- Słyszałem, że jest pan po raz pierwszy na Jeździeckich Mistrzostwach Gwiazd w Zakrzowie. Jakie wrażenia?
- Jest świetnie. Nie mogłem się już doczekać udziału w tym wydarzeniu. Cieszę się, że tu jestem, i mam nadzieję, że od teraz będę tu przyjeżdżał regularnie, o ile oczywiście pozwoli mi na to moje życie zawodowe. W zeszłym roku też otrzymałem zaproszenie na Art Cup, ale nie udało się tu dotrzeć, bo miałem zdjęcia do filmu.
- Skąd to zamiłowanie do koni?
- Moja pasja do koni zaczęła się w 2019 roku, a konkretnie od momentu, gdy zagrałem w filmie pt. "Mayday". Tor wyścigów konnych Służewiec był miejscem, gdzie kręciliśmy wtedy zdjęcia. Tam właśnie wszedłem do jednej ze stajni i wyszedłem z koniem. Zakochałem się w jednym z nich. Zapytałem, czy jest na sprzedaż i spontanicznie kupiłem go podczas kręcenia zdjęć do filmu. Ponadto moja 13-letnia córka jeździ konno chyba z 8 lat. Zawsze woziłem ją na zajęcia jeździeckie.
- Można więc odnieść wrażenie, że to córka zaraziła pana miłością do koni, skoro w jej przypadku trwa to już tyle lat.
- Zgadza się, to córka mnie zaraziła. Musimy jednak pamiętać o tym, że trenowałem inne dyscypliny sportu. Byłem i wciąż jestem pokaźnych rozmiarów, więc szkoda mi było tych zwierząt, żeby dźwigały taki kloc jak ja. No i gdy poszedłem do tej stajni na Służewcu, jedna z pracownic dostrzegła, że bardzo uważnie przyglądam się tym zwierzętom. W rozmowie z nią potwierdziłem, że podobają mi się bardzo. Nie ukrywałem, że chciałbym kiedyś pojeździć konno, ale żal mi tych wierzchowców, bo jestem dla nich zbyt ciężki. Wówczas pani odparła: „Panie Tomku, są też takie, które i pod panem dadzą radę jeździć. Nawet mamy tu takiego”. Nie chciałem wierzyć, ale opiekunka ze Służewca zaprezentowała mi go w całej okazałości. Zapytałem, czy jest na sprzedaż, i gdy usłyszałem, że tak, to bez chwili zastanowienia go kupiłem. Zaprezentowałem go ekipie filmowej, której oświadczyłem, że właśnie nabyłem konia. Podeszli do tego z pewnym niedowierzaniem, śmiejąc się, że wszedłem do stajni raptem na trzy minuty i wyszedłem z zakupionym koniem.
- Życiowych pasji i profesji Tomasz Oświeciński ma na koncie co niemiara. Jednak na plan pierwszy wysuwa się zdecydowanie aktorstwo.
- To fakt i niewątpliwie czerpię z tego przyjemność. Przykładowo nie narzekam, że mam zdjęcia do filmu w sobotę czy niedzielę. Większość myśli, że na planie filmowym jest miło i przyjemnie. Natomiast jeśli masz zdjęcia przez kilka dni z rzędu, po 12-14 godzin na dobę, to jest to męczące. No ale jeśli kocham to, co robię, to czuję się, jakbym nigdy nie był w pracy.
- Jak pan to wszystko godzi organizacyjnie?
- Staram się, jak mogę. Wcześniej najbardziej cierpiała na tym moja rodzina. Teraz też dużo pracuję, ale był taki okres w moim życiu, że na 365 dni w roku poza domem byłem 360. W ostatnich miesiącach nie miałem żadnego odpoczynku, nie miałem wakacji. Ta wizyta w Zakrzowie to jest mój pierwszy wolny weekend w 2022 roku, który mogłem sobie jakoś zaplanować, zabierając tu swoją córkę.
- Widać, że jest zadowolona.
- Nawet bardzo. Czuje się tu jak ryba w wodzie. Ma 13 lat, a od 9. roku życia gra w serialach. Na dodatek w dwóch naraz.
