Pierwszą część wywiadu przeczytacie tutaj:
- Przyszedł rok 2014 i kolejny przełom w życiu. Wystartowała pani w wyborach i w drugiej turze została prezydentem miasta. Dlaczego akurat samorząd, skoro świetnie radziła pani sobie w biznesie?
- Dokładnie 8 grudnia osiem lat temu zostałam prezydentem miasta. To faktycznie zupełnie inna praca niż moje wcześniejsze zajęcia. I gdy się zdecydowałam wystartować i wygrałam, to na początku myślałem, że będzie to tylko jedna kadencja, a później wrócę do biznesu. Bo chciałam w nim pracować i miałam różne propozycje. Jednak samorząd tak mnie pochłonął, że jestem już drugą kadencję i mam nadzieję, że będę też trzecią. Choć mówiąc żartem, mam dobrą znajomą za granicą, która jest bardzo niezadowolona z tego faktu, że jestem prezydentem. Otwarcie życzyła mi, abym nie wygrywała kolejnych wyborów, tylko pracowała dla niej.
- Przyjściu do samorządu, do pracy w urzędzie miasta towarzyszył zapewne stres i trzeba było sporo nowego się nauczyć.
- Stres towarzyszył mi w każdym miejscu, w którym pracowałam, bo nawet w ZAKSIE nie relaksowałam się na meczach, jak mogą myśleć co poniektórzy, że prowadzenie klubu to sama przyjemność. Dla mnie stres jest czynnikiem motywującym.
Przyszłam z biznesu, z 18-godzinnej harówki do urzędu miasta, w którym jest zdecydowanie spokojniej. Musiałam przyzwyczaić się do innego rytmu pracy. Oczywiście uczyłam się wielu nowych rzeczy, ale na finansach trochę się znam, zarządzać potrafię, lubię spotykać się i rozmawiać z ludźmi, więc myślę, że szybko odnalazłam się w tym nowym miejscu.
- Wygrane kolejne wybory w pierwszej turze dały pani poczucie tego, że wszystko idzie w dobrym kierunku? Zapewne jest też łatwiej, gdy ma się za sobą przychylną radę miasta.
- Wydaje mi się, że tak. Mieszkańcy Kędzierzyna-Koźla obdarzyli mnie dużym zaufaniem, bo pierwszy raz w historii lokalnych wyborów jeden z kandydatów wygrał z taką przewagą nad konkurentami. Dziękuję im za to i mam nadzieję, że nie żałują.
Mój komitet wyborczy miał duże poparcie i odnieśliśmy sukces. Na naszych listach wyborczych byli świetni ludzie i często mówiłam, że to drużyna marzeń. Żadna z osób w naszym komitecie nie była przypadkowa. To były przemyślane wybory, aby ci kandydaci dobrze reprezentowali nie tylko swoje osiedla, ale i całe miasto.
- Już w trakcie pierwszej kampanii wyborczej mówiła pani, że ma swoją wizję miasta. Czy udaje się ją realizować w całości? A może są obszary, w których coś nie poszło albo można byłoby to zrobić inaczej?
- Skupiam się na tym, jak powinno działać nasze miasto. Na pewno są obszary, w których można by zrobić więcej, ale najczęściej na przeszkodzie stoją pieniądze. Budżet nie pozwala nam robić wszystkich dużych i potrzebnych inwestycji od razu, bo na to nie ma środków. Z konieczności dzielimy je na etapy, niektóre odkładamy w czasie. Pamiętam kilka lat temu, jak mieszkańcy Koźla zarzucali mi, że nic się w nim nie robi, a tylko skupiamy się na Kędzierzynie. Tylko nie patrzyli na to, że wszystkie inwestycje na Starym Mieście musiały przejść ustalenia z konserwatorem zabytków i wymagało to więcej czasu i nakładów. Teraz ulice w Koźlu się zmieniają, podobnie jest na mniejszych osiedlach. I to centrum Starego Miasta wygląda coraz lepiej.
- Bieżąca kadencja to jednak też sporo wyzwań, związanych z pandemią koronawirusa, kryzysem gospodarczym, wojną za naszą wschodnią granicą czy inflacją. Jest ciężko, a wielu prognozuje, że najgorsze dopiero przed nami. Czy to niweczy pewne plany?
