pozwów o odszkodowania za poniesione straty przez poszczególnych powodzian.
Czy dojdzie do takich procesów?
- Na dzień dzisiejszy trudno powiedzieć, gdyż będzie to zależało od indywidualnych decyzji poszkodowanych. Trzeba zaznaczyć, że pozwani mają również możliwość skargi kasacyjnej od tego niekorzystnego dla nich wyroku. Jednak w tej sprawie nie zaistniały żadne nowe okoliczności, a Sąd Najwyższy precyzyjnie wyjaśnił wszystkie sporne zagadnienia - argumentuje Grzegorz Fuławka.
Co na to samorządowcy?
- Sąd Apelacyjny uznał solidarną odpowiedzialność powiatu i gminy za skutki podwyższonej fali powodziowej. Wystąpimy o uzasadnienie wyroku i przygotujemy skargę kasacyjną do Sądu Najwyższego. Ten wyrok po 10 latach procesu otwiera drogę do podjęcia określonych kroków. Chodzi o powodzian, których nieruchomości zostały zdaniem biegłych zalane przez wodę o 20-39 centymetrów więcej z powodu pewnych zaniechań ze strony samorządów i nieaktualnych operatów przeciwpowodziowych - mówi prezydent Kędzierzyna-Koźla Sabina Nowosielska, która przypomina, że gdy tylko objęła tę funkcję w 2014 roku, to od samego początku kładła nacisk na poprawę ochrony przeciwpowodziowej miasta.
Temat ruszył do przodu, dzięki czemu nasz samorząd przeznaczył niemałe pieniądze na dokumentację techniczną i wykup gruntów pod przyszłe inwestycje hydrotechniczne, które wówczas jeszcze leżały w gestii RZGW, a obecnie PGW „Wody Polskie”.
- Te projekty techniczne powinny być gotowe już wcześniej, czyli po powodzi w 2010 roku, a nie dopiero podczas poprzedniej kadencji - dodaje Sabina Nowosielska.
W przypadku chociażby budowy i rozbudowy wału przeciwpowodziowego przy miejskiej oczyszczalni ścieków (tzw. wał „Kędzierzyn”) o długości 1945 m. decyzję o pozwoleniu na realizację tej inwestycji wojewoda opolski wydał dopiero w październiku 2018 roku. Całkowity szacowany koszt przedmiotowej inwestycji wyniesie ponad 20 mln zł. Pierwsze prace zaplanowano już na ten rok.
Z kolei miasto, ale już we własnym zakresie i za swoje pieniądze przystępuje właśnie do budowy zastawki na potoku Lineta.
Jak to się zaczęło?
Przypomnijmy, 19 maja 2010 r. na godzinę 21.00 Odra na kozielskim wodowskazie osiągnęła wysokość 797 cm. Woda zdążyła już zalać dużą część Koźla. Pod wodą znalazły się ulice wzdłuż przepływającej przez kozielski park Linety. Fala powodziowa przemieściła się w głąb osiedla Zachód, podtapiając m.in. ul. Filtrową, Chrobrego, Staffa, Krasińskiego, Przytulną, Życzliwą, Stolarską, Archimedesa, Piastowską i Niemcewicza. Sytuacja pogarszała się z godziny na godzinę.
Wszystko przez najsłabsze ogniwo w obronie przeciwpowodziowej, czyli odcinek koło nowego ronda na ulicy Głubczyckiej, przez którą od godzin porannych przelewała się fala powodziowa zalewając Koźle. Ciężki sprzęt oraz strażacy i ochotnicy wspólnymi siłami zabezpieczali to miejsce, aby woda nie przelewała się już przez drogę prowadzącą z Koźla do Reńskiej Wsi.
Jeszcze wcześniej zatopione zostały miejscowości należące do innej sąsiedniej gminy. Woda zalała Cisek, Landzmierz i Kobylice z uwagi na brak obwałowań na tamtym terenie i zaczęła płynąć w stronę miasta. Wspomniana wcześniej ulica Raciborska, znajdująca się na styku Koźla i Kobylic (należących już do gminy Cisek), to obszar, który ze względu na sąsiedztwo Odry i ukształtowanie terenu zawsze narażony był na zalanie. Tak też było w 2010 roku.
Mieszkańcy ulic Raciborskiej oraz Cmentarnej znaleźli się w o tyle nieszczęśliwej sytuacji, że wał chroniący osiedla Południe i Stare Miasto przed wielką wodą zbudowano kawałek dalej, bo tuż przed starym kozielskim cmentarzem. Tymczasem wielka woda szła w ich stronę od południa, czyli od strony Ciska. W poprzek wału (stanowiącego zarazem nasyp obwodnicy miejskiej) przechodzi droga z Koźla do Kobylic, w związku z czym znajduje się tam niewielka wyrwa w systemie przeciwpowodziowym. W razie zagrożenia można ją zamknąć za pomocą szandorów. To nic innego jak stalowa konstrukcja, która po zamontowaniu tworzy bezpieczną całość chroniącą miasto przed zalaniem. Kiedy poziom wody w okolicach Koźla zaczął się mocno podnosić, władze miasta i powiatu podjęły decyzję o zamontowaniu wspomnianych szandorów. To z kolei spowodowało spiętrzenie wody napierającej od południa.
