Jako pierwsze do mety na kozielskiej przystani „Szkwał” dopłynęły morsy, dla których Odra o tej porze roku to żadne wyzwanie. Temperatura wody wynosiła bowiem około 20 st. C.
- Nie było tak źle, bo niósł nas nurt. Natomiast przeżyliśmy wszystkie zjawiska pogodowe począwszy od gradu, poprzez deszcz, a na słońcu kończąc. Trasa została wydłużona do 47 km, ale daliśmy radę pokonać ten dystans w dwa dni - mówi Janusz Tyka, reprezentujący Klub Morsów Dębowa z Kędzierzyna-Koźla. - W sumie płynęło sześć osób, po trzy z Kędzierzyna-Koźla oraz Krakowa. Mieliśmy także wsparcie w postaci trzech osób w kajakach.
W grupie ze stolicy Małopolski znalazły się dwie panie oraz mężczyzna.
- Było bardzo fanie. Zresztą tak jak co roku. Jestem tu już szósty raz. Korzystamy z uroków zarówno Wisły, jak i Odry. Dziś pływało nam się lepiej niż ostatnio, bo nurt był silniejszy. Na trasie rejsu spotkaliśmy mnóstwo bobrów. Cudowna fauna i flora. Porośnięte bujną zielenią brzegi Odry. Czego chcieć więcej. Wracamy do was już w styczniu 2021 roku na „Spływ Twardzieli” - zapowiada Piotr Jelonek, prezes Krakowskiego Klubu Morsów „Kaloryfer”.
Przygód nie brakowało
Pomysłodawca imprezy, prezes Stowarzyszenia Załóg Pływadeł „Rzeki Dzielą - Odra Łączy”, Bronisław Piróg przyznał, że również tegoroczna edycja obfitowała w różne przygody.
- Zahaczyłem o jakiś korzeń w wodzie i urwałem część konstrukcji pływadła. Zostało ono na tyle mocno uszkodzone, że musiałem podczepić się do pływającego dziwadła należącego do gościnnej załogi z Błażejowic - mówi Bronisław Piróg. - Proszę zwrócić uwagę, że nawet głos straciłem. Przekrzyczeć te wszystkie płynące Odrą załogi było naprawdę trudno. Tymczasem żeby utrzymać dyscyplinę, to jednak trzeba było trochę pohałasować. Płynęło w sumie 16 załóg oraz trochę kajaków. Zarejestrowało się ponad 100 osób. Pierwszy raz płynęliśmy z nowego raciborskiego slipu, gdyż ten stary nie spełnia już swojej roli po zrealizowaniu wielkiej inwestycji hydrotechnicznej w Raciborzu. Jest tam za mało wody. Natomiast dzięki wsparciu Wód Polskich i Budimexu powstał nowy, bardzo ładny i szeroki slip. Z tego też powodu trasa wydłużyła nam się o 5 kilometrów i jej długość wyniosła w tym roku około 47 km.
Bronisław Piróg przekonuje, że zabawa była super, mimo iż pandemia oraz zmiana tegorocznego terminu imprezy nie pozostały bez wpływu na frekwencję po stronie uczestników. Pierwotnie bowiem załogi miały wyruszyć z Raciborza 20 czerwca. Żywioł pokonał jednak miłośników Odry. Wysoki stan wody w rzece, niebezpieczny i rwący nurt, w kilku miejscach rzeka wystąpiła z brzegów, więc spływ przeniesiono na ostatni weekend sierpnia.
- Myślę, że za rok żadne przeciwności losu już nam nie przeszkodzą. Budujmy pływała i korzystajmy z uroków tej pięknej rzeki. Warto to zobaczyć, zrobić zdjęcia, namalować. Nie trzeba jechać na Mazury, bo Odcinek Odry z Raciborza do Kędzierzyna-Koźla jest niepowtarzalny - zachęca nasz rozmówca.
Z przymrużeniem oka
Łukasz Depta z Grzegorzowic był członkiem załogi, która z przytupem wpłynęła na kozielską przystań „Szkwał”, tańcząc w trakcie całego rejsu w rytmach techno i w otoczeniu „covidowej” scenografii.
- Temat poważny, ale potraktowaliśmy go trochę z przymrużeniem oka, bo inaczej się nie da. Trzeba się było dostosować do sytuacji, stąd taki, a nie inny wybór. To była taka spontaniczna reakcja z naszej strony. Ważne, żeby wszyscy dobrze się bawili. Nam to wychodzi. Przy okazji trzeba dobrze wykorzystać Odrę - mówił Łukasz Depta.
Zobacz poniższy filmik!
Z kolei inna załoga umieściła na swoim pływadle leciwego poloneza.
W skład tej załogi wszedł Tomasz Morański, mechanik z Raciborza, który na co dzień zbiera auta z minionej epoki. Ma chociażby wszystkie modele, jakie produkowane były w Zakładach Samochodów Dostawczych w Nysie. W swojej kolekcji ma też auto, które nie różni się niczym od tego, jakie można było podziwiać w kultowym filmie z 1984 r. pt. „Pogromcy duchów”. Pan Tomasz w „Pływadłach” uczestniczył już po raz trzynasty i chwalił sobie bardzo współpracę z Bronisławem Pirogiem, jako „motorem napędowym” całego wydarzenia.
- Chyba nikt poza mną nie wierzył w to, że ten polonez dopłynie z nami cały i zdrowy do Koźla. Myśleliśmy, że być może trzeba go gdzieś będzie zwodować w trakcie rejsu. Ten model został poskładany z kilku innych. Ogólnie miał już iść na części, więc nie było go nam aż tak szkoda. Natomiast pływająca podstawa, jest już tak stara, że w przyszłym roku musimy ją zmienić, bo w przeciwnym razie pójdziemy na dno. Tym razem udało nam się jeszcze szczęśliwie dotrzeć do celu - kończy uśmiechnięty Tomasz Morański.
Zapraszamy też do poniższej FOTOGALERII.....
Napisz komentarz
Komentarze