Ryszard Pacułt - 60 lat. Pochodzi z okolic Wadowic. Absolwent Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Krakowie. Od 1960 roku nauczyciel w kozielskim ogólniaku, kierownik szkolnego internatu. Przez dwa lata kierownik Powiatowego Ośrodka Metodycznego w Koźlu. W latach 1969–1991 dyrektor I Liceum. W 1994 roku wybrany radnym. Trzy lata później przewodniczący komisji oświaty, kultury i kultury fizycznej. W obecnej kadencji Rady Miejskiej wybrany jej przewodniczącym. Współzałożyciel, a od 1977 roku prezes Towarzystwa Ziemi Kozielskiej. Autor wielu prac o historii naszego miasta. Żonaty, ma córkę kończącą pedagogikę pracy i syna lekarza. Jego hobby to lokalna historia i działka, którą udało się uratować po powodzi.
Jak to było z braćmi Kozłami. Istnieli, czy też nie?
- Moim zdaniem coś w tej legendzie jest. Czy nazywali się Kozłami, czy było ich dwóch, czy trzech, trudno powiedzieć. Na pewno jednak byli jacyś rabusie, którzy dokuczali okolicznej ludności i przez to trafili do legendy.
Nie ma pan wrażenia, że wypadałoby zadbać trochę bardziej o nasze resztki zabytków?
- Zdecydowanie tak. Na przykład fort Fryderyka. Przed wojną browar. W tej chwili straszliwie zdewastowany. Albo zamek kozielski. Ktoś powie, że bzdury opowiadam, bo gdzie w Koźlu zamek. Tymczasem na placu, koło targowiska, przy straży pożarnej, jest zasypany jeden z najcenniejszych zabytków na Śląsku, stary zamek z elementami romańskimi. Nie wspomnę o podzamczu, czy ratuszu, który przecież mógł przetrwać, albo o pałacu w Sławięcicach, który jeszcze po wojnie był użytkowany.
Jako przewodniczący Rady Miejskiej może pan tworzyć lobby miłośników zabytków.
- Myślę, że tak. Poprzednia rada uchwaliła przekazywanie jednego procenta dochodów na ratowanie zabytków. To bardzo mało, ale coś jest. Teraz też jest poparcie. Ale gdy przychodzi do wyboru, naprawiać drogę, czy ruiny, które trzeba ratować, ciężko jest przekonać ogół, że to ruiny są teraz ważniejsze.
Rozumiem, że Ryszard Pacułt najpierw naprawiałby ruiny, potem dopiero drogi?
- No, to jest podchwytliwe pytanie. Najlepiej jedno i drugie. Próbujemy znaleźć inwestorów na remonty. To są ogromne koszty. Ale sam remont to jedno. Trzeba znaleźć jeszcze użytkowników.
Czy nauczycielskie nawyki dyrektora ogólniaka stanowią przeszkodę w byciu „dyrektorem” Rady?
- Mam nadzieję, że te „nawyki nauczycielskie” nie stanowią przeszkody. Będąc dyrektorem szkoły, też się zmieniałem, wszyscy się zmieniamy...
Nie łapie się pan na belferskim podejściu do kolegów radnych? Może by tak kogoś skarcić jak uczniaka?
- Rola przewodniczącego jest specyficzna. Moim zadaniem jest przeprowadzić sesję jak najbardziej sprawnie. Poprzednia kadencja dużo mi pomogła. Nie znam radnego o złych intencjach. Co najwyżej różnimy się podejściem. Uważam, że sesję trzeba prowadzić w sposób sprawny, a niektórzy radni drogę do głosowania wydłużają, bo to jest okazją do polemik i dyskusji.
Jak pańskim zdaniem powinien wyglądać wzorcowy radny?
- Z dystansem podchodzić do problemu, nie ulegać emocjom, umieć rezygnować z własnych koncepcji. Traktować demokrację rozumnie.
Może trzeba na początku każdej kadencji intensywnie nowych radnych porządnie przeszkolić?
- Zdecydowanie tak. Powinniśmy zorganizować zbiorowe szkolenie i o tym myślę.
To są ogólniki panie przewodniczący.
- Zamierzałem jeszcze wiosną zorganizować wielogodzinne szkolenie. Koncepcje opracowują komisje prawna i oświaty. Myślę, że w czerwcu lub lipcu takie spotkanie zorganizujemy.
Słychać głosy, że Kędzierzyn-Koźle jest jak zwolniony film. Cała okolica pędzi naprzód, a my stoimy w tym samym miejscu. Bez koncepcji rozwoju, bez wizji przyszłości.
- Nie zgodzę się z tym. Wizji rozwoju było bardzo dużo. Mogę przytoczyć kilka. Te wizje się nie sprawdziły. Został opracowany raport o stanie miasta, przyjęty przez Radę. Na bazie raportu powstanie program kadencyjny tej rady i na dłużej. Ale to jest trudna sprawa, bo miasto jest bardzo trudne. W wielu wypadkach nie stanowi jednej całości.