Z ekspertyzy biegłego wynikało, że nie dało się uniknąć zalania terenów położonych na południe od szandorów, ale gdyby urzędnicy podęli niektóre decyzję szybciej, bez zbędnej zwłoki, straty mogły być mniejsze.
Samorządowcy podtrzymywali swoje stanowisko, że działania podjęte podczas powodzi były właściwe. Władze miasta i powiatu przekonywały bowiem, że dopełniły wszelkich procedur. Podjęto trudną i niezręczną decyzję o zamontowaniu szandorów, by uchronić miasto przed nadchodzącą falą powodziową. Włodarze podkreślali, że brak tego umocnienia spowodowałby, że pod wodą znalazłby się m.in. kozielski szpital i wiele innych ważnych instytucji, z których korzystają przecież mieszkańcy całego powiatu, a nie tylko miasta.
Zresztą i tak duża część Koźla została przecież zalana, ponieważ woda wdarła się do miasta od strony ul. Głubczyckiej. Koźle szybko spowiły ciemności, zaprzestano bowiem dostaw energii elektrycznej. Z możliwości ewakuacji skorzystało jedynie ponad 80 mieszkańców, których przetransportowano do Kędzierzyna. Jednak do punktu ewakuacyjnego w Zespole Szkół Miejskich nr 1 na os. Piastów trafiło tylko 11 osób. Reszta udała się do swych krewnych i znajomych.
Choć tak wiele kontrowersji wzbudziła właśnie sprawa szandorów zamontowanych na Raciborskiej, to jednak zdaniem Grzegorza Fuławki to nie szandory były w tym wszystkim najważniejsze. Jego zdaniem były możliwości przekierowania wody w inne miejsce i uchronienie zamieszkanych terenów.
- Gdy było już wiadomo, że do Koźla zbliża się wielka woda, należało dzień wcześniej przekopać wał ziemny. Wówczas wpłynęłaby ona w tę przerwę i nie doszłoby do tak dotkliwych skutków tej powodzi - mówi pan Grzegorz.
Sądowa epopeja
Jednak w sierpniu 2016 roku Sąd Okręgowy w Opolu oddalił zbiorowy pozew powodzian z Koźla, nie dopatrując się zaniedbań władz samorządowych podczas powodzi z 2010 roku.
- Strona pozwana nie miała możliwości podjęcia działań skutkujących uchronieniem terenów zamieszkałych przez powodów od zalania podczas powodzi w maju 2010 roku - uzasadniała wówczas wyrok sędzia Katarzyna Faff.
W przekonaniu poszkodowanych oraz pełnomocnika poszkodowanych, radcy prawnego Pawła Gawora, który zapowiedział złożenie apelacji od wyroku Sądu Okręgowego w Opolu, sztaby kryzysowe mogły podjąć działania minimalizujące skutki powodzi.
- Nas zalano i nie powiedziano nawet słowa "przepraszam". Przedstawiciele władzy mówią, że tak musieli zrobić. Spodziewaliśmy się trudnej drogi, ale rozstrzygnięcie jest dla nas wielkim zaskoczeniem - mówił w sierpniu 2016 roku Kazimierz Krzynówek, pełnomocnik powodzian.
Już wtedy po wyczerpaniu środków prawnych w Polsce, mieszkańcy rozważali odwołanie się do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu.
Również Sąd Apelacyjny we Wrocławiu oddalił w czerwcu 2017 roku pozew powodzian z Kędzierzyna-Koźla.
- Ostatecznie sąd uznał, że przyczyną powodzi był brak zbiornika raciborskiego oraz brak prawidłowego obwałowania - mówiła sędzia Małgorzata Lampraska z Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu. - Sąd pierwszej instancji i apelacyjny wskazały, że były pewne zaniedbania, natomiast nie miały żadnego wpływu na kwestie wystąpienia tej powodzi. Przyczyną powodzi był brak zbiornika raciborskiego oraz brak prawidłowego obwałowania. Te kwestie nie mieszczą się w zadaniach gminy czy powiatu - dodała sędzia Lamparska.
Powodzianie nie składali jednak broni.
- Podjęliśmy wtedy decyzję o złożeniu skargi kasacyjnej do Sądu Najwyższego, który uznał nasze racje i sprawa ponownie wróciła do Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu. No i wreszcie 12 października 2020 roku zapadł wyrok, który nas satysfakcjonuje - kończy Grzegorz Fuławka, który nie ukrywa, że po tych 10 latach jest już zmęczony tą walką.
Napisz komentarz
Komentarze