- Wróćmy jednak do pańskich początków, jeśli chodzi o grę aktorską. Bodajże pierwsze kroki Tomasz Oświeciński stawiał w serialu „Klan”.
- Miałem swoje role w „Klanie”, a jeszcze wcześniej w „Plebanii”, z czego naprawdę się cieszyłem. Nie wiem, czy ktoś jeszcze pamięta, ale byłem tam człowiekiem Janusza Tracza, który uchodził za czarny charakter w serialu „Plebania”, będąc bezwzględnym i wyrachowanym gangsterem. Podpisałem umowę na grę w tym serialu i - jak na złość - zdjęto go z anteny. Musiałem się obejść smakiem. Później zacząłem chodzić na castingi. W ten sposób trafiłem do filmu Patryka Vegi pt. „Hans Kloss. Stawka większa niż śmierć”. Do jednej ze scen w tej produkcji przez trzy dni trenowałem i przygotowywałem Tomka Kota, walcząc z nim później na śmierć i życie. Były tam najrozmaitsze przewroty, uderzenia. To był wprawdzie epizod, ale reżyser dostrzegł i docenił, że profesjonalnie przygotowałem choreografię do tej sceny. Gdy Patryk Vega kręcił kolejny film, to poprosił mnie o przygotowanie choreografii walk. Trenowałem wtedy Olgę Bołądź, która nie chciała korzystać ze wsparcia kaskaderów. Wszystkie kopnięcia, upadki, uderzenia zamierzała wykonywać sama. Generalnie chciała wyglądać i poruszać się jak facet i to było moje zadanie, aby z Olgi zrobić chłopaka. Był płacz, ucieczki z treningów, wyłączanie telefonów, momentami wręcz nienawiść. To były naprawdę trudne chwile. Teraz się przyjaźnimy i trwa to już wiele lat.
Natomiast ja otrzymywałem początkowo epizodyczne role. Najpierw wypowiedziałem dwa zdania, potem cztery. Reżyser stopniowo dawał mi coraz więcej szans.
- Jest pan znany przede wszystkim z filmów Patryka Vegi. Ostatnio oglądałem, zresztą po raz kolejny, film „Botoks” z pana udziałem. Świetna rola i - jak mniemam - niełatwa do zagrania.
- Przygotowując się do tej roli, jeździłem przez trzy tygodnie w prawdziwej karetce pogotowia. Miałem nocne dyżury i kursowałem po Warszawie. Było to dla mnie bardzo stresujące. Co ciekawe, ludzie bez żadnego problemu rozpoznają mnie wszędzie, gdzie się pojawiam, ale jak w trakcie interwencji przychodziłem z tymi lekarzami, to nikt nie pomyślał, że to mogę być ja. Odwiedziłem tylu ludzi i tyle domów i dosłownie nikt się nie zorientował, że w załodze karetki jest aktor.
Ponadto cały tydzień spędziłem w zamkniętym ośrodku dla alkoholików. Nie jestem może wybitnym aktorem. Muszę więc jakoś czerpać tę wiedzę, przygotowując się do zagrania różnych ról. Jeśli miałbym zagrać rzeźbiarza, to chciałbym najpierw chwycić to dłuto i uderzyć się młotkiem w palec, aby to wszystko lepiej poczuć i zrozumieć.
- Niektóre dialogi w tym filmie są tak zabawne, że chyba w trakcie kręcenia zdjęć regularnie pękaliście ze śmiechu. Trudno się bowiem powstrzymać, ale musicie to przecież jakoś opanować.
- Powiem panu więcej: duża część tych treści to nasze osobiste dialogi, których nie ma nawet w scenariuszu.
- To reżyser dawał wam aż taką swobodę?