Ma pan pomysł na wykształcenie świadomości patriotyzmu lokalnego? Jeden z moich znajomych twierdzi przekornie, że dla niego miasto kończy się na Odrze. Dalej jest Kędzierzyn. Jak zacząć myśleć o Kędzierzynie-Koźlu jako całości?
- W tej postaci miasto powstało w 1975 roku. Przy korzystniejszych warunkach terytorialnych bardziej by się tworzyła więź poszczególnych części. Jest jak jest. Wiele tu nie zmienimy. Jednak musimy wzbudzać poczucie jedności w sprawach miasta. Wielu mówiąc "Kędzierzyn", zapomina o Koźlu. Wymienia się osiedla, które nie istnieją w oficjalnej nomenklaturze. Mówi się osiedle Piasty, a to przecież jest osiedle Piastów. Decyzjami administracyjnymi nie wymusimy integracji. Upływ lat to spowoduje.
Jest pan uważany za miłośnika demokracji, ale również nazywa się pana człowiekiem lewicy, z partyjną przeszłością. Jak tamten fragment pańskiego życiorysu przekłada się na teraźniejszość?
- Byłem w PZPR przez wiele lat. Zajmowałem się historią ruchu robotniczego, byłem prelegentem, starałem się popularyzować historię, kierowałem komisją do spraw działaczy ruchu robotniczego. Nie odżegnuję się od tych lat. Nigdy nie byłem zwolennikiem metod stalinowskich, dawno po Stalinie do tej partii wstąpiłem. Nie zwalnia mnie to z odpowiedzialności za działalność całego nurtu. Zdaję sobie z tego sprawę, ale nie wstydzę się tego okresu.
Czy w związku z tym, że przewodniczący lewicuje, to cała Rada skręca w lewo?
- Nie. Jedno z drugim nie ma nic wspólnego. Dzisiaj lewica, to zupełnie coś innego niż niegdyś.
Od dłuższego czasu przez Polskę przewala się dyskusja o pieniądzach w samorządzie lokalnym. U nas też było głośno o kontrowersyjnej podwyżce diet. Jak powinno się raz na zawsze załatwić kwestię kasy dla radnych? Ma dostawać, czy być całkowitym społecznikiem? Jeżeli pieniądze mają być, to ile? Tylko na autobus, czy na dobry garnitur raz na pół roku również?
- Nie było miło słuchać niektórych wypowiedzi, nie zawsze obiektywnych i sprawiedliwych. Radny nie może prowadzić działalności całkowicie społecznie. To nie te czasy. Dzisiaj pieniądz decyduje o różnych sprawach. Radny angażując się w pracę Rady, musi poświęcać temu dużo czasu.
Na pewno wszyscy tak bardzo się angażują?
- Zawsze wyjątek potwierdza regułę. Powracając do tematu. Uważam, że radny powinien mieć taką dietę, żeby, jak to pan ładnie określił, mógł sobie kupić garnitur.
Pan ma szczęście. Jest pan emerytem i może pan działać jako przewodniczący niemal etatowo. Za cztery lata przewodniczącym Rady Miejskiej może zostać bardzo zapracowany człowiek i czasu nie starczy. Będzie kłopot.
- W przypadku zapracowanych przewodniczących... to będzie ich problem moralny, jak łączyć diety z wykonywaniem pracy. Ja się staram pracować tak, by na swoją dietę zapracować. Cała ta dyskusja o dietach boli mnie, bo zestawia się diety radnych z zarobkami nauczycieli, lekarzy, pielęgniarek. Uważam za skandal, że te zarobki są tak niskie. Ale zapomina się o bankrutujących firmach, do których państwo musi dopłacać, gdzie prezesi, i nie tylko, mają bardzo wysokie pobory. To bardzo skomplikowany problem.
Ile pan kupił garniturów od chwili stania się przewodniczącym?
- Jeden garnitur, marynarkę i spodnie. Czyli można powiedzieć, że dwa.
Ile pan wydał?
- Niedużo. Około siedmiuset złotych.
To pan jest bardzo tanim w utrzymaniu przewodniczącym Rady Miejskiej.
- Jestem przyzwyczajony do tego. Jako nauczyciel nigdy nie miałem zbyt wielkich pensji.
Proszę przypomnieć nam daty trzech rozbiorów.
- Oj, nie poddam się egzaminowi z historii. Tej odpowiedzi odmawiam.
Dlaczego? Podobno uczeń wyrwany z najgłębszego snu powinien znać datę bitwy pod Grunwaldem i właśnie rozbiorów.
- Uczeń wyrwany z najgłębszego snu powinien wiedzieć, gdzie znaleźć informację o faktach.
Wywiad pochodzi z numeru zerowego Gazety Lokalnej z 26.05.1999 r.
Napisz komentarz
Komentarze