- Nie, bo po pierwsze, ja bardzo lubię pracować w kryzysowych sytuacjach. Nauczyłam się tego w biznesie, że musi być trochę adrenaliny, oczywiście pod kontrolą. To mi daje dodatkową motywację do działania. Pamiętam jedną z sesji rady miasta na początku pandemii, kiedy niektórzy radni sugerowali, żeby zaprzestać inwestycji i przeczekać, bo czasy są niepewne. Przekonałam ich, że nie możemy tego zrobić, że trzeba inwestować, bo kryzys dopiero przed nami. A dlaczego nie postępowaliśmy zachowawczo? Bo z jednej strony dawaliśmy prace, a z drugiej wykorzystywaliśmy środki unijne, które by nam przepadły. No i po trzecie, wtedy ceny były dużo niższe niż w kolejnym roku. I wydaje mi się, że podobny okres przed nami. Mijający rok był bardzo ciężki i ceny rosły z miesiąca na miesiąc. Już widać, że budownictwo i transport to działy gospodarki, które czeka stagnacja, a my, jako miasto, inwestując pewne środki, damy impuls lokalnej gospodarce.
- Zostawmy prezydenturę i wróćmy do Sabiny Nowosielskiej jako mieszkanki Kędzierzyna-Koźla. Jaka jest prywatnie, co lubi, jak spędza wolny czas? Chyba wszyscy wiedzą, że mocno wkręciła się w bieganie.
- Biegać zaczęłam w 2018 roku, przez przypadek. W styczniu będzie ósma rocznica powstania Parkrun w Kędzierzynie-Koźlu. To inicjatywa mieszkańców, którzy co tydzień spotykają się i razem biegają na pięciokilometrowej trasie. Zaczynali na osiedlu Kuźniczka, a potem przenieśli się do kozielskiego parku. No i pamiętam, jak pomysłodawcy tego przedsięwzięcia przyszli do mnie na spotkanie i namawiali mnie do wspólnego biegania. Trochę na odczepnego powiedziałam, że przyjdę, ale jak będą mieli trzecią rocznicę działalności. Czas mijał, ja zapomniałam, ale przypomniano mi o tej deklaracji. Nie było wyjścia i zaczęłam przygotowania do startu w Parkrun. Na początku nie było łatwo. Przebiegłam pierwsze sto, potem trzysta metrów i sukcesywnie zwiększałam dystans na treningach tak, żeby nie wypluć płuc. No i dałam radę. Podczas biegu z okazji trzeciej rocznicy powstania Parkrun pokonałam dystans pięciu kilometrów. Spodobało mi się to i wciągnęło. Stworzyła się grupa fajnych ludzi i na swoim koncie mam już ponad 70 startów w Parkrun. Zaczęłam biegać na dłuższych dystansach, startować w różnych zawodach, nawet dwa razy ukończyłam półmaraton. W ubiegłorocznym rankingu Biegowego Grand Prix Kędzierzyna-Koźla zajęłam 19. pozycję wśród kobiet. Chyba całkiem nieźle jak na dwieście startujących pań. Bieganie relaksuje mnie niesamowicie. Nie myślę wtedy o problemach, tylko skupiam się na celu, a w głowie słyszę tylko: „jeszcze trzy kilometry, jeszcze kilometr” (śmiech). Biegamy w parkach, po leśnych ścieżkach, w różnych miejscach. To dla mnie spotkania ze wspaniałymi ludźmi, którzy spędzają ze sobą wolny czas i dobrze się ze sobą czują. Biegamy, rozmawiamy, śmiejemy się i o to chodzi. Każdemu polecam spróbować.
A co lubię? Na pewno dobrą muzykę, czytanie książek, jazdę na rowerze. Uwielbiam spacery z psem, no i podróże, o których już wspominałam.
- Na koniec zapytam o święta Bożego Narodzenia i ulubione potrawy na wigilijnym stole.
- Dla moich córek to na święta mogłabym przygotować tylko makówki, bo tak za nimi przepadają. Bez nich nie wyobrażamy sobie świąt. A wigilia jest klasyczna z tą małą różnica, że nie gotuję barszczu czy grzybowej, tylko zupę rybną z głów karpia. I choć w mojej rodzinie nie wszyscy przepadają za rybami, to akurat na to danie czekają cały rok.
Będzie czas na chwile odpoczynku, choć nie odpuszczę treningów. Co najmniej dwa razy w tygodniu biegam i chodzę na siłownię, co na początku wzbudzało trochę sensacji i niektórzy bywalcy chcieli sobie robić ze mną zdjęcie, bo nie wierzyli. Ale z czasem przywykli i mój widok na siłowni nikogo już nie dziwi.
Napisz komentarz
Komentarze