- Owszem. Oczywiście o ile to, co wypowiadaliśmy, miało jakiś sens. Mam wręcz taką swobodę, że gdy dostaję jakiś scenariusz, to zawsze mogę nanieść swoje poprawki. Grając teraz w serialach „Pierwsza miłości” czy też „Święty”, wszyscy mi mówią, że są zachwyceni, gdy biorę scenariusz i mówię, że mój bohater postąpiłby tak albo powiedziałby tak. Jak dotąd każda z zaproponowanych przeze mnie wersji była akceptowana. Kręciłem w tamtym roku film i dotarłem na spotkanie z reżyserem. Powiedziałem mu nawet, że przeczytałem cały scenariusz i proponuję pewne zmiany. W odpowiedzi usłyszałem: „Boże, Tomek, ty mi cały film zmienisz. Praca z tobą jest stresująca, bo ty cały czas wprowadzasz mi jakieś poprawki”. Zapytałem go więc, czy zasugerowane przeze mnie zmiany są dobre czy złe. Reżyser przyznał, że dobre, ale wprowadzam go w pewne zakłopotanie. No to wyjaśniłem, że przecież nikt nie musi o tym wiedzieć, że to ja te zmiany zaproponowałem. Ostatnio miałem nawet pewne ścięcie na planie filmowym. Odparłem, że tego nie zrobię i nie powiem, bo jest to dla mnie żenada. Nie będę się pod pewnymi scenariuszami podpisywał, bo ja też pracuję na swoje nazwisko i to za kilka lat zaprocentuje. Jeśli miałbym zagrać byle co, to wolę wcale nie brać w tym udziału.
- Najtrudniejsza rola, w jakiej pan wystąpił, to…
- Mnie najbardziej stresuje sytuacja, w której jestem nago i muszę występować przed kamerami. Albo kiedy musiałem całować się z facetem.
- Najbliższe plany? Szykuje się coś ciekawego?
- W tamtym roku zagrałem chyba w czterech, albo nawet pięciu filmach, a ich premiery dopiero przed nami. Zatem na razie wyczerpałem limit na kręcenie kolejnych. I bardzo mnie to cieszy, bo nawet gdyby ktoś coś teraz kręcił, to nie miałbym na to czasu, o czym dobrze wie chociażby moja menedżerka.
- Zatem życzę chociaż trochę spokoju.
- No właśnie tutaj, w Zakrzowie, go znalazłem.
Rozmawiał Andrzej KOPACKI
Tomasz Oświeciński karierę aktorską zaczął w 2009 roku, grając w serialu „Plebania”, a następnie epizodyczną rolę w serialu „Klan”. Na wielkim ekranie zadebiutował w 2012 roku, grając w filmach „Komisarz Blond i Oko sprawiedliwości”, „Hans Kloss. Stawka większa niż śmierć” oraz „Być jak Kazimierz Deyna”. W 2014 zagrał w filmie pt. „Służby specjalne”, a potem w miniserialu pod tym samym tytułem, natomiast w roku 2015 w filmie „7 rzeczy, których nie wiecie o facetach”. Od 2015 do 2021 dołączył do obsady serialu „M jak miłość”. Grał też m.in. w takich serialach, jak „Malanowski i Partnerzy”, „Prawo Agaty”, „Na Wspólnej”, „Na sygnale”, „Na dobre i na złe”, „Ojciec Mateusz”, „Komisarz Alex”, „Pierwsza miłość”. Był jedną z głównych postaci głośnych produkcji w reżyserii Patryka Vegi pt. „Pitbull. Nowe porządki”, „Pitbull. Niebezpieczne kobiety”, „Botoks”, „Kobiety mafii”, „Polityka”.
Jednak pasją Tomasza Oświecińskiego jest nie tylko film. W dzieciństwie trenował judo. We wrześniu 2017 podpisał kontrakt z federacją MMA Konfrontacja Sztuk Walki (KSW), a 23 grudnia 2017 stoczył debiutancką walkę przeciwko Pawłowi Mikołajuwowi, którą wygrał w drugiej rundzie.
Musiał się też oswoić z rolą celebryty. W 2016 był uczestnikiem reality show TVN „Agent - Gwiazdy” i programu kulinarnego Polsatu „Top Chef. Gwiazdy od kuchni”. W 2020 uczestniczył w jedenastej edycji programu rozrywkowego Polsatu „Dancing with the Stars. Taniec z gwiazdami”.
Napisz komentarz
Komentarze